Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
MAREK ORZECHOWSKI : - Panie Przewodniczący, to nie pierwszy plan Pańskiej Komisji, którego celem jest wzbudzenie unijnej aktywności. Mógłby Pan wyjaśnić, na czym polega różnica między nowym projektem a poprzednimi?
JOSÉ MANUEL BARROSO: - Potrzebujemy we Wspólnocie zgody nie tylko w kwestiach strategicznych priorytetów Unii, ale także w bardzo konkretnych sprawach. Europa nie jest jednomyślna w sprawie konstytucji europejskiej. W tej sytuacji chcemy podjąć wysiłki, które, nie lekceważąc różnic w podejściu do tekstu konstytucji, pomogą nam pokonać blokadę i pójść do przodu, także zbliżyć nas do obywateli Unii. Co to znaczy? Proponujemy konkretne działania, np. w dziedzinie bezpieczeństwa obywateli czy spraw socjalnych, aby, mimo sporów na temat konstytucji, spróbować rozwiązać te problemy i pokazać przydatność konstytucji, poprawić warunki funkcjonowania Wspólnoty.
- Siłą rzeczy pojawia się pytanie o silne przywództwo w Unii. Kto powinien jej przewodzić? Komisja Europejska? Pan jako jej przewodniczący? Na ile kwestia ta jest ważna?
- Oczywiście że sprawa przywództwa w Unii jest ważna. A jedno jest wręcz decydujące. Przywództwo w Unii nie leży tylko w rękach unijnych instytucji. My robimy to, co do nas należy. Z pewnością w wielu dziedzinach moglibyśmy robić więcej i lepiej, np. w ograniczaniu biurokracji, zwiększeniu przejrzystości, zbliżaniu Unii instytucjonalnej do obywateli. Ale naprawdę ważne jest zrozumienie czegoś innego, że także narodowi przywódcy ponoszą olbrzymią odpowiedzialność za to, co dzieje się w Unii. Nie może być tak, że jeżeli jest sukces, to wszyscy mają w nim udział, a jeśli niepowodzenie, to winna jest tylko "Bruksela". Nie, to nasz wspólny projekt i wszystkie państwa członkowskie w nim uczestniczą. Dlatego proponuję, by w przyszłym roku, na 50-lecie traktatu założycielskiego wspólnot [tzw. traktatu rzymskiego z 1957 r. - red.], kraje członkowskie podpisały uroczystą deklarację, która obok odwołania się do wspólnych wartości odnosiłaby się też do konkretnych spraw z życia naszych obywateli. Tylko wspólnie możemy zadbać o jak najlepsze warunki dla Europy przyszłości.
- Skoro o przyszłości Unii mowa, jaka jest Pana opinia o konstytucji europejskiej? Czy jest ona martwa, jak wielu twierdzi?
- Nie można zapominać, że większość krajów członkowskich eurokonstytucję ratyfikowała. Dwa kraje ją odrzuciły, w tym jeden bardzo ważny kraj członkowski. Jeśli chcemy respektować wszystkich członków wspólnoty, a chcemy, to pojawia się pytanie: co w tej sytuacji możemy uczynić? Na pewno powinniśmy dać jeszcze trochę czasu na przemyślenie sprawy tym krajom, które jeszcze się wahają, czy eurokonstytucję ratyfikować. Tak czy inaczej, sytuacja jest trudna i ani ja, ani żaden z europejskich przywódców nie może odpowiedzieć dziś dokładnie na pytanie, jak z niej wyjść. Trzeba spróbować jakoś przełamać impas. Okazja ku temu będzie za rok, w 50-lecie podpisania traktatu rzymskiego.
- Unia decyduje właśnie o dacie przyjęcia Bułgarii i Rumunii. Wielu obywateli krajów unijnych spogląda z niepokojem na perspektywę dalszych rozszerzeń. Wygląda na to, że Unia nie ma i nie będzie mieć granic.
- Jestem przekonany, że kolejne rozszerzenie będzie sukcesem, tak jak to z 2004 r., gdy Polska stała się członkiem Wspólnoty. Ten sukces rozkłada się na nowe i na stare kraje Unii. W nowych państwach członkowskich obserwujemy większy wzrost gospodarczy. Z drugiej strony, na ich przyjęciu skorzystali też starzy członkowie, powiększył się rynek, wzrosły obroty handlowe, jest więcej inwestycji. My, w Komisji Europejskiej, nie mamy wątpliwości, że rozszerzenie Unii służy Wspólnocie. Nie powinniśmy zamykać drzwi do Europy. Ale istotnie, musimy dalsze rozszerzenie przeprowadzać w taki sposób, by nasi obywatele proces ten akceptowali. To powód, dla którego proponujemy debatę o profitach z rozszerzenia, ale też o naszych możliwościach przyjmowania kolejnych państw. Unia musi przecież pozostać sprawnym organizmem.
- Zdecydowana większość Polaków jest zadowolona z faktu, że Polska jest w Unii, choć mamy sporo problemów, zwłaszcza bezrobocie.
- Komisji zależało na otwarciu rynków pracy, bo nasze analizy pokazywały, że to będzie dobre dla gospodarki, tu i tam. Teraz, po dwóch latach, zleciliśmy badania, które wykazują, że przepływ siły roboczej może tylko ożywić unijną gospodarkę. W efekcie kolejne państwa otwierają swe rynki pracy dla obywateli nowych krajów. To jest korzystne dla pracowników z Polski, a także dla polskiej gospodarki. Nie chodzi przecież tylko o swobodny przepływ kapitału i dóbr, ale i usług oraz ludzi. Wraz z nimi przemieszcza się też ludzka inicjatywa, odwaga i ryzyko.
- W różnych krajach Unii są różne socjalne standardy. Z drugiej strony konfrontowani jesteśmy z ofertą krajów, gdzie praca jest jeszcze tańsza, a kwestie socjalne słabiej rozwinięte. W którą stronę pójdzie Unia?
- Nasze standardy powinniśmy zachować. To część naszego wspólnotowego dziedzictwa. Różnią nas one od innych części świata, gdzie nie zwraca się uwagi na prawa pracowników i mówi się tylko o wzroście i zysku, gdzie nie prowadzi się dialogu społecznego i gdzie nie ma społecznej gospodarki rynkowej. Ale, aby zachować nasze standardy, musimy być bardziej elastyczni, bo atakuje nas przecież konkurencja z krajów, które mają niższe koszty produkcji. Dlatego kraje Unii muszą się do tej sytuacji dostosować i reformować. Inaczej przegramy tę globalną bitwę. A chcemy ją wygrać! Ale nie za cenę porzucenia naszych standardów. Jeśli będziemy dość elastyczni, nasza społeczna gospodarka rynkowa sobie poradzi.