Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kiedy zawodnicy zaczęli wić się na trawie, jakby połknęli węża, kiedy zaczęli chwytać się z bólu za twarz - jak Metzelder na początku meczu z Portugalią - choć ręka przeciwnika przeleciała pół metra obok, kiedy zaczęli padać ugodzeni niewidzialnym neutronem na polu karnym? W latach 60., gdy Guy Debord opisywał "społeczeństwo spektalu", w latach 70., gdy Jean Baudrillard przedstawiał teorię "symulaków"? Czy może już na boiskach angielskich w latach 20.? Mam wiarę w przedwojennych dżentelmenów i wydaje mi się, że w ponad stuletnich dziejach piłki jest to chyba względna nowość, która zaczęła ją zatruwać wraz z doskonaleniem się cywilizacji obrazu. Dzięki kamerom wszyscy, cały świat, widzą pajaca Metzeldera, jak chwyta się za siekacze (boli, aj, boli!) i pajac Metzelder wie, że widzi to cały świat, z wyjątkiem sędziego. Bo jego jednego można i trzeba oszukać, świat wszystko zaakceptuje. Obraz jest przecież idolem: cokolwiek pokazuje, jest samoistną wartością, która przeważa nad zawartością. Nie jest istotne, że Metzelder, czy dziesiątki innych uczestników Euro, okazuje się pajacem, on po prostu chce wymusić karnego, a za chwilę poda po prostu piłkę do Podolskiego (czy wyrzuci ją z autu, czy straci) i tyle, to jeden fakt spośród tysięcy. Im lepiej widać, tym więcej udawania - takie jest prawo futbolu, naszego kochanego imago mundi.
Później powiada się tautologicznie: taki jest futbol. Uprawia się szczęśliwą teodyceę, to, co złe, jest dobre, należy do futbolu, ręka Maradony czy dwie ręce Ballacka. Należy do natury futbolu to, że depcze się z całą premedytacją stopę Ronaldo (który świetnie umie padać na polu karnym), że oszust Ballack popycha obrońcę. Przecież w tej cholernej grze wszystko jest faulem, wszystko przekracza przepisy, sędzia zarządza jedynie dystrybucją grzechu.
Tak, jesteśmy z moim sąsiadem Słowakiem poirytowani, szukamy kozła ofiarnego za wszystkie kibicowskie niepowodzenia, wolelibyśmy Portugalię w półfinale, wolelibyśmy widzieć, jak chłopiec z Madery, a nie komin z Zagłębia Ruhry, rozpruwa w półfinale siatkę Turkom, wolelibyśmy widzieć w nim Chorwatów, tych naiwnych jak Czesi Słowian, którzy uwierzyli, że są w raju i że czas przestał płynąć. Najgenialniejszym zagraniem ćwierćfinałowym Turków, czyli nowych Niemców, nie była jednak strzelona w ostatniej sekundzie bramka, lecz narzucenie Chorwatom pewności, że nie dadzą rady w rzutach karnych, że staną się na jedenastym metrze bezbronnymi patałachami. Ta sztuka mentalnej kastracji pozostanie jednym z majstersztyków tego Euro.
Tak, jesteśmy zdenerwowani, wolelibyśmy Holandię w półfinale, spełniającą dziecięce marzenia, niezwyciężoną, potwierdzającą każdym zagraniem, że jest ze złota, a nie z tombaku, wtykającą nugaty, jak druga bramka z Włochami, w ten stos futbolowego łajna, a teraz będziemy musieli dopingować Ruskich (skandal sumienia, i po to Szozda walił Kacapa pompką po plecach?), gdyż kibicami jesteśmy etycznymi i wolimy ładniejsze od brzydszego. Tak, krew nas zalewa, nie dość, że przegrała Polska 1, to przegrała Polska 2 (czyli Holandia), Polska 3 (czyli Czechy), Polska 4 (czyli Chorwacja), a niedzielny wieczór trzeba było spędzić na spektaklu nudniejszym niż strukturalizm i formalizm w literaturze. Czytając Grei-
masa, Łotmana i Todorova, zawsze czuliśmy się gorsi, głupsi, naiwniejsi, więc proszę: przypłynęła nam woda na młyn, mecz włosko-
-hiszpański, czyli włoski strukturalizm stosowany, obnażył swoją kosmiczną atrakcyjność, swą dietę beztłuszczową. Ani grama mięsa, widać było jedynie to właśnie, nagie kości struktury, taktyczne ścięgna bez żadnego smaku. Całe szczęście, że Casillas powstrzymał podmiot tej fascynującej narracji i że pozostała jeszcze szansa na przynajmniej jeden ciekawy mecz.
Klucz do opowieści o tym Euro ma kolor pomarańczowy, po niepojętej klęsce artystów Van Bastena innymi Holendrami zostali okrzyknięci Rosjanie, nowy bohater pozytywny, którego tak bardzo w piłce potrzebujemy. Przemienieni wobec własnej tradycji Hiszpanie, którzy "wreszcie, po latach....", oraz Rosjanie cudownie przeniesieni w krainę wiatraków i depresji tworzą - wierzymy - radosną parę wśród ponuraków, którzy, jak Polska, pozostali sami sobą. Oby tylko Niemcy jako nowi Turcy nie strzelili im bramki w ostatniej sekundzie.