Barbarzyńcy w Tybecie

Osadnicy osiedlają się w miastach, do których płynie rzeka pieniędzy z Pekinu. Przynoszą do Tybetu kulturę guangxi, czyli układów. Im jest ich więcej, tym mniej miejsca dla Tybetańczyków na rynku pracy. Dotyczy to nawet produkcji tradycyjnych towarów - wytworów tybetańskiego rzemiosła, mebli, strojów. Z relacji tybetańskich uchodźców wynika, że pracodawcy - a w 90 proc. są to Chińczycy - kierują się uprzedzeniami rasowymi. Chińskie określenie Tybetańczyka to mantze - barbarzyńca, obywatel drugiej kategorii.

MATEUSZ FLAK: - Co dokładnie wydarzyło się 45 lat temu w Lhasie?

ADAM KOZIEŁ: - Jeszcze wcześniej, w 1949 r., Chiny Ludowe najechały Tybet, który według prawa międzynarodowego spełniał wszelkie warunki państwowości. Miał niezawisły rząd utrzymujący stosunki z innymi państwami i kontrolujący podległe mu terytorium; bił własną monetę, wydawał znaczki pocztowe.

Gdy w 1949 r. Mao Zedong proklamował Chińską Republikę Ludową, komuniści zapowiedzieli “wyzwolenie" wszystkich ziem, które uznawali za chińskie, w tym Tybetu, Tajwanu i Hongkongu. Nie bardzo wiadomo, od czego i od kogo Chińczycy zamierzali “wyzwolić" Tybet - przebywało tam wówczas raptem pięciu cudzoziemców. Jednak jak obiecali, tak zrobili. Powodów było kilka. Chodziło m.in. o uzyskanie “mandatu niebios", upoważniającego do sprawowania władzy nad krajem; tu wzorowano się na historycznych dynastiach, mandżurskiej Qing i mongolskiej Yuan, kiedy strefa wpływów cesarza była największa. Po zajęciu Tybetu Chiny mogły kontrolować najwyższy płaskowyż Azji o ogromnym znaczeniu strategicznym. Istotne były też surowce naturalne i przestrzeń życiowa, która miała niebagatelne znaczenie już za czasów Mao. Po zaanektowaniu liczącego 2,5 mln km kw. Tybetu Chiny zwiększyły powierzchnię o ponad jedną trzecią.

- Sprytnie poradzono sobie z podporządkowaniem takiego terytorium...

- Z Tybetu środkowego, prowincji U-Cang, Chińczycy utworzyli Tybetański Region Autonomiczny (TRA), odtąd nazywany “Tybetem". Tybet wschodni i północno-wschodni, ponad połowę powierzchni i ludności kraju, przyłączyli do swoich czterech prowincji: Xinjiang, Gansu, Sichuan i Yunnan. Już na początku lat 50. rozpoczęli tam “reformy demokratyczne": rozbijali tradycyjne struktury polityczne, niszczyli klasztory. Tybetańczycy zbuntowali się - powstanie na tych terenach toczyło się od połowy lat 50. Kiedy po pierwszych sukcesach Tybetańczycy zaczęli przegrywać, ruszyła fala uchodźców do Tybetu środkowego, gdzie Chińczycy dopiero przygotowywali grunt do przejęcia pełnej kontroli. Wraz z napływem uchodźców wzrosło napięcie. 10 marca 1959 r. wybuchło powstanie narodowe.

Chińczycy krwawo je stłumili. Z tajnych chińskich dokumentów zdobytych później przez tybetańskich partyzantów wynika, że w Lhasie i jej okolicach “zniszczono 87 tys. wrogów". W stolicy mieszkało wówczas 30 tys. osób, w wielkich klasztorach wokół miasta kolejne 30 tys. mnichów oraz uchodźcy. To daje wyobrażenie o skali represji.

  • Jedna piąta narodu

- Dalajlamie, politycznemu i duchowemu przywódcy Tybetańczyków, udało się uciec do Indii; w kraju rozpoczęły się prześladowania i niszczenie kultury. W jaki sposób Chiny "wyzwalały" Tybet?

- Po ucieczce Dalajlamy i wypowiedzeniu przez niego narzuconej Tybetańczykom w 1951 r. Siedemnastopunktowej Ugody w sprawie wyzwolenia Tybetu Chińczycy zaczęli reformować TRA. Wprowadzano kolektywizację, tworzono komuny. To nałożyło się na klęskę głodu spowodowaną kampanią “wielkiego skoku" (1958-60), kiedy Mao uznał, że krajem będzie rządził “generał żelazo" - chłopi wytapiali je w przydomowych dymarkach, zamiast zajmować się uprawą roli. Tam, gdzie nie było rud żelaza, przetapiano narzędzia, garnki, sztućce. Jednocześnie Mao uznał, że należy zwalczać szkodniki - głównie wróble - które jego zdaniem niszczyły ziarno. Nikt nie wpadł na to, że wróble pełnią jakąś rolę w przyrodzie - rok później plony zniszczyła szarańcza.

Pozycja Mao w partii zaczęła się chwiać, dlatego przywódca ogłosił wielką proletariacką rewolucję kulturalną (1966-76) i wezwał młodzież do obalenia rządów biurokracji. Tybetańczykom zakazano wszystkiego, co tybetańskie: manifestowania wiary, odrębności narodowej, np. w stroju czy fryzurach. W niektórych regionach zakazano nawet posługiwania się językiem tybetańskim, ludzie musieli mówić “językiem przyjaźni", bełkotliwą mieszanką słów chińskich i tybetańskich. Rewolucja trwała 10 lat, a w Tybecie, jak to bywa na prowincji, dwa lata dłużej. W gruzach legło ponad 6 tys. tybetańskich klasztorów i świątyń, które były nie tylko miejscami kultu religijnego, ale pełniły funkcje bibliotek, szkół, szpitali.

Na początku lat 80. tybetańska diaspora w Indiach nawiązała stosunki z Chinami i wysłała na zaproszenie Deng Xiaopinga misję do Tybetu. Zgromadzono dane, z których wynikało, że od wkroczenia ChRL do zakończenia rewolucji kulturalnej na skutek obecności Chińczyków w Tybecie - walk, egzekucji, głodu, tortur i samobójstw - z 6 mln Tybetańczyków straciło życie ponad 1,2 mln ludzi. Piąta część narodu.

- Lata 80. XX w. to dla Tybetu okres liberalizacji, szybko jednak zakończony...

- Po brutalnie stłumionych demonstracjach niepodległościowych w Lhasie (1987-89) władze doszły do wniosku, że polityka poszanowania kulturowej odrębności Tybetańczyków nie doprowadziła do integracji ziem tybetańskich z Chinami właściwymi. Przywódcy ChRL uznali więc, że problemem jest tożsamość Tybetańczyków, której rdzeniem jest religia, i to jej wydali wojnę. Ponownie zaatakowali Dalajlamę, zakazali wystawiania na widok publiczny, a później również posiadania jego zdjęć. W 1995 r., kiedy zgodnie z tradycją Dalajlama wskazał nową inkarnację Panczenlamy, drugiego najwyższego hierarchy buddyjskiego, Chiny uprowadziły chłopca i jego rodziców. Ateistyczny aparat państwowy z całą powagą mianował innego, “autentycznego" Panczenlamę. Rozpoczęła się brutalna kampania “reedukacji patriotycznej" - najpierw wśród urzędników administracji i partii, potem w uznawanych za najgroźniejszy rozsadnik nacjonalizmu klasztorach i wreszcie w społeczeństwie, które musiało się wyrzec Dalajlamy i zadeklarować wierność “macierzy" i polityce partii. Taka sytuacja trwa do dziś.

  • Mniejszość we własnym kraju

- Jak obecnie wygląda sytuacja Tybetańczyków?

- Z jednej strony mamy terror polityczny. Chiny tłumią wszelkie przejawy tybetańskiego “separatyzmu", czyli po prostu patriotyzmu. Kiedy w latach 80. przez Tybet przetaczała się fala demonstracji, służby bezpieczeństwa stosowały strategię “obrotowych drzwi" - masowe, najwyżej kilkunastomiesięczne aresztowania bez postawienia zarzutów. Aresztowanych jednak brutalnie torturowano. Wyroki, jeśli w ogóle zapadały, wynosiły średnio 3-4 lata. Dzisiaj przeciętny wyrok tybetańskiego więźnia politycznego wynosi ponad 10 lat. Od ratyfikowania przez Chiny konwencji ONZ przeciw stosowaniu tortur i nieludzkiemu karaniu w 1988 r. w chińskich więzieniach lub zaraz po ich opuszczeniu straciło życie ponad 80 więźniów. To sygnał dla reszty, że protestowanie przeciwko chińskim rządom nie opłaca się.

Z drugiej strony napływ osadników chińskich prowadzi do sinizacji kraju. Elementem wojny z tożsamością Tybetańczyków było “chwytanie obiema rękami" - doprowadzenie do szybkiego rozwoju gospodarczego, który ma na zawsze zintegrować ziemie tybetańskie z chińskimi. Rozwój, w ostatniej dekadzie ponad 10-procentowy, jest jednak punktowy: skupia się w miastach i dotyczy projektów infrastrukturalnych; niemal w całości napędzają go rządowe dotacje. Boom wywołał sponsorowany przez władze napływ chińskich osadników do Tybetu. Tybetańczycy są już więc mniejszością we własnym kraju - szacunki mówią o 7,5-8 mln Chińczyków wobec 6 mln Tybetańczyków. W Lhasie Chińczycy to ponad 60 proc. mieszkańców.

- Na czym, poza tą liczebną przewagą, polega dominacja Chińczyków?

- Osadnicy osiedlają się w miastach, do których płynie rzeka pieniędzy z Pekinu. Przynoszą do Tybetu kulturę guangxi, czyli układów. Im jest ich więcej, tym mniej miejsca dla Tybetańczyków na rynku pracy. Dotyczy to nawet produkcji tradycyjnych towarów - wytworów tybetańskiego rzemiosła, mebli, strojów. Co więcej, z relacji tybetańskich uchodźców wynika, że pracodawcy - a w 90 proc. są to Chińczycy - kierują się uprzedzeniami rasowymi. Obiegowe chińskie określenie Tybetańczyka to “mantze" - barbarzyńca, obywatel drugiej kategorii.

Według oficjalnych statystyk ponad 60 proc. Tybetańczyków powyżej 15. roku życia to analfabeci. Inni kończą naukę na poziomie pierwszych klas szkoły podstawowej. Ludność napływowa jest znacznie lepiej wykształcona. Wieśniaczka z Sichuanu, prowincji, z której napływa do Tybetu najwięcej Chińczyków, ma większe szanse na uzyskanie średniego i wyższego wykształcenia niż tybetański mężczyzna z Lhasy.

- Dlaczego tak się dzieje?

- System oświaty stworzony przez Chińczyków preferuje język chiński - często jest językiem wykładowym już w szkołach podstawowych - i koncentruje się w miastach. Tymczasem ponad 85 proc. Tybetańczyków mieszka na wsi. Zajmują się uprawą roli, pasterstwem, żyjąc poniżej progu ubóstwa i płacąc narzucone przez władze lokalne podatki. Nie są w stanie wybudować szkół i wynająć nauczycieli.

Ponadto w ramach kampanii kontrolowania klasztorów władze zakazały, wbrew tradycji, przyjmowania do klasztorów dzieci poniżej 18. roku życia, odbierając im możliwość uzyskania podstawowego wykształcenia w świątyniach.

- 150 tys. Tybetańczyków żyje na emigracji. Jak często Tybetańczycy uciekają przez Himalaje do Indii śladem Dalajlamy?

- W ostatnich latach uciekało ok. 3 tys. osób rocznie. Głównie duchowni - po kampanii “reedukacji patriotycznej" klasztory musiało opuścić ponad 20 tys. mnichów i mniszek. Wśród uciekinierów jest także sporo dzieci i młodzieży, którzy chcą się uczyć w języku tybetańskim w Indiach.

Liczba uciekinierów jednak spada. Na początku tej dekady, po ucieczce Karmapy, najwyższego rangą hierarchy buddyjskiego przebywającego w Tybecie, władze zaostrzyły kontrolę na granicy. To samo zrobiły władze nepalskie walczące z partyzantką maoistowską. W regionach przygranicznych nepalska policja od lat sprzedaje Chinom za alkohol i papierosy złapanych uciekinierów z Tybetu. Jednak w maju 2003 r. doszło do bezprecedensowej deportacji tybetańskich uciekinierów z Katmandu, stolicy Nepalu: pracownikom chińskiej ambasady przekazano 18 Tybetańczyków. Jeszcze w listopadzie kilkoro z nich było więzionych. Wszyscy byli torturowani. W 2003 r. mieliśmy też doniesienia od zachodnich himalaistów, którzy widzieli, jak chińska Ludowa Policja Zbrojna, pełniąca rolę straży granicznej, ścigała i ostrzeliwała uciekinierów z Tybetu już na terytorium Nepalu.

  • Wąż i jego głowa

- W Tybecie wszystkie sfery życia przenika buddyzm. Jaki jest oficjalny stosunek władz chińskich do tej religii?

- W chińskiej konstytucji z 1982 r. zapisana jest gwarancja wolności religii. Szczegółowe przepisy mówią, że musi to być “właściwa działalność religijna". Według władz jest to “darzenie miłością partii i religii", czyli dostosowywanie religii do wymogów socjalizmu. Władze przyznają, że będą tolerować wierzenia religijne do czasu ich zaniku - co w myśl doktryny marksistowskiej nastąpi naturalnie, wraz z rozwojem cywilizacyjnym. W Tybecie toleruje się zewnętrzne praktyki dewocyjne, które mają ten walor, że są atrakcją turystyczną - dla władz turystyka jest bowiem jedną z najważniejszych gałęzi przemysłu.

Nie toleruje się zaś niczego, co ma związek z Dalajlamą, politycznym i duchowym przywódcą Tybetańczyków. Ostatnio mnisi z prowincji Amdo otrzymali po 12 lat więzienia za posiadanie zdjęć Dalajlamy i narodowej flagi Tybetu. Wymierzane są wieloletnie wyroki za organizowanie modłów o długie życie Dalajlamy; chłopom, którzy nie oddadzą jego portretów, grozi konfiskata ziemi.

Władze widzą w religii jedynie zabobon, co jest groźne dla Tybetańczyków. Przekazywanie nauk buddyjskich z pokolenia na pokolenie, jak robi się to od 2,5 tys. lat od czasów Buddy Siakjamuniego, wymaga ponad 20-letnich studiów. W Tybecie nie ma ku temu warunków: większość wykwalifikowanych nauczycieli zgładzono w czasach rewolucji kulturalnej, a ocalała garstka nie może przekazać młodszym pełni swej wiedzy. Władze nie pozwalają na przyjmowanie nowicjuszy do świątyń i odsyłają na przymusowe emerytury mnichów, którzy skończyli 60 lat. W tradycji tybetańskiej, opartej w znacznej mierze na przekazie ustnym, pełnili oni rolę kluczową - mistrzów medytacji, wychowawców.

- A jakie stanowisko zajęły władze wobec Dalajlamy?

- W 1994 r. na III Forum Roboczym w sprawie Tybetu władze w poufnych, “edukacyjnych" dokumentach, rozsyłanych potem kadrom niższych szczebli, nazwały Dalajlamę “głową węża", którą należy odrąbać.

Stosunek władz chińskich do Dalajlamy jest dwuznaczny. Po zerwaniu kontaktów z Dalajlamą w 1993 r. dwa lata temu znów nawiązano dialog z Dharamsalą i przyjęto - pod presją zachodnich rządów, zwłaszcza USA - wysłanników Dalajlamy. Wydawałoby się, że to powód do optymizmu. Jednak w oficjalnych oświadczeniach władze bagatelizowały znaczenie wizyt, nazywając je turystyczno-krajoznawczymi.

Pekin powtarza, że droga do rozmów z Dalajlamą jest otwarta, o ile zrezygnuje on z dążeń do uzyskania niepodległości Tybetu, zaprzestanie “działalności separatystycznej" i oświadczy, że Tybet i Tajwan stanowiły i stanowią integralną część ChRL. Tymczasem Dalajlama już pod koniec lat 70. zadeklarował, że nie będzie dążył do oderwania Tybetu, ale do “rzeczywistej autonomii", pozwalającej Tybetańczykom na rządzenie się własnymi prawami, kultywowanie i rozwijanie ich tożsamości. Dalajlama mówi: nie rozmawiajmy o tym, co było, skupmy się na przyszłości Tybetu, a ta leży w strukturach ChRL. Odpowiedź Chin jest jak mantra: Dalajlama mówi to, co mówi, ale jego czyny zadają kłam deklaracjom, zaś słowa o autonomii są zawoalowaną próbą uzyskania niepodległości.

- Marek Kalmus, podróżnik i znawca Tybetu, mówił podczas Krakowskich Dni Tybetu (15-17 marca), że Chińczycy odczuwający brak duchowości w państwie, coraz częściej interesują się kulturą tybetańską. Niektórzy przechodzą na buddyzm. Może to jest szansa na przetrwanie tej kultury?

- Dalajlama od wielu lat powtarza, że na pozostaniu Tybetu w granicach ChRL mogą skorzystać obie strony: Tybetańczycy zyskają materialnie, zaś Chińczycy duchowo. W duchowej próżni, do której doprowadziły rządy Mao i krach religii w postaci chińskiego komunizmu - który przestaje być już nawet pustą retoryką - buddyzm tybetański, jedna z religii praktykowanych od wieków w Chinach, ma wiele do zaoferowania. Widać to na Zachodzie: buddyzm tybetański, pół wieku temu religia Tybetańczyków, mieszkańców regionu Himalajów, Mongolii, Buriatów i Kałmuków w Rosji, jest jedną z najszybciej rozwijających się religii na świecie.

W Chinach pod wpływem Hollywood i Zachodu powstała nawet “New Age’owsko--hippisowska" moda na Tybet. Oznacza to odejście od myślenia o “mantze" i dostrzeżenie w tybetańskim stylu życia wartości, z których można zaczerpnąć coś dla siebie.

  • Klęska nas wszystkich

- Dalajlama mówi o "prawdziwej autonomii". Czy Tybetańczycy przestali liczyć na odzyskanie wolnego kraju? Patrząc realnie, nie ma na to szansy...

- Polska historia jest dowodem, że takie cuda się zdarzają - można odzyskać niepodległość nagle i w zaskakujących okolicznościach. Mimo 50 lat ignorowania przez świat i instrumentalnego traktowania - bo czymże była amerykańska pomoc finansowa dla tybetańskich partyzantów, jeśli nie próbą destabilizowania tanim kosztem państwa chińskiego i angażowania Armii Ludowo-Wyzwoleńczej - Tybetańczycy mają nadzieję, że świat dostrzeże, że prawda i sprawiedliwość są po ich stronie. Zwłaszcza Zachód powinien zmienić stanowisko.

- Ale to właśnie pod jego wpływem Chiny wypuszczają więźniów politycznych.

- Komuniści są coraz bieglejsi w grze, którą prowadzą z opinią międzynarodową. Jednak warunkowe zwalnianie z więzień wybranych dysydentów na rok bądź kilka lat przed terminem i skazywanie ich na banicję, głównie do Ameryki, to handel żywym towarem. Po latach stosowania tej strategii nie można już nazwać jej gestem dobrej woli, ale raczej “zwalnianiem zakładników".

Państwa demokratyczne w gruncie rzeczy udają, że wywierają presję. Wszystkie sprawy dotyczące praw człowieka - Tybetańczyków, Ujgurów, Chińczyków - są tylko kartą w grze i to nie o najwyższym nominale. Zachód lubi mówić o demokracji i przestrzeganiu praw człowieka. Często to tylko retoryka, która pęka jak bańka mydlana, gdy na drugiej szali leży szansa na większy dostęp do chińskiego rynku.

- Co należy robić lub może czego unikać w związku ze sprawą Tybetu? W Polsce głośna była sprawa Czesława Bieleckiego, który jako przewodniczący sejmowej komisji spraw zagranicznych blokował przyjęcie deklaracji solidarności z Tybetańczykami. Wkrótce okazało się, że poseł otrzymał kosztownego laptopa od ambasadora Chin...

- Najgłupszą strategią, jaką można stosować wobec Chin, jest próba przypodobania się im. W chińskiej kulturze politycznej nie szanuje się słabości i gardzi lizusami.

Smutne jest to, że za wszystkimi skandalami, np. sprzedaniem Chinom głosu RP na forum komisji praw człowieka ONZ przez rząd Waldemara Pawlaka czy blokowaniem w obecnym Sejmie zarejestrowania zespołu ds. tybetańskich, który bez przeszkód działał w poprzednich kadencjach - w tle majaczą jakieś laptopy albo węglareczki, które ktoś chce sprzedać Chinom. To najlepsze świadectwo, jak bardzo politycy chińscy nie szanują polskich. Proszę sobie wyobrazić chińskiego ambasadora wręczającego komputer przewodniczącemu komisji spraw zagranicznych parlamentu USA czy Wielkiej Brytanii!

W czasie tej kadencji w komisji spraw zagranicznych poseł koalicji rządzącej powiedział, że ponieważ Polska niepotrzebnie się interesuje przestrzeganiem praw człowieka w Chinach, jesteśmy przez Pekin karani - wynegocjowane przez nas kontrakty dostają Czesi, a nie my. To dobra puenta, bo nie ma polityka światowego formatu, który byłby tak zaangażowany w rozwiązanie problemu Tybetu w sposób proponowany przez Dalajlamę, jak Vaclav Havel. To pokazuje - wbrew intencjom rzeczonego posła - jaką postawę szanują władze Chin.

- Jaka będzie najbliższa przyszłość Tybetu? Ponoć nastroje wśród młodych Tybetańczyków w Indiach są bojowe...

- Na Zachodzie pokutuje mit Tybetańczyków jako ludu miłującego pokój, buddystów-pacyfistów, uprawiających bierny opór. Ma to niewiele wspólnego z prawdą historyczną. W VII-VIII w. Tybetańczycy władali największym imperium w Azji Środkowej - podbijali Persję, zajmowali stolicę Chin, które płaciły im trybut. Do lat 70. XX w. działała partyzantka wspierana finansowo przez CIA. Obawiając się konsekwencji jej ewentualnej konfrontacji z armią nepalską, która atakowała Tybetańczyków z południa, Dalajlama zaapelował o złożenie broni. Niektórzy partyzanci nie chcąc występować przeciwko temu wezwaniu i pragnąc dochować ślubów dozgonnej walki z Chińczykami woleli podciąć sobie gardła mieczami.

Od lat 70. pod wpływem Dalajlamy Tybetańczycy wyrzekali się przemocy. Pacyfizm nie jest jednak ich cechą wrodzoną i nie jest też częścią doktryny buddyjskiej, w której istnieje pojęcie walki, np. o wiarę. Wśród młodych Tybetańczyków, zwłaszcza tych, którzy odebrali wykształcenie w Indiach, narasta frustracja i przeświadczenie, że pojednawcza polityka Dalajlamy - ustępowania Chinom - nie tylko nie przyniosła rezultatów, ale doprowadziła do tego, że Tybetańczycy są mniejszością w swoim kraju. Dla nich bohaterem jest raczej Jaser Arafat, przyjmowany przez możnych tego świata i przemawiający w ONZ, którego progów Dalajlamie, mimo że jest laureatem pokojowej Nagrody Nobla, nie udało się dotąd przekroczyć.

Czy spauperyzowani i zinwigilowani Tybetańczycy zorganizują kolejne powstanie? Wątpię. Mogą się za to zdarzyć rozpaczliwe akty przemocy. Jeśli do nich dojdzie, będzie to problem nie tylko Tybetańczyków i Chińczyków. Gdy powtarza się głośno, że problemu terroryzmu nie da się rozwiązać tylko przy pomocy operacji wojskowych, przykład Tybetu wydaje się idealną szansą na rozwiązanie długoletniego, zapiekłego problemu na drodze dialogu. Jeśli świat nie pomoże Tybetańczykom wynegocjować sensownego rozwiązania, które pozwoli im kultywować ich tożsamość narodową, religijną, językową, kulturową, będzie to klęską nas wszystkich.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2004