Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Książka miała być od tego odskocznią – niczym więcej. Słowa „debiut” używałem tylko w kategoriach technicznych – to w końcu miał być mój pierwszy tekst opublikowany w tej formie. Nie myślałem o tym, co może spowodować, jak zafunkcjonuje, czy się będzie podobać. Nie zdawałem sobie sprawy, że „Miedzianka” wpłynie na moje dalsze losy. Realiów panujących w wydawniczym świecie nie znałem do tego stopnia, że wysłałem książkę do wydawnictwa w październiku, licząc, iż do grudnia się ukaże (do końca roku musiałem rozliczyć stypendium, z którego korzystałem przy jej pisaniu). Przy okazji mogę tu odpowiedzieć na maile, które dostaję od czasu do czasu od autorów będących jeszcze przed debiutem. Ich treść można streścić w jednym zdaniu: „Kogo trzeba znać, by wydać w tym kraju książkę?”. Odpowiadam: nikogo. Wysłałem tekst na mail podany na stronie internetowej Wydawnictwa Czarne. Książka się ukazała, ale rok później, niż planowałem. Urzędnicy w Ministerstwie Kultury mieli na szczęście więcej wyobraźni niż ja sam – pozwolili mi rozliczyć stypendium później.
Ta beztroska dobrze mi zrobiła, nigdy później nie pisało mi się tak lekko i intuicyjnie jak w przypadku „Miedzianki”. Książka miała doskonałe recenzje i została obsypana nominacjami do wszystkich najważniejszych nagród literackich w kraju. Chwała Bogu, żadnej nie dostała. Tak doskonałe przyjęcie było dla mnie wystarczająco dużym wyzwaniem. Za wszelką cenę starałem się nim nie przejmować, nie brać sobie do serca tych wszystkich pochwał i peanów. Podświadomie wiedziałem, że gdy przyjdzie mi kiedyś napisać coś, co nie spotka się już z takim entuzjazmem, o wiele trudniej będzie mi się pogodzić ze słowami krytyki. Dzięki temu do dziś niezbyt się przejmuję tym, co dobrego i złego mówią i piszą o mnie inni. Staram się też nie ekscytować nominacjami do literackich nagród, wiem już, że łaska jurorów i recenzentów na pstrym koniu jeździ.
Pisząc debiutancką książkę, chciałem tylko, by tekst był takim, jakim sam chciałbym go przeczytać. Był, i to w zupełności mnie satysfakcjonowało. Wszystko, co się wydarzyło później, traktowałem jako miły, ale niezbyt istotny skutek uboczny. Tej metody staram się trzymać, gwarantuje stabilność i swobodę w tym, co jest najważniejsze, czyli w pisaniu.
FILIP SPRINGER jest reporterem i fotografem. Finalista Nagrody Literackiej Nike w 2012 r. za reportaż „Miedzianka. Historia znikania”.