Cebulowe łzy

Dwa pięćdziesiąt. Po tyle ostatnio widziałem cebulę na warszawskim Wolumenie.

12.11.2018

Czyta się kilka minut

 / Fot. PIXABAY
/ Fot. PIXABAY

Jednym z ostatnich miejsc w lewobrzeżnej stolicy, gdzie w zwyczajnym otoczeniu zwyczajny mieszkaniec może spotkać zwyczajnego ogrodnika. Hasła powrotu do lokalności i więzi ze sprzedającymi brzmią tu jak pocztówka z innej planety, bo nikt od lokalności nie odchodził. Może dlatego wszystko wygląda tak siermiężnie i byle jak, krzywo i błotniście, bo taka przeważnie jest polska lokalność. Kochana, ale niewyględna. Jej nienachalne piękno znaczy czerwono-żółto-brązowa mozaika jabłek w skrzynkach z nieco przegniłych deszczułek wyłożonych starą gazetą. Cézanne umiałby się na tym poznać, zwłaszcza szare renety bronią się przed terrorem czystości palety. Ale to wszystko rozkłada się chaotycznie na krzywo położonym bruku, pośród otoczenia niemającego najmniejszej ambicji do ładu i harmonii. Wizualna glątwa – mentalna zresztą również. Takie to wszystko tutaj... kukizowe.

Wróciłem tam na chwilę, jak syn marnotrawny, by podpisać wyłożoną na straganach petycję w obronie targu przed odnowionymi zakusami deweloperów. Nowa (a jakby całkiem stara) władza samorządowa ma teraz okazję przełamać krzywdzący ją może stereotyp, że jedyny znany jej sposób rozwoju miasta to budować, budować i jeszcze raz budować – pozostałe nieliczne szczeliny przestrzeni niech wypełni równiutka kostka bauma i jednorazowe drzewka w donicach. No i przy tej okazji coś mnie tknęło przy skrzynce z cebulą. Przy takich cenach jak dwa, trzy, nawet cztery złote za kilo łatwo zignorować skoki i spadki: człowiek bierze tyle, ile chce, i się nie zastanawia nad ceną, szczęśliwy, że się pozbędzie drobniaków zalegających w kieszeni. Aż któregoś dnia się okazuje, że musi sięgnąć do portfela po całkiem poważny papierek.

Po powrocie sprawdziłem: intuicja mnie nie myliła. W ciągu roku cebula na rynku hurtowym i targach zdrożała dwukrotnie, albo i więcej. Wszystko przez to, że jest jej mało, głównie z powodu ciepła i suszy. Gdyby benzyna podwoiła cenę, mielibyśmy tu już dawno polityczny armagedon, aż śmiesznie brzmi porównywanie takiej koszmarnej perspektywy z drożyzną cebuli czy pietruszki (podskoczyła jeszcze bardziej) – a jednak nie daje mi to spokoju, każe myśleć o samych groźnych wydarzeniach, które czają się za rogiem. Przewodniczący Tusk ostatnio mówił, że jak jeździ po Europie, to spotyka wszędzie polityków czekających usilnie na przyjazd arcyksięcia Ferdynanda, modlących się o wielką nową pożogę (zwaną w języku nowej epoki resetem). Tyle tylko słyszę o europejskich sprawach, ile w radiu podadzą, gdy skubię brukselkę na obiad, ale wiem jedno: jakby miało zabraknąć cebuli, to i ja nie daję złamanego grosza za obecny ład.

Gdybym zażądał od was odpowiedzi prosto z mostu, bez zastanawiania się, ile razy w ciągu zeszłego tygodnia jedliście cebulę, nie byłoby łatwo policzyć. Może ktoś by sobie przypomniał wątróbkę smażoną w zeszły czwartek albo poranną niedzielną jajecznicę czy gotową sałatkę śledziową lub tatara, ewentualnie cebulowe krążki z indyjskiej knajpy. Po paru minutach namysłu okazałoby się, że jedliśmy ją parę razy dziennie, codziennie, w prawie wszystkim, co wymaga jakiejkolwiek pracy bardziej złożonej niż przekrojenie chleba i posmarowanie go masłem. Większość tego, co jemy, ma jako jeden z substratów smakowych charakterystyczne słodko-ostre połączenie. W archiwum naszego kącika kulinarnego słowo „cebula” występuje ponad dwieście razy (statystykę zaniżają przepisy na ciasta). Cebula dodaje wszystkiemu głębi, wzmacnia odczuwanie wielu smaków, a dzięki niej umami jest bardziej, by tak rzec, umamiaste, stąd jej zbawienne działanie w sytuacjach, gdy musimy oszukać podniebienie, żeby np. nie czuło braku mięsa w potrawie.

Jakimi to dokładnie ścieżkami przebiega, o to pytajcie biochemików, chociaż wcale nie jest tak, żeby i oni mieli jasność. Na pewno zdążyli już dokładnie zbadać, dlaczego płaczemy, krojąc cebulę – jest w tym procesie pewna zasada, niestety powszechna nie tylko w kuchni: pewne związki siarki stykając się z płynem łzowym, który pokrywa nasze oczy, doprowadzają do powstania kwasu siarkowego, co wyciska obronne łzy – im bardziej zaś mokre mamy oczy, tym intensywniej ta reakcja zachodzi i tym więcej kwasu powstaje, na co reagujemy jeszcze obficiej płacząc i tak to się zapętla. Nie mamy nad tym żadnej rozumowej kontroli, więc pozostaje ucieczka z kuchni albo imanie się tzw. sposobów. Ale niejednej politycznej spirali, przez którą toniemy zbiorowo w kwasie, dałoby się drobnym wysiłkiem woli uniknąć. ©℗

Sposoby na uniknięcie łzawienia wydają mi się trudniejsze do ogarnięcia niż perspektywa chwilowego płaczu, zwłaszcza gdy trzeba obrobić tylko jedną-dwie cebule. Ale mam w kuchni schowaną maskę do nurkowania – zwykłe gogle narciarskie nie wystarczą, trzeba mieć zakryty również nos – i nakładam ją, gdy muszę dokładnie posiekać dużą ilość. A czynię to, gdy nachodzi mnie ochota na tartę z karmelizowaną czerwoną cebulą. 4 spore czerwone cebule kroimy na cieniutkie piórka. Na patelni rozgrzewamy 4 łyżki oliwy, wykładamy cebulę, mieszamy, dusimy minutę, dosypujemy 4 łyżki cukru pudru, dokładnie mieszamy, przykrywamy, dusimy na malutkim ogniu, aż porządnie zmięknie (ok. 20 minut). Dajemy sól, wlewamy 4 łyżki octu balsamicznego, przyprawiamy oregano, dusimy jeszcze 10 minut. Tak przygotowaną cebulę wykładamy na uprzednio podpieczony kruchy spód, który posmarowaliśmy polską pseudofetą (tzw. serek sałatkowy) rozrobioną z odrobiną śmietany i doprawioną oregano. Pieczemy w 180 stopniach ok. 15 minut, aż ciasto się porządnie zrumieni.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 47/2018