Bezrobocie to choroba uleczalna

Pavlina Tcherneva, ekonomistka: Czas, aby państwa zaczęły dawać gwarancję zatrudnienia. Wcale nie muszą to być jałowe posady. Przecież to sektor prywatny obfituje dziś w pracę bez sensu.

28.12.2020

Czyta się kilka minut

Ulica Inżynierska na warszawskiej Pradze, listopad 2020 r. / ADAM CHEŁSTOWSKI / FORUM
Ulica Inżynierska na warszawskiej Pradze, listopad 2020 r. / ADAM CHEŁSTOWSKI / FORUM

RAFAŁ WOŚ: Da się wyobrazić świat bez bezrobocia?

PAVLINA TCHERNEVA: Jako ekonomistka wielu rzeczy nie jestem pewna. Ale co do jednego wątpliwości nie mam: gdyby nie było bezrobocia, gospodarka i społeczeństwo miałyby się znacznie lepiej.

Bezrobocie pojawiło się w Polsce 30 lat temu, po upadku komunizmu. Najpierw wynosiło kilka procent. Potem, momentami, nawet ok. 20 proc. Mówiono nam wtedy, że bezrobocie jest w normalnej gospodarce konieczne. Bo ludziom „musi się chcieć pracować”.

Czytam wiele publikacji, nie tylko ekonomicznych, ale też z dziedziny psychologii społecznej i zarządzania. Nie znam twardych dowodów potwierdzających tezę, że jeśli boisz się o swoją pracę, czyni cię to lepszym pracownikiem. To fake news. Taki pracownik ani nie jest bardziej wydajny, ani bardziej innowacyjny. Jest tylko jedna rzecz, która faktycznie wynika z tego, że boisz się o swoją pracę.

Mianowicie?

To czyni cię bardziej podatnym na akceptowanie niższej płacy, większego obciążenia obowiązkami, godzin kolidujących z życiem prywatnym albo szkodliwych lub niebezpiecznych warunków pracy. Wtedy, faktycznie, bierzesz to, co jest, i nie pytasz o więcej. Bo gdy pytasz, ryzykujesz tym, co masz. A tego nie chcesz stracić, prawda?

Gdy kilkanaście lat temu spytałem o podwyżkę, usłyszałem od przełożonego „Cooo? Podwyżki? Teraz to będą… obniżki. A jak ci się nie podoba, to na twoje miejsce mamy trzech takich, co będą pracować za mniej, za to dwa razy szybciej”.

A ile wynosiło wtedy w Polsce bezrobocie?

Było wysokie. Około 15 proc.

No i tak to właśnie działa. Jeśli mówiąc „lepszy pracownik”, mamy na myśli „tańszy i łatwiejszy do szantażowania” – to wszystko się zgadza. Jeśli jednak pod pojęciem „lepszy pracownik” ma się kryć pracownik, z którego firma, instytucja czy społeczeństwo mają więcej pożytku, to jest odwrotnie. Dopiero pracownik, który czuje, że jego pozycja jest bezpieczna i którego nie tak łatwo zaszachować tym „mam na twoje miejsce innych”, jest bardziej lojalny i wydajny.

Pokazują nam to badania. Ale nawet same firmy są tego świadome. Na przykład w procesach rekrutacyjnych umiejętność utrzymywania pracy w jednym miejscu jest uważana za plus. Firmy doskonale wiedzą, jak niszczącym dla człowieka i jego potencjału są długie epizody bezrobocia.

Mam wrażenie, że wielu ekonomistów oraz polityków traktuje bezrobocie jak nieuleczalną chorobę.

Bo to jest choroba. Tyle że jak najbardziej uleczalna. Powiem więcej: współczesne społeczeństwa i tak płacą krocie za łagodzenie jej skutków.

Wyliczmy te koszty, żeby mieć świadomość, o czym mowa.

Im wyższe bezrobocie, tym więcej pieniędzy trzeba wydawać na zasiłki i pomoc społeczną. Im mniej ludzi pracuje, tym niższe wpływy podatkowe. Wysokie bezrobocie to mniej ludzi, których stać na kupowanie gazet, książek, pójście do kina czy restauracji. W tym sensie wysokie bezrobocie to zazwyczaj również sygnał, że gospodarka nie wykorzystuje swojego pełnego potencjału produkcyjnego, czyli, mówiąc obrazowo, jest jak maszyna pracująca na zbyt niskich obrotach. Niby działa, ale mogłaby przynieść nam wszystkim dużo więcej korzyści, radości, satysfakcji. Innymi słowy, gdyby nie bezrobocie, mogłaby działać lepiej, bardziej dynamicznie.

To były – jak rozumiem – te koszty najbardziej oczywiste.

Tak, ale bezrobocie to także sygnał, że ze społeczeństwem jest coś nie tak w sensie bardziej fundamentalnym. W wydanej w 2020 r. książce „Deaths of Despair” („Zdesperowani na śmierć”) nobliści Angus Deaton i Anne Case piszą o znaczącym wzroście śmiertelności wśród białych mężczyzn z klasy robotniczej w USA w ciągu ostatnich 50 lat. Jej bezpośrednim powodem było pogorszenie się ich stanu zdrowia: ból, depresja, stres, choroby. Nie wzięły się one jednak znikąd. Autorzy dowodzą, że mamy tu bezpośrednią zależność z utratą bezpieczeństwa ekonomicznego oraz poczucia własnej wartości, która nastąpiła po roku 1970.

Coś podobnego mieliśmy po roku 1989 w Europie Środkowej.

Istnieje szereg badań – choćby te Carlosa Nordta z Uniwersytetu w Zurychu przeprowadzone na danych z 63 krajów świata – które pokazują, że co piąte samobójstwo ma swoją przyczynę w zjawisku bezrobocia. Oczywiście to nie tak, że człowiek traci pracę i następnego dnia ­odbiera sobie życie. Niszczący wpływ zmagania się z nieprzyjaznym rynkiem pracy na egzystencję rozchodzi się niczym kręgi na wodzie. Czujemy je jeszcze długo po tym, gdy taflę jeziora przecięła motorówka.

Jednymi taka fala tylko zakołysze, innych może podtopić.

Człowiek spędza na tej ziemi tylko ściśle określony czas. Wiemy o tym i dlatego staramy się wykorzystać go najlepiej, jak umiemy: jedni mają potrzebę, by działać, sprawdzać się czy zostawiać swój ślad. Innym wystarczy nie mieć poczucia porażki albo czerpać przyjemność z dobrego wykonywania obowiązków.

Bezrobocie uderza w jednych i drugich, odbiera szansę na realizację tych potrzeb. Jednych pozbawia pracy wprost – sprawia, że dosłownie nie mogą znaleźć zajęcia, które pozwoli im się utrzymać. Innych widmo bezrobocia wpycha w konieczność wykonywania pracy, której jest zbyt dużo. Która sprawia, że mamy wrażenie, jakbyśmy tonęli. Jeszcze innych bezrobocie może pchać w kierunku zajęć nieuczciwych, nieludzkich czy też po prostu głupich – wykonywanych ze świadomością, że nikomu nie są do niczego potrzebne. A może nawet szkodzą.

Może w czasie dobrej koniunktury nie wszyscy mogą mieć dobrze płatną, satysfakcjonującą pracę. A gdy przychodzi kryzys, dla niektórych w ogóle jej brakuje. Może praca to dobro rzadkie, a bezrobocie jest naturalnym stanem?

Mówienie, że coś jest „naturalne”, zazwyczaj oznacza, że jakaś pozycja jest nie do utrzymania od strony moralnej. Ale społeczeństwo z różnych powodów nie chce albo nie potrafi sobie z tym poradzić. Wtedy sięgamy po eufemizm: „naturalne”.

Nawet ekonomiści mówią o tzw. naturalnej stopie bezrobocia. Ma ona wynosić ok. 5 proc. I być potrzebna właśnie po to, by zawsze – nawet w czasie dobrej koniunktury – w gospodarce krążyła jakaś grupa ludzi bezskutecznie poszukujących pracy. Nobliści, tacy jak Milton Friedman czy Edmund Phelps, przekonywali, że to oznaka zdrowia gospodarki.

A teraz wyobraźmy sobie, że mamy społeczeństwo, które szczyci się swoim bogactwem. Ale jednocześnie powiada, że musimy się pogodzić z tym, że 5 proc. dzieci nie będzie mogło otrzymać podstawowego wykształcenia. Albo mówi: „Niestety, 5 proc. populacji będzie musiało każdej zimy zamarznąć albo umrzeć z głodu”. Co pomyślimy o takim społeczeństwie?

Że umywa ręce? Nie dba o dobrobyt wszystkich obywateli?

Dokładnie to samo dotyczy bezrobocia. Godząc się na te 5 proc. „naturalnego” bezrobocia, de facto godzimy się na to, że część społeczeństwa nie dostanie szansy na godne życie. Ktoś powie, że 5 proc. to mało. Ale w praktyce bezrobocie bywa dużo większe.

Właśnie, wspomniałem już, że w Polsce przez dwie pierwsze dekady po transformacji bezrobocie właściwie nie schodziło poniżej 10 proc. W Grecji czy Hiszpanii od lat sięga kilkunastu procent.

Staram się przekonywać, że to nic innego jak przyzwolenie na nieuzasadnione społeczne cierpienia. Mało tego: polityka ekonomiczna dopuszczająca istnienie bezrobocia jest nie tylko niemoralna. Jest to także polityka nieracjonalna.

Dlaczego?

Przecież żyjemy w XXI wieku. A rząd – i szerzej: państwo – i tak są odpowiedzialne za dobrobyt obywateli. Żaden rządzący nie może powiedzieć, że bezrobocie to nie jego problem. Skoro więc nasze państwa i tak płacą za społeczne skutki bezrobocia, to czemu nie zabiorą się za przyczynę problemu i nie rozwiążą problemu bezrobocia całościowo?

Ale jak przeprowadzić eliminację bezrobocia?

To akurat najprostsze. Państwo może zobowiązać się do gwarancji zatrudnienia.

Czyli co? Zabronić zwolnień?

Nie. Niech firmy – oczywiście w granicach obowiązującego prawa – same decydują, kogo chcą zatrudnić, a kogo zwolnić. Gwarancja zatrudnienia nie oznacza, że możesz nie pojawiać się w pracy, a pracodawca nie może się ciebie pozbyć.

To czym miałaby być?

Gwarancja zatrudnienia działa tak, że gdy jesteś bez pracy i chcesz ją podjąć, to idziesz do państwowej agencji i ona ma dla ciebie pracę. Dochód z niej zapewnia ci utrzymanie się na godziwym poziomie. Takim przyzwoitym – z naciskiem na przyzwoitym – społecznym minimum.

A jeśli agencja nie ma ofert pracy?

To państwo musi takie oferty stworzyć.

Ale jak? Z czego?

Zwyczajnie. Niektórym trudno to sobie wyobrazić, bo tak mocno siedzą w tym, co mamy teraz.

A co mamy?

W większości państw rozwiniętych urzędy pracy nie odprawiają człowieka z niczym. Dostaje oferty szkolenia albo przekwalifikowania. Tylko że co komu po takim przekwalifikowaniu, gdy nieraz okazuje się, że po tym treningu nadal nie ma pracy? Albo wynagrodzenie w pracy, której ofertę dostaje, starcza ledwie na opłacenie kosztów mieszkania albo jedzenia. Raz czy dwa człowiek pójdzie na takie szkolenie. Ale za trzecim razem powie: „Przestańcie robić ze mnie pajaca”.

Co zmieni gwarancja zatrudnienia?

Pośrednictwo pracy nadal będzie istniało. Wciąż powinny być oferowane możliwości przekwalifikowania. Ale niech, u licha, będzie także praca dla przekwalifikowanych!

Poza tym, jaka to korzyść dla społeczeństwa, że przekwalifikuję się z np. bezrobotnego historyka na księgowego, skoro potem, aby dostać pracę, muszę poczekać, aż jakiś księgowy ją straci? Dla społeczeństwa korzyść będzie dopiero, gdy powstanie nowe miejsce pracy? Ale kto powiedział, że tylko sektor prywatny może tworzyć miejsca pracy. Państwo ma więcej możliwości ich tworzenia.

Gdzie te miejsca pracy powinny powstawać?

Zgodzimy się chyba, że istnieje wiele rzeczy do zrobienia, których nie ma kto wykonywać.

Na przykład?

Opieka nad osobami zależnymi – starszymi, chorymi, niepełnosprawnymi. Albo ochrona środowiska. Albo usługi na poziomie małych wspólnot lokalnych. W Stanach Zjednoczonych istnieje np. problem społeczny, który nazywa się „pustynią żywnościową”. Może on dotykać nawet 25 mln ludzi. Te „pustynie” to miejsca, których mieszkańców nie stać na dostęp do zdrowego jedzenia po przystępnej cenie. Są więc skazani na jedzenie kupowane w najtańszym supermarkecie albo na stacji benzynowej. Koszty dla zdrowia publicznego są ogromne.

I gwarancja zatrudnienia by tu pomogła?

Likwidacja tych „pustyń” to jeden z obszarów, gdzie program gwarancji zatrudnienia mógłby wysyłać swoich pracowników. Na przykład po to, by rozwijać drobne ekologiczne rolnictwo na potrzeby lokalnej społeczności.


Rafał Woś: Przypomnijmy sobie pięć najważniejszych prac ekonomicznych mijającego roku. Pomogą one zrozumieć także to, co czeka nas w 2021.


 

Chodzi o to, że istnieje wiele branż, gdzie sektor prywatny nie tworzy miejsc pracy. Nie dlatego, że nie ma takiej społecznej potrzeby, tylko dlatego, że nie ma tu komercyjnego interesu do zrobienia. Gwarancja zatrudnienia nie jest jednak po to, by „robić interesy”, tylko po to, by likwidować bezrobocie, które – jak już ustaliliśmy – jest niszczącą społeczeństwo chorobą.

Dobrze, że daje Pani te przykłady. Wielu lubi powtarzać, że gdy państwo zabierze się za tworzenie miejsc pracy, to będą one co najwyżej bezsensownym przekładaniem papierków.

Jest dokładnie odwrotnie. David Graeber pisał jakiś czas temu o bullshit jobs [w książce wydanej po polsku jako „Praca bez sensu” – red.]. Czyli o zajęciach, które nie tworzą dla społeczeństwa żadnej wartości dodanej i są marnowaniem wysiłków czy talentów ludzi, którzy je wykonują. Ale Graeber miał na myśli sektor prywatny. A tu mamy zaprzeczenie bullshit jobs. Prace potrzebne społecznie i mogące dawać głębokie poczucie satysfakcji i spełnienia.

Zmierzamy nieuchronnie do pytania o finansowanie.

Bez tego obejść się nie może.

W „Tygodniku” pisaliśmy już o tzw. nowoczesnej teorii monetarnej [modern monetary theory, MMT – red.], do której Pani się odwołuje. Dla przypomnienia: MMT zakłada, że emitującemu własną walutę rządowi nie mogą skończyć się pieniądze. Rząd najpierw wydaje stworzone „z niczego” pieniądze, a dopiero potem ściąga je od obywateli w formie podatków. Podatki zaś nie mają celu fiskalnego – są raczej zabezpieczeniem, by inflacja utrzymywała się w bezpiecznej normie. Czy to prawda, że uważa Pani budżet państwa za idealnie rozciągliwy?

Oczywiście, że nie. Myślenie w kategoriach MMT nie oznacza braku jakichkolwiek ram, w których się poruszamy. Także schemat gwarancji zatrudnienia zakłada, że program dysponuje własnym budżetem. Jest on tak skonstruowany, że działa jako automatyczny stabilizator gospodarki i jest powiązany z jej stanem. Czyli w czasie koniunktury państwo wydaje na gwarancję zatrudnienia mniej pieniędzy, bo ludziom łatwiej znaleźć lepiej płatne zatrudnienie w sektorze prywatnym. Gdy zaś nadchodzi kryzys, budżet rośnie, bo potrzeb przybywa. W ten sposób bezrobocia nie ma – każdy, kto chce pracować, pracuje. Na dodatek nie ma tzw. deflacji płac. To znaczy płace nie spadają poniżej poziomu wyznaczonego przez stawkę oferowaną w ramach gwarancji zatrudnienia. To sprawia, że kryzys jest społecznie dużo mniej szkodliwy.

Jakieś konkretne liczby?

Przeprowadziliśmy symulacje, z których wynika, że koszt gwarancji zatrudnienia nie byłby wcale taki duży. W przypadku USA byłoby to 1-1,3 proc. PKB w skali rocznej. Przy założeniu, że z gwarancji zatrudnienia korzystałoby od 11 do 15 mln Amerykanów. Efekty? Podniesienie realnej płacy minimalnej do poziomu 15 dolarów za godzinę. Bo za tyle pracowałoby się w ramach programu, więc praca poniżej tej stawki byłaby pozbawiona sensu.

Jest jeszcze coś. Pewnie w rozmowach w Ameryce doświadcza Pani tego rzadziej. Ale u nas mówienie o likwidacji bezrobocia nie kojarzy się z postulatem pełnego zatrudnienia w okresie powojennym czy Nowym Ładem Franklina D. Roosevelta, tylko raczej z doświadczeniem realnego socjalizmu, gdzie bezrobocia nie było.

Pochodzę z Bułgarii i w przeciwieństwie do większości moich kolegów i koleżanek w Ameryce znam tę perspektywę. Ale gwarancja zatrudnienia, o której mówię, to propozycja skrojona pod kapitalistyczne realia. W socjalizmie państwo było pracodawcą pierwszego wyboru i większość ludzi zatrudniona była w przedsiębiorstwach państwowych.

W PRL w rękach prywatnych pozostawała tylko większa część rolnictwa oraz rzemiosła.

Właśnie – a w Bułgarii sektora prywatnego było jeszcze mniej. Ale gwarancja zatrudnienia polega na tym, by państwo było pracodawcą ostatniej szansy. Nie polega ona również na zmuszaniu sektora prywatnego, by dał pracę każdemu. Jest tylko uzupełnieniem tych miejsc, w których sektor prywatny pracy nie oferuje, bo mu się to nie opłaca.

Faktycznie różnic jest wiele.

Dlatego te porównania są bez sensu i – rozumiejąc obawy – myślę, że szkoda poświęcać na nie zbyt wiele czasu. Wolę rozmawiać o tym, co da się zrobić. A nie narzekać, że się nie da. ©

PAVLINA TCHERNEVA jest amerykańską ekonomistką z nowojorskiego Bard College, uczelni, która od lat 80. XX w. jest czołowym w świecie ośrodkiem tzw. heterodoksyjnej myśli ekonomicznej. Jej książka „The Case for a Job Guarantee” („Pochwała gwarancji zatrudnienia”) była jedną z najważniejszych publikacji ekonomicznych 2020 r. Trwają prace nad jej przekładem na język polski.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz ekonomiczny, laureat m.in. Nagrody im. Dariusza Fikusa, Nagrody NBP im. Władysława Grabskiego i Grand Press Economy, wielokrotnie nominowany do innych nagród dziennikarskich, np. Grand Press, Nagrody im. Barbary Łopieńskiej, MediaTorów. Wydał… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 1-2/2021