Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W dyskusji przed głosowaniem Józef Jałocha (PiS) pytał o przyszłość potomstwa dzieci urodzonych dzięki metodzie in vitro, zestawiając ją z „zabawą w genetykę”, której rezultatem są „pięknie wyglądające”, ale „bez smaku” truskawki i marchewki. A jego partyjny kolega Adam Grelecki „ubolewał” nad córką jednego z radnych PO, „która nie miałaby się z kim bawić, gdyby nie sztuczne zapłodnienie”.
Krakowska dyskusja poziomem przypominała pamiętną debatę senatorów RP w lipcu 2015 r. nad ustawą o in vitro. Dzieci urodzone dzięki tej metodzie dowiedziały się wtedy m.in., że mają „zespół ocaleńca” (Czesław Ryszka, PiS), że być może „przenoszą bezpłodność” (Grzegorz Czelej, PiS), wreszcie, że przyszły na świat dzięki procedurze, która „jest upokarzająca dla ludzkiej miłości” (Dorota Czudowska, PiS). Ich rodzice usłyszeli zaś, że przyczyną ich niepłodności są „środki koncepcyjne”, a sama „ustawa jakby odczłowiecza dziecko przez jego zabijanie” (Stanisław Kogut, PiS).
I jednej, i drugiej dyskusji towarzyszyły zapewnienia polityków o trosce i współczuciu, którym obdarzają dzieci urodzone dzięki in vitro i ich rodziców. Nie sposób ich przyjąć, podobnie jak trudno przypisywać ich autorom jedynie niewiedzę i ignorancję. Zwłaszcza że pojawiają się one zwykle wtedy, gdy czara goryczy się przelewa i nagle ktoś sobie przypomina, że dyskusja dotyczy człowieka. ©℗