Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Prezydent RP, jak by brutalnie to nie brzmiało, poleciał do Chin w roli ubogiego petenta, który uprzejmie prosi o zainteresowanie polskim rynkiem. Jeśli spojrzeć na bilans handlowy, widać wyraźnie, że konfitur Państwo Środka szuka gdzie indziej.
Organizacje pozarządowe apelowały, by przy okazji wizyty prezydent jak najmocniej podkreślał konieczność respektowania przez Chiny praw człowieka. Rosnąca zamożność kraju nie likwiduje, okazuje się, zamordyzmu, a ostatnie doniesienia z Tybetu pokazują, że może go nawet wzmacniać. Prezydent wybrał więc salomonowe rozwiązanie - bez rozgłosu spotkał się z grupą dysydentów na terenie ambasady.
Czy dało się zrobić coś więcej? Oczywiście, Bronisław Komorowski mógł wznieść podczas przyjęcia powitalnego toast za, powiedzmy, Gao Zhishenga, opozycyjnego adwokata, który trafił do więzienia kilka dni przed jego wizytą. Mógł, a nawet miał moralny obowiązek to zrobić. Jednocześnie byłby to prawdopodobnie toast kończący na wiele lat mizerną współpracę polsko-chińską.
Między innymi dlatego chińska pułapka skonstruowana jest w tak przemyślny sposób: nie ma polityka, który potrafiłby wydostać się z niej bez poważnych ran, czy to na sumieniu, czy to budżecie własnego kraju.