Coraz dalej od Moskwy

Jesteśmy ludźmi gór, Kaukaz to nasz dom - śpiewa raper z Karaczajo-Czerkiesji, jednej z autonomicznych republik Kaukazu Północnego, wchodzących w skład Federacji Rosyjskiej. Rzeczywiście, jadąc przez Dagestan i Inguszetię trudno uwierzyć, że to Rosja.

01.08.2004

Czyta się kilka minut

Kaukaz Północny coraz bardziej oddala się od Moskwy. Większość etnicznych Rosjan dawno stąd wyjechała, a sfrustrowani rosyjską polityką rdzenni mieszkańcy zwracają się ku islamowi. Czy Rosja poradzi sobie z narastającymi problemami tego regionu? Dziś wszystko wskazuje na to, że nie.

Dagestan: ku islamowi

Rusłan i Albina przepraszają na chwilę, ale muszą odprawić wieczorny namaz, obowiązkową, odmawianą pięć razy dziennie modlitwę muzułmanów. Przez kwadrans z sąsiedniego pokoju dochodzi cichy śpiew i odgłos bicia pokłonów.

Mają po dwadzieścia kilka lat. On pracuje w Dagestańskim Centrum Naukowym, ona jest reporterką dagestańskiej telewizji.

Wykształceni, dowcipni, otwarci: przedstawiciele młodej elity Kaukazu Północnego. Można z nimi dyskutować na każdy temat, nie boją się niezależnych poglądów, choć wiedzą, że w Rosji, a tym bardziej w rządzonym przez mafijne układy Dagestanie może to być niebezpieczne.

Do chwili wyjazdu do Petersburga, gdzie robił doktorat, Rusłan był muzułmaninem jedynie formalnie. Jego wiara ograniczała się do pamięci o przodkach, niejedzenia wieprzowiny i witania się Salam allejkum.

- Gdy znalazłem się wśród Rosjan, poczułem, że różnię się od nich - wspomina. - I że nie chcę być taki jak oni i nie chcę żyć jak oni. Nawróciłem się, zacząłem chodzić do meczetu. Po powrocie do Dagestanu zacząłem naukę arabskiego. Staram się przestrzegać nakazów Koranu.

Rusłan twierdzi, że myślących podobnie jest w Dagestanie coraz więcej. Wybierają islam, bo postrzegają go jako czynnik jednoczący mieszkańców tego regionu. W islamie widzą też przeciwwagę dla napierającej za pośrednictwem Rosji kultury zachodniej. A Zachód nie kojarzy im się z demokracją czy wolnościami obywatelskimi, ale głównie z relatywizmem moralnym, zerwaniem z wiekową tradycją, rozwiązłością kobiet czy narkomanią młodzieży.

Jest jeszcze inna, nie mniej ważna przyczyna tego religijnego zwrotu. To polityka Moskwy, a zwłaszcza trzy jej elementy: nacjonalizm, islamofobia i kaukazofobia. Sposób, w jaki władze, media, świat kultury czy wreszcie zwykli Rosjanie traktują mieszkańców Kaukazu, zwiększa frustrację w Dagestanie, Czeczenii, Inguszetii.

Dagestanem na razie rządzi postkomunistyczna nomenklatura, której poglądy kształtowały się w czasach sowieckich; ona traktuje islam wyłącznie jako tradycję, niezwiązaną z polityką.

Co będzie, gdy po władzę w Machaczkale, stolicy kraju, sięgną ludzie z pokolenia Rusłana, z którymi jak dotąd nikt nie chce podjąć dialogu?

Na końcu świata

Położony w górskiej dolinie rzeki Samur, przy granicy z Azerbejdżanem, rutulski rejon dzieli od Machaczkały tylko 300 km, ale podróż tam sprawia wrażenie przemieszczania się w czasie do co najmniej XIX w.

W zdezelowanym, nabitym ludźmi i towarami autobusie, jadącym z położonego nad Morzem Kaspijskim Derbentu do wioski Ichrek, poznaję Timura, który proponuje wycieczkę samochodem po górskich wioskach (aułach); zapewnia, że zna je jak palce własnej ręki.

Timur, w którego domu ląduję, okazuje się człowiekiem z sercem na dłoni, a gościnność jego licznej rodziny - czymś, o czym w Polsce można przeczytać już tylko w książkach. Nie wiedzą, kim jestem i po co przyjechałem na ten koniec świata, gdzie każdego obcego pamięta się latami, ale stawiają na stole wszystko, co mają.

Życie rodziny Timura i innych mieszkańców górskich rejonów Dagestanu płynie w rytmie przyrody: wiosną i latem uprawiają niewielkie, wydarte górom pola tarasowe i przepędzają stada owiec i bydła z równin na górskie pastwiska. Żywią się tym, co wyprodukują, zakupy w mieście ograniczając do minimum. Jeśli ktoś ma w rodzinie emeryta, uchodzi za szczęściarza: emerytura to właściwie jedyna możliwość otrzymania “żywej gotówki". Dostający niewielkie pensje przedstawiciele władz, nauczyciele i milicjanci klepią biedę jak reszta.

Gdy ruszamy na wyprawę do najbardziej odległej wioski rejonu - aułu Dżynych - okazuje się, że sytuacja we wsi Timura była jeszcze znośna. To, co można zobaczyć po drodze w kilku wsiach zamieszkałych przez spokrewnionych z Rutulami Cachurów (to jeden z najmniejszych narodów Dagestanu), przechodzi wszelkie wyobrażenia. Pozbawieni dobrodziejstw cywilizacji (prócz prądu, dociągniętego tu w latach 50.), żyją w lepiankach, które z braku drzew w wysokich górach ogrzewają suszonym krowim łajnem. Po zamienionych w rynsztoki wąskich uliczkach biegają gromady dzieci, psów i będących własnością całej wsi owiec, kóz i krów.

Kilkanaście kilometrów krętej drogi i docieramy do aułu Dżynych. Jak w każdej wiosce pierwsze kroki kierujemy do siedzących przy meczecie staruszków.

- Assalamu Allejkum! Kak żyzń?

- Wa’ Allejkum Salam. Spasibo. Serdecznie witamy. W czym możemy wam pomóc?

Staruszkowie są zadowoleni. Nietaktem byłoby pominięcie ich przy odwiedzinach aułu. Spytani, jak żyje się dziś w Dagestanie, z rozrzewnieniem wspominają czasy ZSRR. - Była praca i pieniądze, kołchoz wszystko zapewniał, nie było przestępstw i narkotyków - wylicza Ahmed, emerytowany nauczyciel miejscowej szkoły.

Jak w całym Dagestanie, największym problemem rodzin z Dżynychu jest młodzież. Bardzo liczna, bo Dagestan ma zaraz po Inguszetii najwyższy przyrost naturalny w Rosji. W poszukiwaniu pracy młodzi Dagestańczycy jadą do Machaczkały, ale tam jej nie ma. W Rosji jest łatwiej, jednak tam nikt nie chce “czarnych", jak Rosjanie mówią o mieszkańcach Kaukazu. Nękani przez milicję i prześladowani przez organizacje nacjonalistyczne, przystępują do “etnicznych" grup przestępczych albo wracają, powiększając grono sfrustrowanych. Niektórzy zaciągają się w szeregi czeczeńskich bojowników. Rosja, która wymaga od mieszkańców Kaukazu lojalności, traktując ich jak obywateli drugiej kategorii, nie chce dostrzec tej frustracji.

Do Machaczkały wracamy szybciej niż planowaliśmy: rejon rutulski to strefa pograniczna, gdzie obcokrajowcy nie mogą przebywać bez zezwolenia. Dobitnie uświadamiają to oficerowie Federalnej Służby Bezpieczeństwa podczas ośmiogodzinnego przesłuchania w pokoju, którego ścianę zdobi portret Feliksa Dzierżyńskiego.

Scenariusz czeczeński

Nocą z 21 na 22 czerwca oddział bojowników czeczeńskich najechał na terytorium Inguszetii, zajął Nazrań, Karabułak i stanicę Slepcowskaja; zginęło sto osób. Władze rosyjskie i inguskie utrzymywały potem, że sytuacja w republice była dotąd stabilna i nic nie wskazywało, by mogło dojść do ataku.

Czyżby? W Inguszetii, wciśniętej między Czeczenię a Osetię Północną, już na tydzień przed czerwcowymi wydarzeniami wszyscy “czegoś" się spodziewali. Mówili o tym taksówkarze i handlarze na bazarach; nawet po mających w Inguszetii swoje biura organizacjach międzynarodowych (większość z nich wydaje się odizolowana od otaczającej rzeczywistości) krążyły pogłoski, że “coś wybuchnie". I stało się: trwająca od 1999 r. tzw. druga wojna czeczeńska w końcu przeniosła się do Inguszetii, mimo że niedawno Kreml zlikwidował tutejsze obozy dla czeczeńskich uchodźców, które miały być schronieniem dla bojowników. Co więcej, okazało się, że wśród atakujących większość stanowili Ingusze. Oznacza to, że tutejsze władze mają przeciw sobie nie Czeczenów, ale miejscowych.

Ramzan, sprzedawca kaset na rynku w Nazraniu, podobnie jak wielu innych twierdzi, że wszystkiemu winne są władze w Moskwie i w Magasie (stolicy kraju). Urządzając “polowania" na Czeczenów, milicja i tzw. eskadrony śmierci zaczęły porywać, torturować i zabijać także osoby niewygodne dla miejscowych prorosyjskich władz. Z czasem terror doprowadził do tego, że wielu młodych - obawiając się represji lub szukając zemsty za śmierć bliskich - dołączyło do czeczeńskich partyzantów.

Teraz może być już tylko gorzej, według scenariusza znanego z sąsiedniej Czeczenii: odwet władz, podczas którego ucierpią cywile, kolejna akcja bojowników, kolejny odwet... W Czeczenii trwa to już 10 lat. W Inguszetii właśnie się zaczyna.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2004