Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W „Sierpniowych dziewczętach ’44” Patrycja Bukalska oddała głos dwudziestu jeden łączniczkom, sanitariuszkom i pielęgniarkom. Oddała im głos dosłownie: ograniczając komentarz odautorski do minimum, ocalając dykcję i emocjonalność ich frazy. Wypowiedzi bohaterek układają się w swobodny ciąg opowieści i komentarzy – jakby „Klamerka”, „Zojda” i pozostałe siedziały przy jednym stole, wspominając, dopowiadając, czasem wchodząc sobie w słowo. O kaszy „plujce” i mleku w proszku z radzieckich zrzutów, o zapachu gruzu i pożarów, o tym, jak która była ranna, jakie rany widziała...
Lektura książki Bukalskiej jest jak dołączenie do tego kręgu: to zaszczyt i dar. To możliwość odzyskania utraconego fragmentu historii, tej prywatnej, najbliższej. W jakimś sensie wszyscy jesteśmy krewnymi bohaterek Bukalskiej, a one otwierają przed nami naszą wspólną przeszłość.
Oczywiście, fakty dotyczące Powstania są dobrze znane: wiadomo, że przez Ogród Saski przeszła tylko grupa „zośkowców”, że ewakuacja z Czerniakowa przez Wisłę się nie powiodła. Jednak coś wciąż pozostaje w ukryciu. Coś, o czym milczy się w domach, ale też w podręcznikach historii. Dlaczego „Paulinka” boi się zamkniętych pomieszczeń? Dlaczego „Mariola” i „Wacka” latami budziły się z krzykiem? Jaką podziemną mapę ma cały czas pod powiekami „Alina”? Nie ma tu prostych odpowiedzi, bo to pytania o źródło traumy.
Być może ta książka jest najcenniejsza dla trzeciego pokolenia, licząc od uczestniczek Powstania: trauma, doświadczona przez pokolenie pierwsze, była obszarem nietykalnym dla pokolenia drugiego, w domu się o tym nie mówiło. Dopiero wnuczki uczestniczek Powstania czują się władne zerwać zasłonę milczenia. Dzisiejsze trzydziestolatki, wśród nich Patrycja Bukalska, pytają, pokonując opór i lęk. Chcemy wiedzieć, jak było. Po prostu. Bo to część nas. Bo to, przez co przeszła moja babcia, naznaczyło też moją mamę i mnie. Nie moje ręce niosły granaty, nie moja noga została odjęta w szpitalu polowym, a jednak czasem zdaje mi się, że czuję głęboką wyrwę, strach, ból. Czy to takie dziwne, że w jakiejś części jestem trochę moją babcią?
Ciekawe jest pytanie: czy kobiety są szczególnie predestynowane do zaglądania pod podszewkę świadomości, pielęgnowania pamięci zapisanej w ciele? Na pewno sprzyja temu narracja, nieodcinająca się od emocji i niesiląca się na obiektywny ton. Tak opowiadają sierpniowe dziewczęta. Z pokorną subiektywnością: „Tak mi się wtedy zdawało”, „Tak ja to widziałam”. Z budzącą ogromny szacunek szczerością wobec siebie: „Całą drogę byłam bardzo zdenerwowana, bałam się. Strach mnie dosłownie paraliżował. Potem się przyzwyczaiłam”, „Chciałabym pamiętać (...) nie pamiętam strachu”. Są troskliwe, wydobywając z pamięci szczegół: zastanawiają się nad kolorem kurtki – i pamiętają go! Pamiętają także współtowarzyszki-prostytutki. Są bez złudzeń, gdy przywołują śmierć. Nie używają słowa „bohaterstwo”.
Czy to jest kobieca perspektywa? Może i tak. Może i jedyna, by uczciwie mówić nie tylko o wojnie, ale w ogóle o historii. Można przeczytać „Sierpniowe dziewczęta ’44” jako dziewczyńską opowieść: o ulubionych ciuchach roczników ’20, o ich miłościach do chłopaków, o pierwszej wódce, o byciu pierwszy raz sam na sam z mężczyzną w restauracji... O wychodzeniu z ciężkim sercem z domu, bo są rzeczy, które trzeba zrobić bez mamy.
Można też usłyszeć w głosach tych kobiet/dziewcząt mądrość zbyt rzadko słyszaną. Jak we wspomnieniu „Wandy”: „21 sierpnia dowódca powiedział mi, że będzie atak na Dworzec Gdański. Byłam temu przeciwna, bo jakie my mieliśmy szanse w ataku na pociąg pancerny? – ale przecież się mnie nikt o zdanie nie pytał. (...) Widziałam całą tę katastrofę. A potem okazało się, że następnej nocy idzie drugi atak. »Co za idiota to wymyślił« – powiedziałam wtedy do dowódcy. Nic nie odpowiedział”.
PATRYCJA BUKALSKA „Sierpniowe dziewczęta ’44”, Wydawnictwo Trio, Warszawa 2013.