Cieszę się z procesów

Jeżeli ktoś świadomie posługuje się kłamstwem w życiu publicznym - czy to w mediach, czy w polityce - sąd musi na to reagować.

18.06.2007

Czyta się kilka minut

Adam Michnik pozwał Roberta Krasowskiego za stwierdzenie, jakoby "poświęcił jedną trzecią życia na obronę byłych ubeków" ("Dziennik" z 15 marca). W moim najgłębszym przekonaniu wygra ten proces. Dlaczego? Bo zdanie, o które chodzi, jest stwierdzeniem faktu, nie opinią. A jeżeli się udowodni nieprawdziwość tego faktu, Michnik musi wygrać. Co innego gdyby np. padło stwierdzenie, że "Adam Michnik sympatyzował z ubekami". Różnica z pozoru subtelna, a jednak w tym drugim przypadku wystarczyłoby, żeby "Dziennik" wskazał trzy, cztery wypowiedzi naczelnego "Wyborczej", w których ów twierdziłby np., że lustracja idzie za daleko. Problem w tym, że Krasowski wyraził nie ocenę osoby, lecz stwierdzał fakt. I to nieprawdziwy.

Redaktor "Gazety" wytoczył również proces Andrzejowi Zybertowiczowi, który napisał: "Adam Michnik wielokrotnie powtarzał: ja tyle lat siedziałem w więzieniu, to teraz mam rację" ("Rzeczpospolita" z 14 marca). Osobiście cieszę się, że te procesy się odbędą - wierzę, że dzięki nim sądy wypracują wreszcie normy i zasady, które powinny stać się kanonem dla dziennikarzy. Zasady niebędące czystą kazuistyką, sprowadzającą się do oceny konkretnego zwrotu czy sytuacji. Oczekuję, że sąd sformułuje normy ogólniejsze, wypowiadając się np. na temat tego, czy w ogóle można kłamać na łamach prasy. Osobiście sądzę, że nie może być zgody na kłamstwo w mediach, nawet gdy nie jest ono obraźliwe. Dziennikarz nie może się zasłaniać prawem obywateli do informacji, bo ta właśnie norma zawiera jeszcze jeden przymiotnik: do informacji rzetelnej. Każde kłamstwo podawane przez dziennikarza powinno być ścigane i piętnowane, a każdy, kogo kłamstwo dotyczy, ma prawo przeciwko niemu występować.

Polemiści Michnika podnoszą argument, że gdy wnioskuje się w sądzie o karę pieniężną, jest to de facto uciszanie debaty publicznej, ograniczanie wolności wypowiedzi i szantażowanie innych publicystów, by w sprawie nie zabierali głosu. Przywołuje się tu przypadek Jacka Żakowskiego, który wprawdzie przeprosił za swoje stwierdzenie, jakoby PAP przetrzymywała informacje niewygodne dla władzy (stwierdzenie padło w radiu TOK FM, chodziło o sprawę taśm Beger), ale i tak wytoczono mu proces o 100 tys. zł i kosztowną publikację przeprosin w prasie. Instrumentu finansowego nie można uznawać za ograniczający wolność słowa, ma on bowiem spowodować zwiększenie wrażliwości na rzetelność. Jeżeli fakt, który pojawił się w wypowiedzi Żakowskiego, jest nieprawdziwy, powinno to zostać napiętnowane i spotkać się ze strony sądu z reakcją, która zatrzyma wszystkich dziennikarzy chcących publikować informacje nierzetelne. Tyle że Żakowski przeprosił i to zmienia sytuację: jeżeli natychmiast reaguje się na swój błąd i przeprasza w sposób niewymuszony (nie z przestrachu, lecz z wyjaśnieniem, dlaczego pozostawało się w mylnym przekonaniu), to kara finansowa nie ma sensu. Powinna być stosowana jedynie wtedy, gdy można dziennikarzowi udowodnić złą wolę, działanie z tzw. złym zamiarem. A zły zamiar da się łatwo wykazać: jeśli można przeprowadzić dowód, że dziennikarz bez specjalnego trudu mógł uzyskać informacje, które zweryfikowałyby jego dane, lecz tego nie uczynił. Dodajmy: jeśli z takiego faktu wyciąga daleko idące wnioski służące ocenie osoby, instytucji czy sytuacji, wykorzystuje go dla swoich koncepcji społeczno-politycznych.

Adam Michnik procesował się również z politykami: Romanem Giertychem i Wojciechem Wierzejskim. Ich wypowiedzi były na pozór dość podobne, a jednak różnie przez sądy ocenione. Giertych zarzucił Michnikowi, że jest "byłym partyjnym aparatczykiem"; Wierzejski zaś - że jest "byłym członkiem PZPR". W pierwszym procesie sąd przyznał rację Michnikowi, w drugim uznał, że samo stwierdzenie przynależności do partii nie jest jeszcze obraźliwe (tym bardziej, że w toku procesu Wierzejski przyznał się do pomyłki). Ważny jest tu kontekst wypowiedzi, bo czasami nazywając kogoś członkiem PZPR, chce się go obrazić, choć samo użycie takiego sformułowania rzeczywiście nie może być uznane za obraźliwe - po prostu dlatego, że Sejm uznał ustrój za zbrodniczy, ale nie uznał za organizację zbrodniczą PZPR. Sąd postąpił więc prawidłowo. Co innego, jeżeli można byłoby Wierzejskiemu udowodnić, że świetnie wiedział, iż Michnik nigdy nie był członkiem PZPR - w takim przypadku zastanawiałbym się, czy traktować Wierzejskiego łagodnie.

Powtarzam: interesuje mnie sytuacja, kiedy sąd piętnuje kłamstwa. Jeżeli w podstawowych źródłach dostępna jest prawdziwa informacja, a polityk podnosi fałszywą, to znaczy, że świadomie posługuje się kłamstwem. Jeżeli zaś ktoś świadomie posługuje się kłamstwem w życiu publicznym - czy to w mediach, czy w polityce - sąd musi na to kategorycznie reagować.

Czy dziennikarze, którzy korzystają z potężnych narzędzi, jakimi są media, nie powinni kłamstw rozliczać raczej w polemice prasowej? Odpowiem, że dziennikarze chcą chyba w ogóle odebrać sądom prawo do dokonywania oceny ich pracy. Nie wypracowaliśmy jeszcze tego, co zna świat: są pisma, do których nikt nie przywiązuje wagi - prowadził takie kiedyś np. Leszek Bubel; jednak inne tytuły służą jako źródło wiedzy i cieszą się autorytetem. Te drugie muszą dbać o każde słowo. Niestety, żaden z naszych dzienników czy tygodników nie zasługuje dziś na miano wyroczni czy autorytetu: media ścigają się o klienta i zatracają to, co najważniejsze, a ludzie wolą kupić pismo z sensacjami niż z rzetelną informacją.

Czy w przypadku procesów Michnika prawo do ochrony dobrego imienia stoi w sprzeczności z prawem do swobody wypowiedzi prasowej? Należy odróżnić dwa porządki. W jakimś sensie zgadzam się z dziennikarzami, którzy twierdzą, że do minimum - lub całkowicie - powinna być ograniczona interwencja prawnokarna w ich pracę. To inna sprawa niż np. przypadek Jacka Kurskiego i temu podobne, gdzie można udowodnić zły zamiar - cel, w którym ten polityk mówił to, co mówił. Kłamał świadomie, wiedział, po co kłamie, jaki kłamstwo ma przynieść efekt i - co najgorsze - ów efekt przyniosło. Dla czegoś takiego, według mnie, nie może być pobłażania. Jeżeli ktoś z takim zamiarem wypowiada słowa nieprawdziwe, to żadna zasada wolności słowa, prawo do komentowania, a nawet prawo do pomyłki w wystąpieniach publicznych - nie mogą go chronić. Ale oczywiście zły zamiar trzeba udowodnić, tak jak trzeba było udowodnić Kurskiemu.

Jak polemizować z Michnikiem, żeby wyrazić wszystkie zasadnicze różnice między adwersarzami i żeby polemika pozostała ostra? Odpowiadają na to elementy procesu karnego - choć, jak powiedziałem, to nie proces karny powinien tu mieć zastosowanie. Chodzi o tak zwaną indywidualizację winy: jeśli uda się w postępowaniu udowodnić, w oparciu o treść wypowiedzi i jej kontekst, że zamiarem używającego danych słów było poniżenie drugiego człowieka, to proces powinien wygrać ten, kogo dobre imię zostało narażone. Jeżeli natomiast celem wypowiedzi było co innego i przy okazji posłużono się nieszczęśliwym zwrotem, można przyjąć, że zamiarem piszącego nie było odebranie komuś dobrego imienia. Jeśli Michnik jednemu czy drugiemu autorowi wykaże, że w swoich publikacjach - nie jednej, a kilku - rozpoczął akcję przeciwko niemu, w różnych miejscach i sytuacjach używał poniżających go zwrotów, to nie można uznać, że dany zwrot miał poprzez zasadę wolności słowa bronić wyższych racji, ideałów czy innych społecznie ważnych kwestii.

Not. MK

MACIEJ BEDNARKIEWICZ jest adwokatem, praktykę rozpoczął w 1969 r. Był wykładowcą dla aplikantów adwokackich, Prezesem Naczelnej Rady Adwokackiej, posłem OKP na Sejm X kadencji, Członkiem Komisji Konstytucyjnej, Wiceprzewodniczącym Komisji Regulaminowej i członkiem Rady Legislacyjnej przy Radzie Ministrów. W latach 1991-1993 doradca Szefa Kancelarii Sejmu, w latach 1991-93 i 1997-2001 sędzia Trybunału Stanu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2007