Chcemy wysłać dzieci do szkół

Dokonały wiele, ale przed nimi jeszcze długa droga. Oto historie matek, które walczą o pokój w najmłodszym państwie Afryki.
z Malakal (Sudan Południowy)

09.08.2021

Czyta się kilka minut

Mimo różnic są razem. Członkinie Unii Kobiet należą do Dinków i Szylluków  – ludów, które ostatnie wojny obróciły przeciw sobie. Malakal, maj 2021 r. / Natalia Ojewska
Mimo różnic są razem. Członkinie Unii Kobiet należą do Dinków i Szylluków – ludów, które ostatnie wojny obróciły przeciw sobie. Malakal, maj 2021 r. / Natalia Ojewska

Słońce wschodzi tu zawsze ­krótko przed szóstą rano. Powietrze jest wtedy przesiąknięte rześkością nocy i przyjemnie chłodne. Jednak rosnąca w okamgnieniu temperatura potrzebuje tylko kilkudziesięciu minut, aby nadać mu charakter typowy dla pół­pustynnego klimatu – staje się wtedy gorące i duszne. Czasem, gdy zniknie rozrzedzająca je bryza znad Białego Nilu, nabiera nieznośnej ciężkości. Zasysa oddech.

Malakal, stolica południowosudańskiego stanu Górny Nil, szczyciło się kiedyś reputacją miasta o kluczowym znaczeniu dla transportu infrastruktury do wydobywania ropy naftowej z oddalonych o 140 kilometrów pól Adar Yale. Od zakończenia w 2018 r. pięcioletniej wojny domowej wygląda jednak wciąż tak, jakby ostatnie strzały padły tam kilka dni temu.

Ten świst

W sobotni ranek 27 marca 2021 r. słońce bezlitośnie ogrzewało opustoszałe ulice tętniącego niegdyś życiem miasta, drugiego pod względem wielkości w Sudanie Południowym.

Tego dnia 46-letnia Rebecca Anyiel z ludu Dinka, matka szóstki dzieci, wyszła z domu i skierowała kroki w stronę rynku. Mijała wraki podpalonych samochodów, pordzewiałe dachy domów, noszące ślady ognia szkielety metalowych krzeseł i łóżek. Czuła ponurą aurę wspomnień o gwałtach, mordach, przymusowych przesiedleniach, rabunkach i masowych zniszczeniach.

Zdążyła przejść tylko kawałek, gdy usłyszała świst kul wystrzelonych z karabinu maszynowego AK-47. W tym kraju każdy zna dźwięk wojny. Każdy zna jej zapach. I paraliżujący lęk o własne życie. Każdy uciekał choć raz, aby je ocalić. Wszyscy znają ból śmierci ukochanej osoby.

Instynkt kazał Rebecce natychmiast zawrócić. Dostrzegła biegnące w panice, przerażone jak ona kobiety. Od razu rozpoznała, że są z ludu Szylluków.

– Zatrzymałam je mówiąc im, że nie muszą uciekać, ale mogą schronić się u mnie w domu i wspólnie zaczekamy, aż wszystko się skończy – opowiada Rebecca. Jest członkinią Unii Kobiet, lokalnej organizacji propagującej pokój i stabilizację. Wie, że w Malakal najmniejszy nawet konflikt może w minutę eskalować do regularnych walk: – Zadzwoniłam do wodza, aby ustalić, co się dzieje. On też otworzył drzwi swojego domu dla Szylluków.

Gubernator wylądował

W tę samą sobotę na wyasfaltowanym pasie startowym małego lotniska w Malakal, którego budynki wciąż noszą ślady kul, wylądował rządowy samolot z Budhokiem Ayangiem Kurem, świeżo nominowanym gubernatorem stanu Górny Nil na pokładzie. Jest on synem nieżyjącego już króla Ayanga Anaia Kura, który przez Szylluków postrzegany jest jako wcielenie mitycznego Njanga, proto­plasty i pierwszego króla rodu.

Jego przybycie wzbudziło emocje. Powołano go jako ostatniego z dziesięciu gubernatorów, którzy rozpoczęli pracę w lipcu 2020 r. Tylko jego skórzany fotel, w pozbawionej elektryczności siedzibie rządu lokalnego Górnego Nilu, stał pusty przez prawie dziesięć miesięcy.

Tyle czasu potrzebował Salva Kiir, prezydent Sudanu Południowego, na podjęcie ważnej i delikatnej decyzji o tym, kto obejmie stanowisko w stolicy stanu, w którym znajdują się wszystkie zasoby ropy naftowej, stanowiące 98 proc. przychodów w budżecie kraju.

Wypędzenie, zasiedlenie

Przez ostatnie dwieście lat mieszkające w Górnym Nilu ludy Dinka i Szylluk koegzystowały w spokoju. Szyllukowie, osiedleni głównie na zachodnim brzegu Białego Nilu, stworzyli w XV w. scentralizowane królestwo ze sprawnie funkcjonującą administracją. Dziś są najliczniejszą grupą etniczną w regionie i prowadzą osadniczy tryb życia.

Na rozległych obszarach na wschód od rzeki mieszkają Dinkowie. W Sudanie Południowym są najbardziej wpływową grupą etniczną. Prowadzą półkoczowniczy tryb życia, którego podstawą jest hodowla bydła.

Trwające od lat 50. XX w. wojny i konflikty między różnymi grupami etnicznymi zwróciły Szylluków i Dinków przeciwko sobie. Do dziś trwają w sporze o to, do kogo należy ziemia, na której powstało Malakal, oraz równinne pasma po wschodniej stronie Białego Nilu.

Konflikt odżył w grudniu 2013 r., gdy prezydent Kiir (Dinka) oskarżył wiceprezydenta i swojego odwiecznego rywala Rieka Machara (Nuer) o spiskowanie. Najmłodsze państwo świata pogrążyło się w wojnie. W trakcie walk między ­armią rządową a rebeliantami wiernymi wiceprezydentowi Malakal było odbijane z rąk do rąk dwanaście razy.

Raport ogłoszony w 2018 r. przez Radę Praw Człowieka ONZ ujawnił, że szkoły, centra handlowe, medyczne oraz domy mieszkańców, które w większości należały do Szylluków, były najpierw rabowane, a potem niszczone. Skradziony dobytek transportowano w inne regiony Górnego Nilu. Szylluków przepędziła armia rządowa, a w ich miejsce osiedlono co najmniej 15 tys. Dinków z Dżuby i regionów Ekwatorii Środkowej i Wschodniej. Miało to uniemożliwić Szyllukom powrót do domów.

Wojna rozdzieliła obie grupy od siebie. Po 2013 r. ludność Dinka została w mieście Malakal, natomiast Szyllukowie schronili się w ulokowanym na obrzeżach miasta obozie dla tzw. wewnętrznych przesiedleńców, stworzonym przez misję pokojową ONZ w Sudanie Południowym (UNMISS). Była to pierwsza w historii „błękitnych hełmów” decyzja o otwarciu baz w celu ochrony ludzi uciekających przed kulami.

Ponad 92 proc. Szylluków żyjących w obozie chce wrócić do swoich domów w Malakal. Ale w tych, które nie zostały zniszczone, mieszkają Dinkowie. Tu najmniejsze nieporozumienie może wzniecić pożar. Przylot gubernatora z ludu Szylluków był jak jego zarzewie.

Euforia i ofiary

Radosne tłumy Szylluków powitały gubernatora zgodnie z królewskim protokołem. Śpiewały pieśni o pokoju, ale także o wojnie i żałobie. Wielu tancerzy przybyło ubranych w tradycyjne stroje wojowników wykonane ze skóry geparda. W dłoniach trzymali tarcze i włócznie symbolizujące męstwo. Wierni tradycji przodków, na znak bożego błogosławieństwa ubili byka. Mieli ze sobą transparenty z hasłami: „Pracujmy na rzecz stabilności. Nie dla wojny. Nie dla plemienności”, „Tak dla pokoju” i „Tak dla jedności ludzi z Górnego Nilu”.

– Przyszliśmy z otwartymi sercami, ponieważ zakładaliśmy, że jego przybycie oznaczać będzie dla nas możliwość powrotu do naszych domów – mówi spokojnym głosem Amuj Okothe Aba, 28-letni ojciec trójki dzieci, który uczestniczył w powitaniu Budhoka Ayanga Kura.

To jednak, co dla Szylluków było wyciągnięciem ręki w stronę wroga i pozytywnym przejawem ich kultury, ­Dinkowie zinterpretowali jako prowokację. Emocje eksplodowały, gdy wesoły tłum, skandując „Malakal jest nasze” i „Pokój wreszcie nadszedł”, dotarł do rynku. Czekali tam już funkcjonariusze etnicznej bojówki Dinka Padang, uzbrojeni w karabiny maszynowe. Ich widok sprawił, że Szyllukowie natychmiast wstrzymali oddech. Po raz kolejny przeszył ich, zbyt dobrze znany strach przed wojną i zniszczeniem.

– Nagle przyszli młodzi mężczyźni i zaczęli nas bić kijami. Inni do nas strzelali – wspomina Amuj Okothe Aba, który wtedy został postrzelony w stopę. Tego dnia zginęły trzy osoby, kolejne trzy zostały ranne.

Ciężar niosą kobiety

Gest Rebekki, choć wydaje się naturalnym odruchem, w obliczu napiętych relacji między grupami Dinka i Szylluk urósł do aktu odwagi.

– Nie bałam się im pomóc. Budowanie zaufania pomiędzy naszymi społecznościami jest niezwykle ważne. Jak widzisz, my, kobiety Dinka i Szylluk, postanowiłyśmy działać wspólnie na rzecz wypracowania pokoju w Malakal i Górnym Nilu – podkreśla Rebecca, wskazując z uśmiechem na towarzyszącą jej w rozmowie Angelinę (Szylluk), która również należy do Unii Kobiet.

– Rozmawiamy o wyzwaniach, jakim musimy stawić czoła, i o potrzebie stabilizacji w naszym kraju. Kiedy uda się ją wreszcie osiągnąć, kobiety będą mogły zrobić wszystko, na co tylko przyjdzie im ochota – argumentuje, żywo gestykulując, pogodna Achol Nyibong, zwana Mamą Achol, założycielka i liderka organizacji. – Ale tak długo, jak nie ma pokoju, żyjemy w tych samych, ciężkich warunkach, zmagamy się z tymi samymi trudnościami – dodaje.

W kraju, w którym panuje jeden z najbardziej skrajnych systemów patriarchalnych, to właśnie kobiety najboleśniej odczuwają konsekwencje walk, braku stabilności i stałego widma klęski głodowej. Setki tysięcy z nich wciąż doświadcza gwałtu – każdy konflikt o wymiarze etnicznym wykorzystuje przemoc seksualną jako taktykę wojenną. Oprawcy wiedzą, że ofiary spotka stygmatyzacja i wykluczenie z grupy.

Szacuje się, że w tym roku około 1,4 mln matek w Sudanie Południowym w pojedynkę walczy o przeżycie swoich dzieci, którym grozi skrajne niedożywienie. To największa liczba od początku kryzysu w 2013 r. Prawie pół miliona ciężarnych i karmiących matek będzie wymagało leczenia z powodu niedożywienia.

Niemożność wyrwania się z kleszczy pogłębiającej się pauperyzacji i brak perspektyw zmuszają pasterskie rodziny do wydawania za mąż coraz młodszych córek. Warunkiem zamążpójścia jest wniesienie posagu w postaci kilkudziesięciu krów, będących często ostatnią szansą na przetrwanie kolejnych klęsk – suszy, powodzi czy dewastacji zbiorów. Dziewczynki nie tylko tracą dzieciństwo i szansę na edukację. Zostając żonami kilku­krotnie starszych od siebie mężów, padają ofiarą gwałtów małżeńskich i przemocy domowej, które w Sudanie Południowym są na porządku dziennym.

Między atakami

Uzgodnione we wrześniu 2018 r. porozumienie pokojowe przerwało tylko najcięższe działania zbrojne głównych stron konfliktu. Brakuje na nim jednak podpisów kilku przywódców działających w różnych częściach kraju grup rebelianckich, które wciąż terroryzują ludność. Mieszkańcy kraju giną praktycznie codziennie w wyniku zasadzek drogowych, napaści i kradzieży bydła, konfliktów wewnątrzklanowych, a także tych pomiędzy grupami etnicznymi. Do dzisiaj ponad 1,7 mln mieszkańców Sudanu Południowego to wewnętrzni przesiedleńcy, a ponad 2,2 mln żyje w państwach sąsiednich – Ugandzie, Sudanie, Etiopii i Kenii. Aż 83 proc. z nich stanowią kobiety i dzieci.

W kraju, w którym wszyscy mają broń, a ryzyko ataku czyha na każdym kroku, setki tysięcy kobiet rodzi swoje dzieci uciekając między jednym a drugim atakiem. Dzieje się to bez asysty położnej, bez dostępu do jakichkolwiek leków, o sprzęcie diagnostycznym nie wspominając.

Według Banku Światowego w czasie 42 dni od porodu w Polsce umierają średnio dwie na 100 tys. matek. W Sudanie Południowym – 1150. Jest to najwyższy współczynnik na świecie.

Siła nas

Dlatego w Sudanie Południowym kobiety mają już dość wojen. Są zmęczone życiem w ciągłym napięciu. Chcą planować przyszłość i stworzyć bezpieczne domy dla swoich rodzin. Od proklamacji niepodległości w 2011 r. tysiące z nich uczestniczy w prowadzonych przez UNMISS i inne organizacje szkoleniach o tym, jaką rolę mogą odegrać w utrzymaniu kruchego pokoju. Tworzą komitety pokojowe, promują pojednanie. – Podczas wojny straciłyśmy mężów i dzieci. To my jesteśmy najbardziej przez wojnę dotkniętą grupą. Rozmawiamy z mężczyznami o tragicznych konsekwencjach wojny. Mamy nadzieję, że to odniesie skutek – mówi Rebecca Anyiel.

Kobiety z Sudanu Południowego wychowywały się dotąd w przeświadczeniu, że są towarem wymienianym przez rodzinę na bydło. Że ich opinie i głos nie mają znaczenia. A edukacja jest głównie dla chłopców, ich zadaniem jest dbać o dom. Dlatego liczą na to, że ich aktywizm, o mocno feministycznym zabarwieniu, jest zalążkiem historycznego procesu, który zmierza do przełamania skostniałych patriarchalnych struktur i walki, nie tylko o pokój, ale o ich prawa do pracy, edukacji i decydowania o sobie. Aby wygrać, muszą w sobie znaleźć odwagę, by podjąć dialog ze swoimi mężami, którzy w domach są głównymi decydentami.

Nyapach Aruach Deng, członkini Komitetu Pokojowego zrzeszającego kobiety Szylluk mieszkające na terenie obozu dla wewnętrznych przesiedleńców, wyjaśnia, że konieczność pytania mężów o pozwolenie na aktywność, która wykracza poza przypisane im kulturowo obowiązki, sprawia, że czują się marginalizowane i zepchnięte na dalszy plan. To właśnie zmaganie się z konsekwencjami wojny uświadomiło kobietom, iż skończył się czas ich bierności.

– Jeżeli zaczniemy pracować ręka w rękę, uda nam się zapewnić pokój. Nie możemy iść ślepo za naszymi mężczyznami, w szczególności gdy popełniają błędy. Nastał nasz czas, abyśmy stały się niezależne i były zdolne zwracać uwagę mężczyznom, gdy robią coś źle – mówi pewnym głosem Nyapach, matka czwórki dzieci.

Obóz lepszy niż miasto

W Malakal to kobiety Dinka założyły Unię Kobiet. Należą do niej także kobiety Szylluk. Wszystkie są przekonane, że współpraca biznesowa pomiędzy obiema skłóconymi społecznościami jest kluczem do wyjścia nie tylko z kryzysu ekonomicznego, ale także z ogólnego impasu, trwającego od dekad.

Życie rodzin Dinka w Malakal jest po prostu ciężkie. W mieście nie ma prądu, a wiele dzielnic nie ma dostępu do czystej wody, brakuje szkół i nauczycieli, lekarzy, pielęgniarek czy narzędzi do uprawy roli. Lokalne gangi, które przyciągają młodych, bezrobotnych mężczyzn, terroryzują mieszkańców. Malakal jest też upiornie puste. Populacja miasta ­spadła z 250 tys. do niespełna 12 tys. mieszkańców. Brakuje chętnych, którzy kupiliby ryby, warzywa, owoce czy zamówili szklankę herbaty i obiad, co pomogłoby przetrwać i ożywić gospodarczo tę społeczność.

W porównaniu z tym warunki życia około 30 tys. Szylluków mieszkających w obozie wydają się znacznie lepsze. Wprawdzie otrzymują te same czterokilogramowe racje żywieniowe co Dinkowie z Malakal, jednak poziom bezpieczeństwa w obozie będącym pod pieczą ONZ jest zdecydowanie wyższy. W sklepach jest więcej produktów. Jest też dostęp do czystej wody i elektryczność. Ale jest także ogromna tęsknota za rodzinnymi domami w Malakal i lęk przed nękaniem i szykanowaniem, jakie mogą ich spotkać z rąk Dinków w mieście. W raporcie Międzynarodowej Organizacji ds. Migracji z 2018 r. tylko 5 proc. społeczności mieszkającej w obozie uznało Malakal za bezpieczne miejsce.

„Prosimy, wróćcie”

Członkinie Unii Kobiet mają już na koncie pierwsze sukcesy. – Budowanie zaufania jest bardzo ważne. Rozpowszechniamy przekaz pokoju oraz potrzeby wspólnego życia. Dlatego możesz spotkać kobiety Szylluków, które pracują w mieście – mówi Rebecca. I dodaje: – Kobiety obu plemion są w stanie współpracować. Spotkasz je na rynku, gdzie sprzedają ryby i warzywa. Ich obecność jest znaczącym wkładem w wypracowanie pokoju.

Wśród nich jest należąca do ludu Szylluk Angelina Williams, matka pięciorga dzieci. Jak 93 proc. mieszkających w obozie Szylluków, również ona miała kiedyś dom w Malakal. Został zniszczony w trakcie walk. Angelina była jedną z pierwszych kobiet, które odważyły się przyjść do miasta w poszukiwaniu pracy.

– To było w 2017 r. Zaczekałam, aż sytuacja się ustabilizuje, i po prostu wyszłam z obozu. Niczego się nie bałam, ponieważ moim priorytetem jest zapewnienie bytu moim dzieciom i rodzinie. Nigdy żaden mężczyzna Dinka nie potraktował mnie źle. Teraz coraz więcej kobiet decyduje się na przyjście do miasta – mówi Angelina. – My po prostu chcemy wysłać nasze dzieci do szkół – wtóruje jej Rebecca.

Angelina sprzedaje w Malakal herbatę. Cena za szklankę jest podobna jak w obozie. Jednak w mieście Angelina nie musi płacić za czynsz. Za oszczędzone pieniądze płaci za naukę i utrzymanie czwórki jej najstarszych dzieci w Chartumie, stolicy Sudanu. Jej praca w Malakal jest solą w oku wielu Szylluków uważających, że kluczem do pojednania nie jest współpraca ekonomiczna, ale możliwość powrotu do ich domów.

– Krytykują nas. Pytają, dlaczego pracujemy z tymi, którzy walczyli przeciwko nam. Odpowiadam, że Dinkowie są mili i wcale nie zazdrośni. Nauczyłam się bronić mojej decyzji. Mam ważny ku temu powód: jestem tu po to, aby dać wszystko co najlepsze moim dzieciom – mówi Angelina. – W naszej społeczności wciąż jest dużo nienawiści i trudno o wzajemne wybaczenie. Musimy jednak zaakceptować swoje winy i pojednać się – podkreśla.

Kobiety mówią, że chcą powrotu do dawnych czasów – kiedy wszyscy byli sąsiadami w Malakal. – Powitalibyśmy ich tutaj! Cały czas im powtarzamy: „Prosimy, wróćcie” – mówi Rebecca.

Zasiedlenie miasta i okolic jest także głównym zadaniem Budhoka Ayanga Kura, który podkreśla, że Sytuacja w Górnym Nilu jest fatalna.

– Poziom bezpieczeństwa nie jest dobry. Dlatego też nie generujemy żadnych dochodów. Budżet składa się z podatków obywateli. Ale my nie mamy mieszkańców. Większość z nich żyje w obozach dla wewnętrznych przesiedleńców lub uciekła do Sudanu – mówi.

Trudne rozmowy

Dla większości Szylluków z obozu dla przesiedleńców szukanie pracy w Malakal ma drugorzędne znaczenie. Wciąż boją się przebywać w mieście. Ich celem jest powrót na ziemie, które postrzegają jako ziemie przodków, i do domów, które są zamieszkane teraz przez ludność Dinka. Mówią, że są gotowi na dialog, ale tylko wtedy, gdy będzie on rzeczowy.

Po wspólnych spotkaniach członkinie obu komitetów doszły do wniosku, że odpowiedzialni za impas są pokłóceni ze sobą mężczyźni.

– Wkładamy dużo wysiłku w to, aby stworzyć pokojowe i sprzyjające dla pojednania warunki, ale to mężczyźni są wciąż do siebie wrogo nastawieni – tłumaczy Jospina James Lah, szefowa Komitetu Pokojowego w obozie oraz jedyna żeńska liderka jednego z sektorów, na które podzielony jest obóz. – Jednego dnia spotkają się, aby porozmawiać, a następnego dnia słyszymy, że znów ktoś został zabity. Koniec końców wszystko redukuje się do rozmów. Ludzie rozmawiają o pokoju, ale w rzeczywistości go nie ma – dodaje.

Aktywistki Szylluk mówią, że prowadzą z kobietami Dinka rozmowy na temat okupowanych ziem i domostw. – Jesteśmy świadome tego, jak ważną odgrywamy rolę w procesie pogodzenia obu stron. Dlatego powiedziałyśmy im, że jeżeli mamy wypracować trwały pokój, musimy powiedzieć ludziom, aby opuścili domy, których nie są prawowitymi właścicielami. Ale wygląda na to, że Dinkowie są temu niechętni – mówi 45-letnia Jospina. Ta matka siedmiorga dzieci doświadczyła wrogości na własnej skórze. W jej rodzinnym domu w Malakal mieszkają Dinkowie. – Jakiś czas temu postanowiłam do niego pójść. Ale zajmujący go ludzie zaczęli mi od razu grozić i wypytywać, czego tu szukam – opowiada cichym głosem.

Dwa domy Nyapach Aruach Deng, członkini Komitetu Pokojowego, zostały doszczętnie zniszczone, jednak ziemia wciąż należy do niej. Naypach nie ma odwagi wrócić. – Nie zrobię tego, dopóki rząd nie wyeksmituje tych, którzy tam przebywają, i nie przekaże mi oficjalnego aktu własności. Dinkowie mają broń – podkreśla Nyapach.

Kobiety Dinka i Szylluk są zgodne, że bez konfiskaty broni cywilom nie uda się zaprowadzić pokoju. – Tylko wtedy będziemy mogły przywieźć nasze dzieci z powrotem do domu, żeby mogły skończyć tutaj swoją edukację – mówi Mama Achol, szefowa Unii Kobiet. – Teraz Malakal jest względnie spokojne. Ale my i tak żyjemy w permanentnym strachu, że coś może się znowu wydarzyć.

Tu, teraz, jutro

David Nyang Kueth, szef Gabinetu Gubernatora Górnego Nilu, podkreśla, że rząd pracuje nad przygotowaniem cywili do dobrowolnego oddania broni.

– Pokój jest kruchy, a ludzie są ciężko uzbrojeni. Musimy podejść do tego ostrożnie. Kobiety powiedziały nam, że chcą pójść wspólnie do kościoła i modlić się o pokój. Sądzimy, że to bardzo dobra inicjatywa – mówi. – Wsparcie kobiet jest kluczowe w dążeniu do pojednania, aby finalnie zamknąć tę przestrzeń wypełnioną wrogością, rozżaleniem i nieufnością – dodaje.

To jednak długa droga. W patriarchalnych społecznościach Sudanu Południowego kobiety dopiero od kilkunastu lat, małymi kroczkami, wychodzą z cienia mężczyzn i uczą ich szacunku dla swoich praw i opinii. Dla obu stron jest to wkraczanie w nową rzeczywistość.

W Malakal jest tylko tu i teraz. ­Niepewne dni są naznaczone trudem zarobienia jakichkolwiek pieniędzy i ugotowania dzieciom posiłku. Noce – niespokojnym snem, podświadomość instynktownie wyłapuje dźwięki, które mogą oznaczać konieczność kolejnej ucieczki.

Oprócz kraju wojna zniszczyła relacje między sąsiadami i przyjaciółmi. – Marzę, że kiedyś uda nam się wrócić do normalności, ale droga do niej prowadzi tylko przez ciężką pracę na rzecz pokoju – mówi Rebecca Anyiel.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 33/2021