Ani z brązu, ani ze spiżu

Jerzy Giedroyc przez kilkadziesiąt lat trzymał w szufladzie szkic Wacława Zbyszewskiego o sobie - "Niedoszły polski Lawrence of Arabia". Obok leżał wiersz Agnieszki Osieckiej: "Przywilejem polityka jest nadzieja... Nie zaznał Pan tego", również jemu poświęcony. Te dwa podarowane Giedroyciowi teksty najbardziej go moim zdaniem przybliżają. Nie mnie formułować kolejne przybliżenie; zamiast tego kilka migawek ze spotkań. Być może wyłoni się z nich trochę mniej znany obraz.

26.09.2006

Czyta się kilka minut

Początek czerwca 1981 r., Paryż. Pierwsza wizyta w Maisons-Laffitte, z Andrzejem Mietkowskim. My, 25-letnie szczeniaki, on o pół wieku starszy. O czym mogliśmy rozmawiać? A jednak... Przez dwie godziny relacjonowaliśmy sytuację w kraju, a on zadawał dziesiątki pytań. Już chyba tego pierwszego dnia Redaktor i pani Zofia przejęli się, jak i z czego zamierzamy żyć w Paryżu, i już wtedy zaproponowali pomoc: drobne prace, bez których "Kultura" mogła się obejść. Andrzej pakował książki, woził je z listami na pocztę, a ja czyściłem bibliotekę, wyłuskiwałem dublety, tropiłem dedykacje, czytałem. Pewnego dnia chciałem wyręczyć domowników i zabrałem się za palenie papierów z koszy. Na szczęście Herling zawrócił mnie z drogi do słynnej beczki, bo - jak się okazało - było to wyłącznie zajęcie Redaktora! Andrzej też popełniał błędy. Na przykład uruchomił raz kolejkę elektryczną, którą w piwnicy pawilonu zbudował Monsieur Martineau - jedna ze "złotych rączek »Kultury« i trochę święta krowa. Wszyscy przybiegli, na końcu sam Redaktor. Gdy tylko zorientował się w sytuacji, co nie było łatwe, bo Martineau wrzeszczał jak opętany, Redaktor z kamienną twarzą rzucił do Andrzeja "Niech pan nigdy więcej tego nie robi" i wrócił do gabinetu.

Codzienne spotkania z Józefem Czapskim (z "górki" spadała na nas pomoc obfita jak ulewa: od pana Józefa i od "paniusi", czyli Janiny Gąskiewicz), kawy z panią Zofią i panem Henrykiem, rozmowy z Herlingiem, pociągi do dworca Saint Lazare z Julą Juryś lub Marią Łamzaki. Dobrze nam w tej "Kulturze" było. Jak u Pana Boga za piecem. Przesiedzieliśmy tak aż do 13 grudnia.

Rok 1983. Wywiad z Redaktorem i z Herlingiem-Grudzińskim na temat zadań nowej emigracji. Dla "Kontaktu". Z Bronkiem Wildsteinem omawiamy pytania, uprzedzamy o nich pana Gustawa. Jednakże ten zwraca tylko uwagę na wyłączność tytułu "Redaktor". Przygotowanych pytań też nie zdążymy zadać, bo Giedroyc ze swoim współpracownikiem przedstawiają własną wizję zadań, jakie przed nami stoją. Informują o pułapkach, jakie mamy omijać, i pokazują cele, do których powinniśmy dążyć. Wraz z instrukcjami - jak się do tego zabrać.

Grudzień 1983 r. Ślub z Agatą w jednym z paryskich kościołów. I nagle pojawiający się w tłumie Redaktor, niczym deus ex machina. Ściska dłonie, składa życzenia i równie szybko, jak się pojawił, znika. Zostało po tym zdjęcie w rodzinnym albumie: obok sędziwego Giedroycia stoi równie sędziwy Adam Czartoryski.

Przy bulwarze Saint Germain z Anką i Markiem Kuderskim. W rocznicę podpisania Porozumień Gdańskich pokazujemy przechodniom druk na ramce. Koszulki z nadrukiem "Solidarność" idą jak woda. I znów zjawia się nagle Redaktor, poznaje nas i wita się serdecznie, z rozbawieniem patrząc na nasze umorusane farbą ręce.

Grudzień 1984 r. Natychmiastowa reakcja "Kultury" na wieść o ciężkiej chorobie mojego Ojca. Telefon z Lafitu: "Niech pan przyjedzie". I Giedroyc wręcza mi połowę sumy potrzebnej na lekarstwa.

"Panie Wojtku, co się w tym Krakowie wyrabia, czy może Pan wpłynąć na X, coś zrobić, żeby Y... tak przecież być nie może..." - telefony o różnych porach od Redaktora. Teksty dotyczące ruchu studenckiego przychodzą w szarych kopertach. Opiniuję je. Część "pielgrzymów" z Krakowa prowadzę do Redaktora, jak do cadyka (wśród nich i Lesława M.). Sporo pieniędzy idzie wówczas z Lafitu do Krakowa. Na wydawnictwa, pomoc dla ludzi. "Dziękujemy Jerzemu" - pełno takich zdań w podziemnych pismach. Wyjątkowy dzień miesiąca - zazwyczaj dziesiąty. Ekspedycja "Kultury" z drukarni. Któregoś lata, po szalonej nocnej eskapadzie do Compi?gne, poranny powrót w korkach do Paryża. I przerażenie, że przez nas miesięcznik się opóźni. Rzecz niemożliwa, chyba że z powodu strajku poczty albo krachu państwa - jak w 1968. Ale się udało.

Wiosna 1986 r. Redaktor wzywa. Proponuje, bym po Mirku Chojeckim został sekretarzem Funduszu Pomocy Niezależnej Literaturze i Nauce Polskiej. Namawia osobliwie: "Firma i tak nie przetrwa do końca roku, więc proszę się nie przejmować, jeśli ma pan jakieś plany...". Firma przetrwała jeszcze szesnaście lat. Stosy wniosków stypendialnych, podań o subwencje i świetna w tym wszystkim orientacja Redaktora. "Nie widzę dziś nic ciekawego, zupełnie nic" - tak zwykle otwierał spotkania w jardin d'hiver. Kategorycznie odrzucał wnioski dotyczące "Kultury". "Niech pan zaznaczy mój sprzeciw", podkreślał.

Jesień roku 1986. Kolejne wezwanie do Lafitu. Czy nie podjęlibyśmy się robienia komputerowego składu książek "Kultury"? Z Oleńką Alberti rok wcześniej założyliśmy bowiem firmę Aktis. Na pierwszy ogień poszedł Newerly - "Zostało z uczty bogów", później miesięcznik, "Zeszyty Historyczne" i wszystkie książki "Biblioteki »Kultury«". Klient trudny, wymagający, pani Zofia szczególnie.

Frankfurt. Targi książki. Trzy dni z panią Zofią i panem Jerzym, w innych dekoracjach. Ustawiał je śp. Andrzej Chilecki, a Jan Chodakowski dbał o szczegóły. Historia na osobne wspomnienie.

Rok 1992. Zaskoczenie. Dostaję Nagrodę Przyjaźni i Współpracy "Kultury". Wcześniej kilka tygodni ekwilibrystyki - żeby przypadkiem laureat się niczego nie dowiedział. Olga Scherer, okrężnie wypytująca o biograficzne szczegóły; Oleńka starannie ukrywająca szczotki tekstu z uzasadnieniem.

Rok 1993. Śmierć Czapskiego. Goście w ogrodzie, goście w jardin d'hiver i nagle koło kuchni - Giedroyc, zupełnie sam. Powracająca często scena. Obok tej z wielkanocnego przyjęcia, kiedy Czapski zaparł się, że nie znał de Gaulle'a, Giedroyc zaś przypominał mu: "Józiu, znałeś, spotykałeś się, a nic nie pamiętasz". "To ty, Jerzy, niczego nie pamiętasz!".

1997 r. Wizyta w Laficie. Opowiadam, jak to Marek Krawczyk cierpi w Warszawie, gdyż rzucił palenie. "Ja, proszę pana, prędzej bym whisky odstawił, ale papierosów nie. Bo ja, ma się rozumieć, palę już ponad 80 lat. Kiedy zacząłem, miałem, prawda, 10 lat, tyle ile teraz pana dzieci mają". I z przyjemnością zaciąga się Koolem.

Wrzesień 2000 r. Kilka dni przed szpitalem. Redaktor podpisuje górę listów do firm polskich z prośbą o pomoc wschodnim sąsiadom. Jest słaby i czuje się - jak mówi - "jak najgorzej". Ale zgadza się, bym przyjechał z listami. Martwi się o los Funduszu.

Każdy z nas ma swoją historię Giedroycia. Moja nie jest ani z brązu, ani ze spiżu. Udział mój w niej niewielki, ale dla mnie - jakże ważny.

Wojciech Sikora (ur. 1956 ) jest sekretarzem Stowarzyszenia Instytut Literacki-Kultura. W latach 70. działacz krakowskiego SKS. Od 1981 r. w Paryżu, gdzie był m.in. sekretarzem Funduszu Pomocy Niezależnej Nauce i Literaturze Polskiej oraz Fundacji Polcul. Współpracuje z polską sekcją RFI.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2006