Antyklerykalizm nie wystarczy

Coraz powszechniejsza niechęć do księży to jeden z przejawów kryzysu katolicyzmu. Widać w nim też niezrozumienie samej instytucji kapłaństwa.

05.08.2019

Czyta się kilka minut

Targi Sacroexpo, Kielce 2017 r. / DAWID ŁUKASIK / EAST NEWS
Targi Sacroexpo, Kielce 2017 r. / DAWID ŁUKASIK / EAST NEWS

W niedzielę 28 lipca, tuż przed mszą świętą o godz. 18 do zakrystii bazyliki św. Jana Chrzciciela w Szczecinie weszło kilku mężczyzn będących pod wpływem alkoholu. Od przebywających w pomieszczeniu proboszcza, kościelnego i zakrystianki zażądali wydania ornatów. Mówili, że chcą odprawić mszę. Gdy ksiądz odmówił, z ich ust wylał się potok bluzgów. Zaczęli różańcami okładać proboszcza po twarzy. Próbujący zasłonić kapłana kościelny dostał pięścią po głowie. Mężczyźni domagający się szat liturgicznych i odprawienia w nich ślubnej ceremonii niebawem – spłoszeni głośnym wołaniem swych ofiar o pomoc – uciekli. Ksiądz i kościelny musieli skorzystać z pomocy lekarskiej. Rany na ich twarzach były głębokie – wymagały szycia. Napastników wkrótce zatrzymała policja. Okazało się, że byli już przez organy ścigania notowani za przestępstwa.

Nie był to jedyny w ostatnim czasie w Polsce akt fizycznej agresji względem katolickich duchownych. W czerwcu pewien (najpewniej chory psychicznie człowiek) rzucił się z siekierą na ołtarz kościoła w Rypinie. Tydzień po tym wydarzeniu przed wejściem do kościoła Najświętszej Maryi Panny na Piasku we Wrocławiu został ugodzony nożem duszpasterz wiernych tradycji łacińskiej. Księża nie doświadczają tylko agresji fizycznej. Coraz więcej kapłanów przyznaje, że częściej niż dawniej spotykają się z przemocą słowną ze strony przypadkowo spotykanych ludzi.

Przyjaźń poddawana próbie

Niełatwo pisać o cierpieniach doznawanych przez księży, gdy „w imię katolickiej polskiej wiary” bici są na polskich ulicach członkowie społeczności LGBT+ czy ludzie o innym kolorze skóry bądź mówiący w autobusie miejskim obcym językiem. Bez wątpienia na postępującą erozję autorytetu duchowieństwa (zarówno biskupów, jak i szeregowych kapłanów) wpływają też ujawniane seksualne skandale, o których sprawstwo obwinia się członków kleru. Nigdy jednak dość podkreślania, że stosowanie zasady pars pro toto zazwyczaj sprawiedliwe nie jest. Także względem księży.

O przejawach niechęci wobec siebie (jak również w ogóle wierzących katolików) napisał ostatnio w poruszającym, publikowanym w letnim numerze kwartalnika „Więź” tekście „Czekając na Macieja” ks. Andrzej Luter. To właściwie parafraza kilku odbytych przez niego niedawno rozmów ze współbraćmi kapłanami. Refleksja ks. Lutra jest gorzka: „Zło tkwi w tym, że jestem księdzem. Nieważne jakim. Chodzi o to, że w ogóle jestem księdzem. Dobry ksiądz to były ksiądz. Bardzo łatwo dziś zostać »obskurantem«. (...) Przez ten ostatni rok narasta we mnie bunt przeciwko zdegenerowanej rzeczywistości kościelnej i jednocześnie wielkie rozczarowanie środowiskami – nazwijmy je ogólnie, ale niezbyt precyzyjnie – laickimi. Mam tu kłopot, nie cierpię uogólnień, one zawsze zakłamują rzeczywistość. (...) Ktoś powie: ale to przecież wina Kościoła, sami sobie nawarzyliście piwa. Tak, wina Kościoła jest bezsporna, powiedziałbym nawet: pierwotna. Odczuwam dzisiaj z tego powodu wstyd. Czy może jednak ona usprawiedliwiać nienawiść wobec wiary jako takiej? Taka nienawiść to uderzenie także we mnie, bo jestem cząstką tego Kościoła. Ale nie chcę jęczeć. Coś się bezpowrotnie skończyło, niektóre trwające od lat kontakty środowiskowe ustały. Czy mam poczucie przegranej? Trochę tak. Za rok będę obchodził 30. rocznicę kapłaństwa”.

Jawna, motywowana nie tylko niechęcią do instytucji Kościoła, ale i samej chrześcijańskiej wiary wrogość, której doświadczają księża – nawet ze strony swych dotychczasowych niewierzących i wierzących przyjaciół – jest w Polsce coraz powszechniejsza. Myślę, że to jeden ze znaków kryzysu współczesnego katolicyzmu. W kryzysie tym stopniowo odsłaniają się teologiczne aberracje rozumienia instytucji kapłaństwa służebnego.

Anomalia władzy

Na aberracje te wielokrotnie wskazywał w swych wystąpieniach i pismach papież Franciszek. Wedle niego podstawową chorobą Kościoła jest grzech klerykalizmu. W styczniu tego roku w swym przemówieniu na audiencji dla ponad 70 biskupów wywodzących się z 30 krajów papież stwierdził z wielką stanowczością, że „klerykalizm to anomalia w rozumieniu władzy w Kościele, bardzo powszechna we wspólnotach, w których odnotowano zachowania polegające na nadużyciu urzędu, sumienia i wykorzystywaniu seksualnym”. Owo (charakterystyczne dla katolicyzmu, a teologicznie błędne) rozumienie władzy ma dramatyczne skutki w postaci grzechu strukturalnego. To zło, które ma charakter systemowy.

We wspomnianym przemówieniu papież wypowiedział również do biskupów inne znamienne słowa: „Nie bądźcie karierowiczami, nie bądźcie ambitni. Łatwo jest nosić krzyż na piersi, ale Pan prosi nas, by dźwigać znacznie cięższy na barkach i w sercu, prosi, by dzielić jego krzyż. Ewangelii nie głosi się na siedząco, lecz w drodze. Biskup nie żyje w biurze jak administrator firmy, ale wśród ludzi, na drogach świata, jak Jezus. (...) Biskup nie oszczędza energii, nie czuje się jak książę, lecz poświęca się dla innych. (...) Klerykalizm niszczy jedność. Nie czujcie się panami stada, nie jesteście nimi, nawet jeśli inni by to robili czy też pewne miejscowe zwyczaje by temu sprzyjały”.

Gdy przytaczam te słowa Franciszka moim znajomym – mniej czy bardziej praktykującym katolikom oraz niewierzącym – zwykle łapią się za głowę: „W Polsce ciężko spotkać takich biskupów, którzy zachowywaliby się, jak chciałby papież”. Pytam ich wtedy: „Czy znacie przynajmniej szeregowych księży, którzy do tego ideału się zbliżają?”.

Odpowiedź jest najczęściej twierdząca. Prawie każdy spotkał się osobiście z kapłanem prawdziwie żyjącym Ewangelią (albo przynajmniej o takim słyszał). Najczęściej słyszę jednak wtedy, że tacy księża są w Kościele wyjątkami. W swej masie instytucja hierarchicznego kapłaństwa wygląda zgoła inaczej. Duchowni kojarzeni są często z pychą, butą, arogancją, chciwością i obłudą. W Polsce cechy te odczytywano do niedawna przede wszystkim w przymierzu kleru z władzą polityczną czy bogatymi (w dobra materialne) członkami wspólnoty Kościoła. Ostatnio na dowód słabości i niemoralności duchowieństwa przytacza się także przypadki seksualnych przestępstw popełnianych na nieletnich i dorosłych oraz tendencję do ich tuszowania.

Niewielu krytyków Kościoła zdaje się rozumieć, że gorszące i niemoralne zachowania kleru nie wynikają jedynie z ludzkich słabości, ale również (a może przede wszystkim) z anomalnego, by użyć określenia Franciszka, rozumienia kapłaństwa w katolicyzmie. Skandale seksualne wśród kleru z ostatnich dekad z całą mocą odsłoniły teologiczną perwersję, jaka w tej anomalii jest ukryta.

Uświęcenie in blanco

W 1990 r. podczas VIII Synodu Biskupów w Rzymie kard. Josef Ratzinger wygłosił ciekawy referat. Jego zamiarem, jak zadeklarował przyszły papież, było wyłożenie „natury kapłaństwa”.

W swym wystąpieniu powiedział m.in.: „Jeżeli w Kościele przyjęło się nazywać święcenia kapłańskie sakramentem, to ma to następujący sens: kapłan spełnia swoją funkcję bynajmniej nie dlatego, że ma po temu szczególne, wrodzone zdolności lub że sprawia mu to przyjemność, albo przynosi zysk. Przeciwnie – kto przyjmuje sakrament, zostaje posłany, aby dawał to, czego sam z siebie dać nie może; aby działał w osobie kogoś innego i był jego żywym narzędziem. Dlatego żaden człowiek nie może samego siebie ogłosić kapłanem. Dlatego też żadna społeczność nie może z własnej woli przeznaczyć kogoś do tej posługi. Kapłaństwo można przyjąć tylko przez sakrament, który należy do Boga. Posłannictwo można przyjąć tylko od posyłającego – od Chrystusa w Jego sakramencie, mocą którego człowiek staje się dla świata głosem Chrystusa i Jego dłońmi. Ten dar z samego siebie to wyrzeczenie się i zapomnienie o sobie, nie niszczy jednak człowieka, ale prowadzi go ku prawdziwej ludzkiej dojrzałości, włącza go bowiem w tajemnicę Trójcy Świętej i ożywia w niej ten obraz, według którego zostaliśmy stworzeni. A ponieważ zostaliśmy stworzeni na obraz Trójcy, ten, kto straci samego siebie, odnajdzie się”.

Wszystko to brzmi bardzo pięknie. Mało kto pewnie mógłby dostrzec od razu, że koncepcja kapłana „działającego w osobie i będącego żywym narzędziem Chrystusa” niesie z sobą poważne implikacje nie tylko dla sfery spekulatywnych teologicznych rozważań. Jeśli widzi się w księdzu kogoś reprezentującego Zbawiciela (czyli występującego in persona Christi, „w osobie Chrystusa”), to można niestety z wielką konsekwencją nie zauważać szkaradnych grzechów, jakich dopuszczają się duchowni. Z tego powodu rodzice dzieci wykorzystywanych seksualnie przez kler często nie chcieli przyjąć do wiadomości tego, co o swej krzywdzie próbowali im powiedzieć syn czy córka. Kapłan to przecież alter Christus – drugi Chrystus. Kapłańskie dłonie, cokolwiek by robiły, pozostaną „święte”, bo zostały namaszczone w sakramencie święceń. Sakrament kapłaństwa to wedle wielu niemal intensyfikacja chrztu, do której szeregowi chrześcijanie nigdy nie będą w stanie dorosnąć.

Takie myślenie jest właśnie podstawą anomalii klerykalizmu w Kościele. Opiera się na długowiecznej tradycji. Świadectwa takiego rozumowania znajdziemy w wypowiedziach największych świętych. W XIV-wiecznym „Dialogu o Bożej Opatrzności” nie kto inny jak sam Bóg Ojciec opowiada o kapłanach św. Katarzynie Sieneńskiej w następujący sposób: „Są oni mymi pomazańcami i nazywam ich Chrystusami moimi. Powierzyłem im rozdawanie Mnie samego wam. Umieściłem ich, jak kwiaty wonne, w mistycznym ciele świętego Kościoła. Godności tej nie ma nawet anioł, a dałem ją ludziom, tym, których wybrałem na mych szafarzy. Uczyniłem z nich aniołów, więc powinni być w tym życiu aniołami ziemskimi”.

Cóż jednak myśleć i robić w sytuacjach, gdy ewidentnie okazuje się, że kapłani aniołami nie są? Gdy nie osiągają też nawet w niewielkim stopniu „prawdziwej ludzkiej dojrzałości, która włącza w tajemnicę Trójcy Świętej”, o której tak zgrabnie mówił przed prawie trzema dekadami kard. Ratzinger? Na takie problematyczne przypadki Kościół miał od wieków szczególne antidotum. Tak przedstawił je w mistycznym dialogu Bóg św. Katarzynie ze Sieny: „Ponieważ On [tj. Chrystus] ustanowił kapłanów swymi pomocnikami, więc do Niego też należy karcenie ich błędów. I chcę, aby tak było. (...) Prawo cywilne nie może wymierzać im kary; zależą oni tylko od tego, kto ma władzę rządzenia i zawiadywania wedle prawa boskiego. Są to moi pomazańcy i przeto mówi Pismo: Nie tykajcie moich pomazańców (Ps 104, 15). W największe nieszczęście wpada człowiek, który wymierza im kary”.

Nic dziwnego, że przez długi czas księża dopuszczający się nawet najokropniejszych przestępstw mogli się czuć bezkarni.

Nowa reforma Kościoła

Skandale seksualne z udziałem duchownych, których ujawniona na całym świecie skala wzbudziła gniew i przerażenie zarówno wśród samych katolików, jak i poza Kościołem, spowodowała bardzo szybko postępującą destrukcję mitu „instytucjonalnej kapłańskiej bezgrzeszności”. Wszędzie, nie tylko w Polsce, upada autorytet księży. Wielu widzi w nich coraz częściej uzurpatorów, którzy, ogłaszając się reprezentantami Chrystusa, nie bardzo troszczą się o ewangelię. Są i tacy, którzy twierdzą, że sama instytucja hierarchicznego Kościoła jest tak chora i przeżarta moralną zgnilizną, że wszelkie próby jej reformowania muszą spełznąć na niczym.

W takim ujęciu wiara jest tylko wygodnym instrumentem dla duchownych, by na plecach katolików i niekatolików zabiegać o władzę, wpływy i nieewangeliczne zgoła dobra. Należy zatem przyjąć postawę, jak określił to niedawno zarzucający Kościołowi wielowiekowe propagowanie antysemityzmu i inne zbrodnicze postępki prof. Jacek Leociak, „antyklerykalizmu integralnego”. Ta postawa to w gruncie rzeczy manifestacja wolności od wpływów „klerykalnej korporacji”. Prof. Leociak twierdzi wręcz, że to ochrona autentycznego chrześcijaństwa przed Kościołem katolickim.

„Antyklerykalizm integralny” nie musi mieć za swój rezultat agresję względem duchownych. Inna rzecz, że nie stanowi też żadnego lekarstwa na akty przemocy czy społecznego ostracyzmu wobec księży, którzy uczciwie starają się żyć Ewangelią i autentyczną Ewangelię głosić. Współczesny kryzys Kościoła, istotnie najpoważniejszy od czasów Reformacji, to raczej palące wezwanie dla katolików nie do przyjmowania postawy „antyklerykalizmu integralnego”, ale dogłębnego przemyślenia na nowo znaczenia i działania instytucji kapłaństwa hierarchicznego.

Coraz wyraźniej widać, że nie wystarczą tu ani papieskie filipiki kierowane przeciw „anomalii klerykalizmu”, ani wzywanie kapłanów do „życia bardziej zgodnego z Ewangelią”. Na czym miałaby zatem polegać ta nowa reforma Kościoła?

Wspólna odpowiedzialność

Włoski socjolog Marco Marzano zasugerował w zeszłym roku Franciszkowi następujące posunięcia, by pozbyć się klerykalnych grzechów systemowych: „Na początek np. można by całkowicie pozbawić księży parafialnych obowiązku prowadzenia parafii, pozbawić ich jedynowładczej i absolutnej funkcji zarządczej (tak finansowej, jak i duszpasterskiej), z jakiej dziś korzystają. Możliwe byłoby wprowadzenie ważnego elementu demokracji, wybieralności biskupów (głosem ludu). Tak mogłoby się stać, gdyby [stare] zastąpić otwartymi i przejrzystymi strukturami. Należałoby zamknąć seminaria – instytucje kontrreformy, w których klerykalizm jest wciąż wywyższany i kultywowany. Wtedy najpewniej okaże się wreszcie możliwa rezygnacja z norm, na których opiera się współczesny klerykalizm (to one stanowią podstawę przeważającej większości przestępstw seksualnych popełnianych przez duchownych), w tym także obowiązkowego celibatu. Bo to właśnie zakładana w przypadku duchownych seksualna wstrzemięźliwość, [a właściwie] konsekwencje owego wymogu czystości i świętości oraz ponadludzkie aspekty z niego wynikające stworzyły główną podstawę dla klerykalizmu”.

Nie sądzę, że zniesienie obowiązkowego celibatu i likwidacja seminariów okazałyby się skutecznym lekarstwem na obecny kryzys. Do rzeczywistego uzdrowienia sytuacji mógłby się natomiast istotnie przyczynić nowy podział władzy w Kościele, który oznaczałby rzeczywiste wprowadzenie rozwiązań demokratycznych na różnych poziomach działania instytucji i konkretnych wspólnot. Jednak punktem wyjścia musiałoby być tu nowe, pogłębione, wychodzące poza skutkujące różnymi perwersjami formuły rozumienie sakramentu kapłaństwa. W praktyce znaczy to tyle, że kapłaństwo musi być dziś postrzegane i realizowane (i to nie deklaratywnie, a skutecznie) przede wszystkim jako służba, a nie władza.

W liturgii sakramentu święceń kapłańskich mowa jest o trzech zadaniach związanych z urzędem duchownego. Są to: głoszenie słowa Bożego (czyli munus docendi, co odnosi się do władzy nauczania), celebracja sakramentów (munus sanctificandi, czyli „możność uświęcania”) oraz kierowanie ludem Bożym (munus regendi, czyli sprawowanie rządów nad wspólnotą wiernych).

W przypadku władzy nauczania należy pomyśleć o tym, by realizację tego charyzmatu rozszerzyć na świeckich teologów (także kobiety). Można się zasadnie zastanawiać, czy homilie zawsze muszą być głoszone przez kapłanów (jakość księżowskich kazań często pozostawia przecież wiele do życzenia). Świeccy powinni mieć też prawo głosu (a nie tylko biernego uczestnictwa jako audytorzy) na synodach i soborach.

Gdy idzie o kierowanie ludem Bożym, mnóstwo konkretnych zadań można by przekazać świeckim niemal natychmiast. Powinni oni mieć realny wpływ na działalność sądów biskupich, a także na kontrolę finansów diecezjalnych i parafialnych oraz kościelnych instytucji na poziomie krajowym i międzynarodowym.

Pozostaje jeszcze do przemyślenia owa „możność uświęcania”, która w szczególności wiąże się z szafarstwem sakramentów (przede wszystkim eucharystią i spowiedzią). Dzieje Reformacji dowodzą, że być może jest to zadanie najtrudniejsze. Szafarstwo sakramentów to bowiem najbardziej chyba fundamentalny wymiar kapłaństwa, do którego z pewnością odnosi się wyrażenie in persona Christi (choć nie w rozumieniu „intensyfikacji chrztu”). Jak człowiek w kapłaństwie służebnym może i powinien reprezentować Zbawiciela? W Kościele coraz wyraźniejsze zdaje się oczekiwanie na rozpoczęcie debaty w tej kwestii. Trzeba do niej dążyć, ale trzeba też konsekwentnie bronić teraz kapłanów przed przemocą – podobnie jak wszystkich, którzy przemocy doświadczają. ©

 

Autor jest filozofem, teologiem, publicystą, redaktorem kwartalnika „Więź”. Ostatnio opublikował zbiór esejów „Przesilona wątpliwość”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 32/2019