Bilans 2005. Kultura

Kino letnie

Na pewno wydarzeniem niemałej wagi było wypracowanie po wielu miesiącach przygotowań ustawy o kinematografii. Choć w wielu punktach niedoskonała i daleka od pogodzenia interesów wszystkich, przynosi nadzieję na ucywilizowanie polskiego przemysłu filmowego. Powołany zgodnie z jej duchem Instytut Sztuki Filmowej trudno dziś oceniać na podstawie samych, choćby nie wiem jak szczytnych, deklaracji. Niemniej o kinie mówiło się w minionym roku więcej niż kiedykolwiek - choćby o pladze piractwa w internecie, wspieraniu debiutów czy przyszłości małych kin wymierających masowo pod wpływem inwazji multipleksów czy słabego dofinansowania kultury w małych miejscowościach.

Z filmów goszczących na naszych ekranach w roku minionym zapamiętam z pewnością koreański “Pusty dom", “Dziecko" braci Dardenne, fiński dokument “Trzy pokoje melancholii", wstrząsający rozrachunek z życiem rodzinnym i własną odmiennością w filmie “Tarnation", zwycięzcy festiwalu Era Nowe Horyzonty (który po raz ostatni miał miejsce w Cieszynie). W roku zamachów terrorystycznych w Londynie i zamieszek na przedmieściach Paryża, w kontekście ciągle niepewnej sytuacji w Iraku, niebezpiecznej aktualności nabrały takie tytuły jak “Ukryte" Hanekego, “Witaj, nocy" Bellocchia czy “Historia przemocy" Cronenberga, mierzące się z problemem inności, tożsamości, ideologizowania, ale też swoistego fatalizmu przemocy.

Z kina polskiego zostanie raczej niewiele - na pewno obejrzany w Gdyni skromny film “Parę osób, mały czas", w którym Andrzej Barański opowiada o niezwykłym związku Jadwigi Stańczakowej z Białoszewskim (kiedy wreszcie zobaczymy go w kinie albo przynajmniej w telewizji?!). Cieszy także zagraniczne tournée festiwalowe “Mojego Nikifora" Krzysztofa Krauzego i zakupienie przez amerykańskiego dystrybutora filmu “Jestem" Doroty Kędzierzawskiej. Martwi natomiast negatywna aura wokół polskiego kina i odwrócenie się odeń polskich widzów. Filmy polskie znikają z obiegu kultury, nie wzbudzają emocji. Chyba nigdy jeszcze nie było tyle obojętności i sarkazmu w odniesieniu do rodzimej produkcji. Wspomniany Instytut Sztuki Filmowej postawił sobie za cel tę sytuację uzdrowić. Oby tak się stało.

Anita Piotrowska

Autorka jest krytykiem filmowym “TP", współautorką m.in. “Encyklopedii kina".

Teatr niecierpliwych

Wiele się potwierdziło i wiele zaczęło nowego. Nie wracajmy do tego, co było przed wakacjami, gdzie wspaniały jak sen “Krum" Warlikowskiego i przerażający, wytyczający nowy szlak “Zaratustra" Lupy. O tym już było w podsumowaniu sezonu. A rok cały w drugiej połowie przyniósł wielkie przesilenie. Zaczynając od końca - 21 grudnia w TR Warszawa po raz ostatni (199) zagrany został “Bzik tropikalny" - debiutancki spektakl Grzegorza Jarzyny. Zamknęła się ośmioletnia epoka w nowym teatrze polskim. Warlikowski, Jarzyna należą już do średniego pokolenia. Warlikowski osiągnął wspaniałą dojrzałość teatralnej formy, Jarzyna jako dyrektor TR Warszawa tworzy teatralny dom dla nowego teatru, a także dla nowej dramaturgii w projekcie TR Pl; jako reżyser ironicznie i konsekwentnie komentuje to, co wokół pędzi i pozostaje nienazwane.

Tymczasem w całej Polsce (no, może prawie w całej) zakwitł nowy teatr. Pod wodzą Jana Klaty na sceny weszły osobliwe oddziały teatralnych powstańców. Gdzieś tu maszeruje Przemysław Wojcieszek, gdzieś Michał Zadara, Michał Borcuch, a także pisarze uprawiający nową dramaturgię. Manifestacją nowego był przegląd twórczości Jana Klaty w Warszawie - Klata Fest. Żaden hołd dla wybitnego twórcy, czym niektórzy szczują Klatę: przegląd przedstawień, których warszawska publiczność nie miała okazji obejrzeć, bo Klata w Warszawie jeszcze nie pracował. I poszło, huzia na Józia... Wybrzydzają, a nie widzą, że próbują Wisłę kijem. Pewnie tak samo wybrzydziliby na pięknego “Księdza Marka" Zadary czy “Komponenty" Borcucha.

A tymczasem teatr znowu się zmienił i ci, którzy próbują go zdobyć, nie liczą się (na szczęście!) z opiniami deprecjonującymi ich pierwsze prace. Są konsekwentni i pełni determinacji. Interesuje ich przede wszystkim Polska, kraj, w którym jest raczej okropnie. Nie mają już w sobie wdzięczności wobec kapitalizmu, widzą wszystkie jego potworności, widzą, jak niszczy tkankę społeczną. Z drugiej strony pełno w nich niechęci do konserwatywnej mentalności Polaków. Im się tu nie podoba, ale chcieliby tu żyć, więc będą krytyczni i bezlitośni. Na razie rządzi nimi duch rebelii, dlatego nie zajmują się dopracowaniem formy. Tworzą gorączkowe, czasem bardzo agresywne spektakle, żeby jak najszybciej dotrzeć do widza z komunikatem; teatr ostro polityczny. Są tymi, którzy musieli nadejść - pierwszym pokoleniem niezadowolonych z nowej Polski. “Niezadowoleni" to zresztą eufemizm.

Mają talent i inteligencję. Błyskotliwi i bezkompromisowi. Nowi niezadowoleni. Tak różni od młodszych zdolniejszych. Nadeszli w niespełna osiem lat po premierze “Bzika". Spirala zmiany przyspieszyła, po długim czasie zastoju wywołanym stanem wojennym.

Piotr Gruszczyński

Autor jest krytykiem teatralnym “TP". Opublikował m.in. nominowaną do Nagrody Nike książkę “Ojcobójcy".

Pisarze i opisywanie

Wraz z początkiem III RP zaczęło się wielkie czekanie: czytelnicy, krytycy i dziennikarze niecierpliwie wyglądali prozy, która opisywałaby zmieniającą się na naszych oczach rzeczywistość. Czekano na nowego Prusa, na wielką powieść epicką przedstawiającą “bohatera naszych czasów". Pomijając pewną naiwność tego rodzaju oczekiwań, potwierdzają one, że wciąż jeszcze sporo ludzi wierzy w siłę literatury, w jej moc objaśniania świata, co w czasach, kiedy coraz powszechniej uważa się pisarzy jedynie za dostarczycieli rozrywki, nie jest bez znaczenia.

Ci, którzy czekali, wreszcie mogą czuć się usatysfakcjonowani. Od 2002 roku prozy tego rodzaju jest coraz więcej, można nawet zaryzykować tezę, że stanowi ona jeden z wyrazistszych nurtów współczesnej literatury, a na pewno - najmocniej nagłaśniany medialnie. Kolejny “powrót realności" do prozy wzbudza we mnie jednak pewien niepokój.

Dlaczego? Po pierwsze, zwrot ku rzeczywistości wiąże się z powrotem do zgrzebnego realizmu; a konsekwentne stawianie na realizm nie prowadzi do niczego dobrego, o czym świadczy chociażby to, jak szybko spora część prozy opisującej rzeczywistość stała się schematyczna, do bólu przewidywalna i zwyczajnie nudna. Po drugie, moda na “realność" w literaturze zepchnęła na plan dalszy prozę odrywającą się od rzeczywistości i ulatującą w sferę nieokiełznanej fantazji czy metaliteratury, co sprawia, że wiele świetnych książek - przykładem niech będzie wybitna powieść Marka S. Huberatha “Miasta pod Skałą" - ma mizerne szanse przebicia się do szerszej publiczności.

Czy to znaczy, że chciałbym, by prozaicy odwrócili się od rzeczywistości? Wcale nie, chciałbym jedynie, aby opisywanie świata było dla nich punktem wyjścia do tworzenia intrygujących literackich projektów, a nie - celem samym w sobie; inaczej proza osunie się w jałową publicystyczność. A że będąc w zwarciu z rzeczywistością nie trzeba wcale zapominać o literackich smaczkach, o tym zaświadcza choćby świetny zbiór opowiadań Mariusza Sieniewicza “Żydówek nie obsługujemy". Do tego jednak potrzeba odwagi i pomysłowości, której części naszych prozaików brakuje.

Robert Ostaszewski

Autor jest krytykiem literackim, laureatem Nagrody im. Frydego, sekretarzem redakcji “Dekady Literackiej".

Na śmierć kultury w telewizji publicznej

Cierpiała, wiła się w mękach, traciła przytomność. Rankiem się mizdrzyła, po południu pudrowała i krygowała, wieczorem wołała księdza. Tak chciała żyć, nieszczęsna! “Robimy, co w naszej mocy - klęli się wezwani znachorzy - Niech się nie forsuje, niech zaufa, chcemy jej dobra".

Zgasła cicho, dusza z ciała wyleciała, na zielonej łące stała. Nie żegnano jej z honorami, ciało nie spoczęło na lawecie, nie zagrzmiały salwy, nie zaryczały syreny, nie opuszczono flag do połowy masztu, prezydent nie zarządził żałoby narodowej. Danuta Waniek nie spowiła się w czerń, Nina Terentiew nie omdlała nad jej grobem, niepocieszony Jan Dworak nie palnął sobie w łeb. Ktoś westchnął, otarł łzę i przełączył się na “M jak Miłość". Ktoś inny przysięgał, że widział ją onegdaj, że wyglądała jak żywa. Ale gdzie, gdzie? I czy to aby była ona? Może to był Bogusław Wołoszański?

“Ależ żyje, żyje. Stan nieboszczki, znaczy się pacjentki, jest stabilny - przysięgali znachorzy z Woronicza. - Znów się mizdrzy, pudruje i nawet księdza już nie woła!". Nieboszczka, tfu, jakaż znów nieboszczka, cały dzień śpi jak zabita, budzi się koło północy, nietoperze zaplata we włosy i wierzga nogami do pierwszych kurów, z młodymi się zadaje, po życie sięga nowe, w to jej graj! Żyje skromnie, za 23 mln rocznie, widać i za grosze da się związać koniec z końcem. Zapewniliśmy jej przytulną izolatkę, ale tęskno nam za nią, choć prawdę powiedziawszy (zawsze mówimy prawdę), bez niej łatwiej realizować misję i perły milenium rzucać przed wieprze, bo nieboszcz..., znaczy się kultura, nie była lekka, łatwa i przyjemna. Kaprysiła, dąsała się i domagała względów, jakby była Elżbietą Jaworowicz, tośmy ją przegnali. Źle jej w izolatce? Żyje radośnie niczym prowadząca teleturniej, spytajcie ośmiuset sześćdziesięciu trzech widzów kanału “Kultura" (pełną listę widzów opublikujemy w następnym numerze). Telewizji publicznej płaćcie zaś abonament i pozwólcie jej realizować misję.

Jan Strzałka

Autor jest dziennikarzem “TP"; współautorem książki “Boskie Oko" i autobiografii o. Joachima Badeniego.

Rok, który pominięto

Spodobało się Opatrzności sprawić, że każda trafna przepowiednia dotycząca przyszłych przygód rodzaju ludzkiego natrafia na interpretatorów pozbawionych stosownej wiedzy, na fantastów raczej i fanfaronów niż badaczy dysponujących rzetelnym warsztatem naukowym. Weźmy dla przykładu kwatrien 72. z centurii 10. profecji Nostradamusa: “Rok 1999 i siedem miesięcy, zstąpi z nieba król wielki i straszliwy, by zniszczyć Króla Angoulmois, przed Marsem, by sprawować rządy szczęśliwe"1. Jedni interpretatorzy twierdzili, że te słowa odnoszą się do wielekroć zapowiadanego krwawego oczyszczenia na koniec drugiego millennium, inni znów jęli je wiązać z 11 września 2001 r., przypominając, że na dworze Franciszka I (księcia Angoulęme) służył Giovanni Verrazano, odkrywca wyspy Angoulęme, która później została nazwana Manhattanem; jeszcze zaś inni uznali, że Nostradamus miał na myśli najazd Hunów na region Angoulmois (dziś nazywany Cherente) oraz nieuchronne wskrzeszenie Attyli w celu ukarania go i ponownego wtrącenia w otchłań piekielną. Z tego powodu Lorie stwierdza “istnienie pewnego związku między (...) Mongołami a słowami św. Jana"2, nie wiedząc, że idzie nie o Jana dręczonego na wyspie Patmos, lecz o księdza Jana (Prestera), potomka jednego z trzech Magów, władcę wielkiego imperium chrześcijańskiego na Wschodzie, gdzieś “za granicami Persji i Armenii". Mocna przepowiednia krążąca wśród krzyżowców z Damietty zapewniała, że król Dawid, syn czy też kuzyn księdza Jana, wódz trzech armii, zostanie pogromcą islamu na Wielkanoc 1222 r. Ogromny w związku z tym entuzjazm krzyżowców pchnął ich do pospiesznej ofensywy na Kair. Rzecz zakończyła się krwawą i głupią klęską, a byłoby zupełnie inaczej, gdyby interpretatorzy przepowiedni zdawali sobie sprawę z wad kalendarza, którym się posługują, a więc z błędnych ówczesnych metod wyznaczania daty Wielkanocy3. Wystarczyło przecież trochę wysiłku, by zapoznać się z wynikami obserwacji takich zakonników-astronomów jak Notker Jąkała (896 r.), Herman Kulawy (1042 r.) czy Reiner z Padeborn (1100 r.). Byłoby też niezgorzej, gdyby wspomniani wyżej interpretatorzy uświadomili sobie byli, że królestwo księdza Jana nigdy nie istniało, na czele zaś trzech wielkich armii posuwających się ze Wschodu stoi Dżengis Chan.

Czym innym jest bowiem trafna przepowiednia, czym innym zaś jej potoczne rozumienie. Obecnie - dla przykładu - spotkać można szereg popularnych publikacji profetycznych związanych z 2006 r. Z moich badań wynika jednak, że żaden poważny wizjoner, od Nostradamusa przez Wernyhorę po autora wieszczego tekstu pt. “Dane o nadchodzącym kataklizmie"4, nie wspominał o tym roku. O 2005 owszem. O 2007 r. i latach następnych też. O 2006 r. zaś ani słowa - i jest to fakt niewątpliwie istotny. Wyeliminowanie 2006 r. z porządku kalendarza profetycznego należy traktować z optymizmem - przez analogię - tak jak wyeliminowanie przez papieża Grzegorza XIII dziesięciu dni z października 1582 r. Owszem: ludzie, którzy położyli się spać wieczorem 4 października i wstali następnego dnia opisanego w kalendarzu gregoriańskim jako 14 października - byli wściekli, przestraszeni i uważali, że ta zmiana jest diabelską intrygą, ale jak na całą sprawę popatrzy się z oddalenia czterech wieków i jeszcze trochę, to widać, że nie było powodów do zdenerwowania, a jeśli były - to z zupełnie innych przyczyn.

Michał Komar

1 Michel Nostradamus, “Les Prophéties de M. Nostradamus, Centuries VIII, IX, X", Benoist Rigard Papers, Musée Arbaud.

2 Peter Lorie, “Nostradamus. Przepowiednie na lata 2006-2025", przeł. Hanna Turczyn-Zalewska, Świat Książki, Warszawa 2005, s. 23.

3 “Gregorian Reform of the Calendar... ", red. GV. Coyne, MA. Hoskin, O. Pedersen, Specola Vaticana, 1983.

4 Przewidując szereg kataklizmów naturalnych i wojen powszechnych na lata 1984-2005 i 2007-2020 profeta zastrzega, że “...jedynym narodem naprawdę chronionym przez miłosierdzie Boże z ogólnej katastrofy pozostanie Polska", podczas gdy np. “...armia chińska zginie od bomby atomowej, którą rzuciła na świat, ale na razie będzie zwyciężać (...). Poznań nie będzie zniszczony, a po kilku dniach działania wojenne przeniosą się do Niemiec Zachodnich. W trzecią noc ustanie ogień i trzęsienie ziemi, w dniu następnym świecić będzie słońce. Kara, jaka spadnie, nie może być porównana z żadną, jaką Bóg dopuścił na stworzenie od początku świata".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2006