Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tyle tylko, że w budżecie “planu Hausnera" nie ma. W zamian za to wicepremier zwrócił się do posłów z apelem o cięcie wydatków i zmniejszenie deficytu. Teoretycznie to możliwe, ale mało prawdopodobne. Najpierw na posiedzeniu komisji finansów publicznych posłowie zgłosili 400 poprawek, zwiększających wydatki o 4 mld zł. Komisja oparła się pokusie i - na papierze - zmniejszyła deficyt o 200 mln zł (o 0,45 proc. planowanej kwoty), a owo zmniejszenie nastąpiło w efekcie zwiększenia dochodów (508,5 mln zł) i zwiększenia wydatków (o 308,5 mln zł) - z czego zwiększenie wydatków traktować można jako pewne, gdy zwiększenie dochodów jest jedynie możliwością, która nie musi się wydarzyć i raczej się nie wydarzy. Dalej było już spokojnie. Posłowie wiedzą bowiem, że na końcu debaty marszałek pyta: “Kto z Pań Posłanek i Panów Posłów chce jeszcze przez rok brać diety poselskie (i trzynastkę) zechce podnieść rękę i nacisnąć przycisk". A ponieważ większość chce, “podnosili i naciskali".
Jedynym wyjątkiem był “napad" PiS na tzw. środki specjalne (środki specjalne pochodzą z własnych zarobków administracji państwa i wydawane są na premie; w klubach sportowych ta pozycja nosi wdzięczną nazwę - lewa kasa). W 2004 r. te środki miały wynieść 4,6 mld zł. PiS zaproponował przekazanie części z nich na przewozy kolejowe, metro, kontrakty wojewódzkie, szkolnictwo wyższe, naukę i pracownie internetowe. Poprawka, ku radości obdarowanych, przeszła. Strapieni byli tylko górnicy, słysząc słowa Ludwika Dorna: “Kolejarze, odwołajcie strajki, bo dostaliście to, coście chcieli". Głupio im się pewnie zrobiło, że to nie oni wpadli na pomysł, aby strajkować podczas debaty budżetowej.