Całowanie żaby

Second Life mieni się zabawą, ale bywa też traktowane jako kraina ułudy, wyzwolenia zciała, które bywa brzydkie, ułomne, a wreszcie: grzeszne.

20.09.2007

Czyta się kilka minut

Zastanawiam się, co dziś trudniejsze: klikanie myszką komputera czy złożenie pocałunku na żabim pyszczku (drugie wymaga pokonania odrazy wobec pospolitego płaza). Jedno i drugie może mieć czarodziejski skutek - klikanie o wiele większy, bo pocałunkiem dawało się w bajkach odczarować uwięzionego w żabim ciele księcia albo królewnę, a klikając tworzymy wirtualne kosmosy, zaludnione dowolną liczbą królewiczów i księżniczek.

Erudycyjny artykuł ks. Andrzeja Draguły na pewno przekonuje o jednym - że szalony rozwój technologii komputerowej jest niezwykle płodny dla współczesnej humanistyki. Już samo to mogłoby być wystarczającą legitymizacją dla trudów nad rozwijaniem wszelakiego wirtualu.

Pokusa główna

Jednakże i first, i second life toczą się piętro niżej. Cieleśni ludzie, żyjący w realnej rzeczywistości, zyskują oto możliwość (mniejsza na razie, dla ilu z nich będzie dostępny program SL) opuszczenia ciała, jakie mają, i wyjścia ze świata, w którym się urodzili. Nie będzie chyba nikogo, kto zechciałby wykorzystać tę możliwość dla doświadczeń ciężkich, ale oczyszczających i otwierających nowe horyzonty umysłowe i nowe "okna duszy". Nie będzie nikogo, kto chciałby opuścić ziemię - polską, włoską czy amerykańską, żeby się znaleźć w tropikalnych bagnach albo wśród wiecznej zmarzliny. Ludzie o takich potrzebach czytają książki i podróżują realnie, gdyż nie zadowalają ich namiastki.

SL mieni się zabawą, ale nawet gdyby twórcy mieli poważniejsze ambicje, będzie traktowane jak kraina ułudy, wyzwolenia z tego ciała, które bywa brzydkie, ułomne, wreszcie grzeszne. I z tego bytowania, które jest pełne uciążliwych przymusów, niemożności, upokorzeń, cierpienia.

Tradycyjne wychowanie chrześcijańskie (ale także laickie) uczyło przyjmować to, co zsyła na człowieka Bóg albo los jako wyzwanie dla aktywności kierowanej czy to na wykorzystanie szans (jeśli szanse otrzymaliśmy), czy na znoszenie porażki możliwie małym kosztem duchowym i z nadzieją na odmianę. Kultura wirtualna oferuje ucieczkę od potencjalnych porażek, zatem demobilizuje bądź mobilizuje duchowe potencje do zupełnie innej aktywności - skupionej na pomnażaniu wygód, a usuwaniu z życia trudów. Myślę, że ta pokusa może być nieodparta dla wielu uczestników SL, a niebezpieczna dlatego, że nikt nie ma możliwości spędzenia całego życia przy komputerze. Ceny koniecznego przekraczania granicy między realem i wirtualem nie zapłaci avatar, tylko cielesny Kowalski. Psychologowie (może i psychiatrzy) mogą mieć w związku z tym dużo roboty.

Prawdy drugiej wiary

Jeśli, jak pisze ks. Draguła (streszczam, nieco upraszczając), cyberprzestrzeń staje się dla avatarów ją zamieszkujących rajem czy niebem, to niebo otwieramy sobie sami, gdy tego zapragniemy i gdy tylko kupimy odpowiedni program komputerowy. Zasług żadnych do tego nie potrzeba ani dobrych uczynków, ani usprawiedliwiającej wiary: grzeszne ciało zostaje w porzuconej realności razem z imieniem, nazwiskiem, innymi "danymi osobowymi" i całym bagażem tego, czego powinniśmy żałować. I nie zaczyna się, jak rozumiem, nowy rachunek "czynów i rozmów", bo nie ma ani kryteriów, ani oceniających.

Drugie życie podobne jest do "drugiego świata", ale zawiera tylko raj - bez czyśćca i piekła. Ten drugi raj, łatwo dostępny, nie będąc nagrodą za dobre życie, nie jest miejscem czy sytuacją wyczekiwaną, można doń wstąpić na chwilę lub na dłużej, można urządzić wedle własnych gustów. Można tam także postępować według dekalogu, który sami sobie ustanowimy. Ewentualnie wyrządzone zło będzie wirtualne. I tak jak ono nie wywoła sankcji, tak dobro czynione w cyberprzestrzeni mało - albo nic - nie waży. Choćby dlatego, że nie powstało w wyniku żadnego wyrzeczenia. Jeśli trafnie odczytałam teksty z "TP", cała energia potencjalnych i już gotowych (trudno powiedzieć: rzeczywistych) avatarów zdaje się koncentrować na urządzaniu takiego raju - dobrze, jeśli z uwzględnieniem potrzeb czy upodobań wirtualnych bliźnich.

Myślę więc, że oferta SL odwołuje się do człowieczego egotyzmu albo nawet egoizmu, których nigdy nie zaspokaja rzeczywistość realna, a których przezwyciężanie jest pierwszym nakazem ewangelicznym.

Zajrzeć do piekła?

Medioznawcy wypowiadający się na temat wirtualnej rzeczywistości postulują edukowanie ludzi w korzystaniu ze współczesnych środków przekazu, zwłaszcza elektronicznych. Włoscy jezuici zobaczyli w Second Life teren misyjny. "Second Tygodnik" ma być, jak się zdaje, miejscem lektury mądrych tekstów i rozmowy o nich z mądrymi ludźmi - avatarami, których (co tyczy się tak ludzi, jak i tekstów) w realu trudno spotkać jednocześnie. Nie wiem, czy w takim intelektualnym raju będzie tłoczno, ale życzę tego z całego serca.

Idąc dalej tropem tak pojętej misji na cyberterenach, można sobie wyobrazić wirtualne przeżywanie sytuacji granicznych. Niejednego z nas dręczy pytanie: jak zachowałbym się wobec wiadomości o nieuleczalnej chorobie - mojej lub kogoś najbliższego? Jak zareagowałbym na widok człowieka napadniętego przez bandytów, wiedząc, że bandytów nie pokonam? Albo mniej dramatycznie: co powiem studentowi, który kupił magisterkę w internecie?

Każdy z nas raczej wie, jak powinien się w takich przypadkach zachować, ale kto jest pewny, że w śmiertelnej chorobie nie wpadnie w panikę, nie zwątpi w miłosierdzie, na widok napadniętego nie ucieknie, a studentowi nie napomknie czegoś niejasno zamiast ocenić rzecz jednoznacznie?

Przypuszczam, że tego rodzaju second doświadczenia byłyby znacznie trudniejsze od przeżywania rozkoszy wirtualnego raju. Byłyby też pewnie dla naszej psychiki niebezpieczne, ale czy bardziej niż pogrążanie się w ułudzie?

Zaglądanie do piekła ma świetną tradycję literacką. Czy w SL da się znaleźć pomoc w zmaganiu z tymi realnymi doświadczeniami, które obdarzamy potocznie mianem mąk piekielnych? Gdyby tak było, warto się zastanawiać nad kontaktem z ową rzeczywistością wymyśloną przez ludzi niemających oporu w korzystaniu z otrzymanych od Stwórcy atrybutów rozumu.

Może się też zdarzyć, że okaże się ona efemerycznym szaleństwem, które przeminie, pozostając niewinną zabawą nielicznych albo chorobą uzależnionych (także, miejmy nadzieję, niewielu). A ślady odciśnięte w dziejach myśli ludzkiej przez ten epizod zachowają wartość co najmniej taką, jak bajka o zaczarowanej żabie.

Magdalena Bajer jest dziennikarką specjalizującą się w tematyce naukowej, przewodniczącą Rady Etyki Mediów.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2007