Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Lato to czas monsunu na całym subkontynencie indyjskim. Rok temu ludzie modlili się o deszcz, którego brak opóźniał wegetację i rujnował rolnictwo. Za to w tym roku ulewy od początku sezonu były wyjątkowo obfite. Indus i inne rzeki spływające z lodowców himalajskich zalały jedną piątą kraju. Zginęło ok. 2 tys. ludzi, 8 mln straciło domy, a całkowitą liczbę osób dotkniętych skutkami kataklizmu szacuje się na 20 milionów. To co ósmy mieszkaniec kraju.
Wizytujący zalane tereny sekretarz generalny ONZ Ban Ki-moon nazwał pakistańską powódź "najgorszą katastrofą, jaką kiedykolwiek widział".
Pomoc nawet od wroga
- Powódź zmyła wszystko! - mówi Kausar Hussein, dziennikarz z Peszawaru. - Najbardziej ucierpiała prowincja Chajber Pukhtukhava [to tereny między strategiczną przełęczą Chajber a Peszawarem - AM]. Ludzie potracili bliskich, wielu ocalałych do dziś nie wie nic o ich losie, żyją w ciągłej traumie i poczuciu niepewności. Zalane są setki tysięcy domów i tysiące hektarów pól uprawnych, główne źródło dochodów dla ludzi. W okolicy Peszawaru unosi się koszmarny odór rozkładających się ciał ludzi i bydła. Zaczynają się szerzyć epidemie, głównie dyzenteria, malaria, denga i choroby skóry. Powódź zniszczyła szpitale, szkoły, drogi. Ceny żywności wzrosły czterokrotnie. Sytuacja jest beznadziejna - opisuje Peszawarczyk.
Według Husseina większość ludzi, którzy stracili domy i dobytek, koczuje teraz w namiotach, ale nie starcza dla nich ani wody pitnej, ani jedzenia, ani nawet koców, nie mówiąc o lekarstwach i opiece medycznej. Hussein: - Rząd robi, co może, ale sami nie damy rady. Spadły i tak niskie notowania prezydenta Zardariego, który w czas największej hekatomby wybrał się w podróż do Europy. Tłumaczył potem, że pojechał prosić UE o pomoc.
- Dopiero parę dni temu, po powrocie z Wielkiej Brytanii, prezydent odwiedził na chwilę rejon Nowszehra niedaleko Peszawaru - mówi Mahir Ullah Khan (zwany "Prince"), peszawarski pracownik pozarządowej organizacji "The Peace, Welfare & Development Organization". Dodał: - w tej chwili nie jest sednem problemu, czy Zardari odwiedza zalane tereny i poszkodowanych, czy też nie.
Bez ogromnej pomocy materialnej ze strony społeczności międzynarodowej, Pakistan nic nie wskóra. Według ministra spraw zagranicznych Mehmooda Qureshi’ego, który wystąpił na specjalnie zwołanej sesji ONZ w Nowym Jorku, do minionego piątku zadeklarowano 800 mln dolarów pomocy. To wciąż niewiele. O skali potrzeb i rozpaczy świadczy, że Islamabad przyjął nawet pomoc od Indii, swego śmiertelnego wroga.
Talibowie chłoszczą i pomagają
Khan nie jest optymistą. Bo z jednej strony Europa i USA mają ograniczone zaufanie do rządu w Islamabadzie, który ostatnio otwarcie oskarżają o wspieranie talibów w Afganistanie. Z drugiej strony wątpi, aby pomoc chętnie trafiała na konta muzułmańskich organizacji humanitarnych.
Pakistan nie ma więc najlepszej prasy, a okolice Peszawaru to tzw. terytoria plemienne, zaplecze talibów. Jeszcze wiosną 2009 r. sławna dolina Swat, była we władaniu talibów i nikt obcy nie miał tam wstępu. Talibowie wprowadzali prawo szariatu, palili szkoły dla dziewcząt, a nauczycielom wymierzali kary chłosty. Potem armia rządowa odbiła dolinę z rąk talibów, ale w okolicy nadal cieszą się oni sporym poparciem, przeprowadzają zamachy w meczetach, komisariatach, bazarach. I swobodnie przechodzą do sąsiedniego Afganistanu, na dżihad przeciw międzynarodowej koalicji.
Dziś wiele zakazanych w Pakistanie organizacji, jak choćby Laszkar-i-Toiba (odpowiedzialna m.in. za zamachy w Mumbaju w 2008 r.), zmieniło nazwy i działa pod szyldem humanitarnych organizacji pozarządowych. Dzięki darczyńcom, często z krajów Zatoki Perskiej, mają zaplecze finansowe. Działają ponoć skuteczniej niż rząd i armia. W Peszawarze mówi się, że sama Laszkar-i-Toiba - a tych powiązanych z talibami organizacji są dziesiątki - zorganizowała 50 namiotowych obozów dla powodzian, dokarmia 50 tys. poszkodowanych, opiekuje się sierotami.
Powódź a sprawa afgańska
Zachód od co najmniej roku podkreślał, że lato tego roku ma być przełomem w afgańskiej wojnie, że niebawem okaże się, na ile siły ISAF mają szanse na stabilizację sytuacji w sąsiednim i bratnim dla Pakistanu Afganistanie. Czy też - choć o tym nie mówiono głośno - są skazani jedynie na to, aby nie użyć słowa "klęska" dla "wycofania się z Afganistanu z twarzą".
Nawet jeśli Zachód okaże litość i hojnie wspomoże zrujnowany Pakistan, to obecna sytuacja każe postawić pytanie: jak ta koszmarna katastrofa wpłynie na pozycję talibów w Pakistanie? A jest oczywiste, że odbije się ona również po afgańskiej stronie granicy.
Kausar Hussein, dziennikarz, który stara się zdobyć środki dla powodzian, ujmuje rzecz prosto: - Talibowie działają sprawniej od władz centralnych i lokalnych. Nasz rząd i armia są zbyt biedne, aby jednocześnie pomagać powodzianom i walczyć z terroryzmem. Jak sądzisz - pyta - komu okażą sympatię ludzie po otrzymaniu pomocy? Po tym, jak będąc w zupełnej rozpaczy, na własnej skórze poczują dobre intencje i skuteczność talibów.
***
Obecnie trwa ramadan, muzułmański czas postu i refleksji - co, jak łatwo sobie wyobrazić, tym bardziej utrudnia egzystencję na zalanych terenach. Monsun jeszcze potrwa, zagrożenie kolejnymi falami powodzi jest wysokie. Wygląda na to, że w pierwszej kolejności to siły przyrody, a nie wola człowieka będą rozdawać karty w regionalnej polityce w najbliższych miesiącach. A może nawet dłużej, jeśli świat nie pomoże i jeśli ekonomiczne i społeczne skutki powodzi będą odczuwalne w kolejnych latach.
Pomóż Pakistańczykom z Caritas Polska:
ul. skwer kard. Wyszyńskiego 9, 01-015 Warszawa,
Bank PKO BP s.a. 70 1020 1013 0000 0102 0002 6526; Bank Millenium S.A. 77 1160 2202 0000 0000 3436 4384; tytuł przelewu: Pakistan.
ANDRZEJ MELLER jest stałym współpracownikiem "Tygodnika Powszechnego", korespondentem w krajach Azji. Pisał dla "TP" reportaże m.in. z Afganistanu, Iranu, Indii, Sri Lanki, Tajlandii.