Dwadzieścia lat w Unii Europejskiej. Co zyskaliśmy

Dwadzieścia lat w Unii zaowocowało zmianami w niemal wszystkich sferach funkcjonowania kraju. Jak wypada ich bilans dla Polski? Zapytaliśmy ekspertów.

23.04.2024

Czyta się kilka minut

Parada Równosci. Warszawa, 19 maja 2007 r. // Fot. Przemyslaw Getka / REPORTER
Parada Równości. Warszawa, 19 maja 2007 r. // Fot. Przemysław Getka / Reporter

O tym, że Polska powróci do zachodnioeuropejskiej wspólnoty, Polacy zdecydowali jeszcze przed wejściem kraju do Unii. Tak przynajmniej twierdzi ekonomista Marcin Piątkowski, profesor Akademii Leona Koźmińskiego, który na co dzień pracuje w Waszyngtonie. Jego zdaniem jednoznacznego wyboru jako społeczeństwo dokonaliśmy już w 1989 r. 

– Właśnie wtedy postanowiliśmy, że dążymy na Zachód. Tak się szczęśliwie złożyło, że ten Zachód również wtedy chciał, abyśmy do niego dołączyli, i miał nawet świetny instrument, aby nas, ale i Czechów, Słowaków czy Węgrów, zachęcić do tego zachodniego kierunku. Tym instrumentem była Unia Europejska – mówi Piątkowski, autor bestsellera „Złoty wiek. Jak Polska została europejskim liderem wzrostu gospodarczego i jaka czeka nas przyszłość”. 

Według niego późniejsza akcesja była naturalną konsekwencją wyboru dokonanego 15 lat wcześniej.

Korzyści wynikające z członkostwa Polski w Unii często utożsamiane są nadal z wypłatami ze wspólnotowych funduszy. Pieniądze pozwoliły polskim przedsiębiorstwom rozwijać się w tempie niespotykanym nigdy wcześniej w naszej historii. Marcin Piątkowski szacuje, że fundusze unijne dodawały do polskiego PKB po około 0,5 pkt. proc. rocznie. Trudno przecenić m.in. bezpośrednie dopłaty dla wsi. Dzięki nim polscy rolnicy stali się jednymi z głównych beneficjentów przystąpienia Polski do UE. 

– Wieś się radykalnie zmodernizowała, nigdy wcześniej rolnictwo nie było tak konkurencyjne, tak dobrze zorganizowane i zarządzane jak teraz. Wpływ akcesji można chyba porównać tylko do efektów wprowadzenia w drugiej połowie XII wieku na ziemiach polskich trójpolówki – uważa Piątkowski.

Jednak na ostatnie 20 lat nie można patrzeć wyłącznie przez pryzmat unijnych funduszy. Bez UE nie byłoby po prostu sukcesu ekonomicznego Polski – to właściwa perspektywa.

Bez granic

– Cztery swobody wspólnego rynku, czyli możliwości przepływu towarów, pracowników, usług i kapitału, dla biznesu są rzeczą fundamentalną. To, że po akcesji Polska mogła zacząć w pełni z nich korzystać, zasadniczo zmieniło nie tylko sposób funkcjonowania naszej gospodarki jako całości, ale także działalność poszczególnych przedsiębiorstw – uważa szef Związku Pracodawców BCC Łukasz Bernatowicz. 

Oczywiście unijne przepływy działają w obie strony. To oznacza, że do Polski wchodzą kolejne podmioty z innych państw Wspólnoty, a nasi pracownicy wyjeżdżają z kraju. To wzmaga konkurencję i jest kolejnym czynnikiem wzrostu. Polskie firmy muszą się dostosować do znacznie wyższych, zachodnich standardów, np. w kwestii zatrudnienia, wynagrodzenia, czasu pracy.

Marcin Piątkowski stawia nawet tezę, że akcesja zmusiła nas do przyjęcia regulacji i sposobów działania, których inaczej nigdy byśmy nie przyjęli. W rezultacie Polska zapewne nigdy nie osiągnęłaby tempa wzrostu, który uczynił ją pod tym względem liderem Europy. Polskie PKB per capita wzrosło z około 11 tys. USD w 1990 r. do prawie 38 tys. USD obecnie (w stałych cenach, po uwzględnieniu różnic w sile nabywczej). Bez członkostwa mielibyśmy w najlepszym przypadku poziom 20-25 tys. USD.

Wspólny rynek, wspólna praca...

– Unia Europejska to przede wszystkim instytucja o charakterze ekonomicznym, której ambicją jest konkurowanie ze światowymi potęgami, USA i Chinami. Doskonale to rozumiemy, ale – jako związkowcy – od zawsze mówimy też, że przewagę nad tymi rywalami uda się nam uzyskać pod warunkiem, że weźmiemy pod uwagę nie tylko kwestie gospodarcze, ale i społeczne – mówi Piotr Ostrowski, przewodniczący OPZZ. 

Dlaczego? Ponieważ – jak tłumaczy związkowy lider – ograniczenie UE wyłącznie do spraw biznesowo-ekonomicznych jest niebezpieczne. Może się stać pożywką dla populistów i skrajnej prawicy i budować pozycję takich ugrupowań.  

W opinii szefa OPZZ czterem unijnym wolnościom – swobodzie przepływu dóbr, usług, kapitału i pracy – muszą więc towarzyszyć instrumenty ochronne, które uchronią wspólnotę przed patologiami. O tego typu mechanizmy związkowcy z tej i innych organizacji zabiegali już od momentu akcesji. 

– Najtrudniejszy był dla nas sam początek, czyli okres, kiedy na czele Komisji Europejskiej stał José Manuel Barroso – mówi Ostrowski. 

Wyjaśnia, że UE miała wtedy bardzo silne wahnięcie organizacji rynku. Jego symbolem była tzw. dyrektywa Fritsa Bolkesteina, która w swej pierwotnej wersji miała doprowadzić do głębokiej liberalizacji systemu usług wewnątrz UE. Zgodnie z założeniami tych przepisów usługa mogłaby być wyceniania zgodnie ze stawkami obowiązującymi w kraju pochodzenia, a nie w kraju, w którym faktycznie jest świadczona. Inicjatywę ostro krytykowali politycy największych państw starej UE oraz związkowcy z wielu krajów Wspólnoty, w tym z Polski. 

– Przeciwko tej dyrektywie po raz pierwszy protestowały organizacje ze wschodniej i zachodniej Europy. Wszystkie mówiły jednym głosem, że w kwestiach pracowniczych nie można równać w dół, tylko trzeba równać w górę i poprawiać standardy – mówi szef OPZZ. 

Ku zadowoleniu związkowców, w czasie gdy przewodniczącym KE był Jean-Claude Juncker, Wspólnota skręciła bardziej w kierunku unii społecznej. 

– Właśnie wtedy przyjęto Europejski filar praw socjalnych, który dziś jest dla UE fundamentalnym dokumentem – mówi Piotr Ostrowski. 

Jego zdaniem kolejna szefowa KE Ursula von der Leyen w jeszcze większym stopniu równoważy to, co ekonomiczne, z tym, co społeczne. 

– To właśnie ona doprowadziła do przyjęcia dyrektywy o płacach minimalnych. Za czasów Barroso byłoby to nie do pomyślenia, a za czasów Junckera trudne do wyobrażenia. Tymczasem von der Leyen wprowadziła to rozwiązanie, chociaż kwestie płac są wyłączone z przepisów unijnych – przypomina związkowy lider. 

Potem doszły też inne regulacje, np. dotyczące pracy za pośrednictwem platform cyfrowych. Z tego też powodu zdaniem szefa OPZZ dziś UE znajduje się w dobrym miejscu, a bilans 20 lat obecności Polski we Wspólnocie jest pozytywny.

...i wspólne wartości 

– Nie można zapominać, że UE to również wspólnota wartości – zauważa Mirosława Makuchowska, wiceprezeska Kampanii Przeciw Homofobii (KPH). 

Zostały one zapisane w Karcie praw podstawowych Unii Europejskiej. Dokument nie wymienia wprawdzie wszystkich grup społecznych, którym przysługuje prawo do godności czy równości, ale stał się bazą, na której kształtuje się bardziej szczegółowe prawodawstwo UE i krajów członkowskich. 

– Polska w trakcie procesu akcesyjnego znowelizowała kodeks pracy, uzupełniając go w taki sposób, by gwarantował ochronę prawną przed dyskryminacją w miejscu pracy. Dotyczy to między innymi dyskryminacji ze względu na orientację seksualną. To na razie jedyna znaczna zmiana ustawowa w naszym prawodawstwie, która zwiększała ochronę osób LGBT – mówi Makuchowska. 

Zwraca jednocześnie uwagę na znaczenie wspólnotowych wartości w dobie kryzysu demokracji w Europie.  

– Europejskie społeczeństwa uświadomiły sobie wtedy, że współpraca pomiędzy państwami Unii, także ta współpraca ekonomiczna, nie będzie dobra, jeśli nie będą one szanować podstawowych wartości, takich jak praworządność czy zasada równości szans – wyjaśnia wiceszefowa KPH. 

Chociaż cztery podstawowe swobody teoretycznie mają w UE charakter powszechny, w praktyce nie wygląda to już tak wesoło. Jednym z przykładów jest nasz kraj. Polska to dziś jeden z pięciu krajów członkowskich, w którym nie ma regulacji dotyczących równości małżeńskiej czy związków partnerskich.

Sytuacja staje się szczególnie trudna, gdy chodzi o rodziny z dziećmi. Mimo że w Holandii, Portugalii czy Estonii obie osoby pozostające w takim związku są rodzicami, to dla polskiego urzędnika ten status ma tylko jedno z nich. 

– Czy ci ludzie albo zatrudniające ich firmy mogą w pełni korzystać ze swobody dotyczącej przepływu osób? Oczywiście nie! A jak wynika ze statystyk, przeciętnie co 15. pracownik każdej firmy może mieć taką właśnie nieuznawaną w Polsce rodzinę – mówi wiceprezeska KPH. 

Jej zdaniem brak regulacji prawnych dla par jednopłciowych jest jedną z przeszkód dla potencjalnych inwestorów czy firm, które rozważają rozwinięcie swojej działalności w Polsce. 

– Na szczęście Komisja Europejska już działa w kierunku ujednolicenia na poziomie całej Wspólnoty kwestii związanych ze statusem, aby nie dochodziło do naruszania prawa do swobodnego przepływu osób – podsumowuje Mirosława Makuchowska.

Eurokłopot 

Wchodząc do UE zadeklarowaliśmy, że przyjmiemy euro. Od dnia akcesji mijają właśnie dwie dekady, a my nadal płacimy złotymi. 

– I wcale nie uważam, że to źle – uważa Marcin Piątkowski. 

Profesor jest zwolennikiem przyjęcia europejskiej waluty przez Polskę, ale uważa też, że spieszyć się z tym nie należy. 20 lat temu mogło się wydawać, że euro ma wiele plusów i prawie żadnych minusów. Dziś już wiadomo, że jest trochę inaczej. 

– W 2004 r. wszyscy zakładaliśmy, że wejście do strefy euro to jest bilet tylko w jedną stronę: do ekonomicznego raju. Naszą optykę zmienił kryzys finansowy roku 2009, który pokazał, że architektura euro nie jest idealna, bo powoduje, że mocne kraje są coraz mocniejsze, a słabe – coraz słabsze. To był wielki szok dla wszystkich, łącznie z tymi, którzy euro stworzyli – tłumaczy profesor. 

W 2007 r., czyli tuż przed kryzysem finansowym, poziom dochodu przeciętnego Hiszpana przekroczył średnią unijną (o 2 proc.) i zakładano, że Hiszpania będzie dalej rosnąć wobec średniej. Po kryzysie okazało się, że kraj ten wpadł w długoletnią stagnację i dziś poziom dochodu na mieszkańca to tylko 86 proc. średniej. 

Zapewne byłoby inaczej, gdyby nie euro. Zanim kraje południa Europy je wprowadziły, mogły dewaluować swoje waluty i choćby w taki sposób poprawiać konkurencyjność. Euro oznaczało koniec tego mechanizmu. Problem państw Południa polega na tym, że nie stworzyły żadnych globalnych firm i marek, które byłyby na tyle mocne, że ich funkcjonowanie mogłoby zastąpić mechanizm dewaluacji waluty. 

– Korzystajmy z tego, że mamy własną walutę, budujmy rodzime firmy, własne marki i produkty, które dają na tyle duże marże, że pozwolą uniezależniać się od globalnej koniunktury. Róbmy to teraz, by potem nie okazało się, że Polska jest kolejnym krajem umownego Południa Europy – apeluje Piątkowski.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17-18/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Ale się wydarzyło

Artykuł pochodzi z dodatku „20 lat minęło. Polska w Unii