Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Przedstawiając swoje exposé na kolejną kadencję i prezentując priorytety swej polityki, Obama zapowiedział, że USA będą dążyć do utworzenia gigantycznej strefy wolnego handlu, obejmującej Unię Europejską i Stany Zjednoczone. „Wspólnie będziemy tworzyć największy obszar wolnego handlu na świecie” – komentował z entuzjazmem przewodniczący Komisji Europejskiej José Manuel Barroso. W istocie, likwidacja ograniczeń w handlu po obu stronach Atlantyku może ożywić wzrost gospodarczy i przyczynić się do stworzenia wielu miejsc pracy, tak pilnie potrzebnych. Już teraz Unia i Stany są największymi partnerami handlowymi na świecie; wartość wymiany handlowej (towarów i usług) między tymi dwoma podmiotami już teraz sięga 2 mld euro dziennie, a dzięki umowie o wolnym handlu kwota ta mogłaby być znacząco wyższa.
Radość z powodu wystąpienia Obamy nie powinna jednak przesłonić problemów, które trzeba najpierw rozwiązać – w toku negocjacji mających zacząć się w czerwcu. Po obu stronach są firmy chętne do zablokowania nowej konkurencji; dotyczy to zwłaszcza gospodarki rolnej, żywności modyfikowanej genetycznie i przemysłu zbrojeniowego. Pewną wskazówkę odnośnie przyszłych punktów spornych dał szczyt G-20 w minionym tygodniu w Moskwie, kiedy doszło do sporu USA–Niemcy wokół (forsowanej przez Berlin) polityki oszczędności. Ale różnice są do przezwyciężenia. Wydaje się, że nadszedł czas stopniowego zbliżenia przeciwstawnych filozofii finansowych i gospodarczych.
Wspólny rynek obejmujący dwie największe gospodarki świata – amerykańską oraz unijną – byłby też mocnym sygnałem politycznym: Zachód, ta wolna i demokratyczna wspólnota wartości, zamierza jeszcze bardziej połączyć siły wobec wyzwań płynących z różnych części świata. Według znanego powiedzenia: w jedności siła.