Amerykańska ikona

Roy Stryker chciał stworzyć rzetelny portret amerykańskiego społeczeństwa w momencie kryzysu. Wysyłał fotografów w teren, tłumacząc im cierpliwie, czego oczekuje. Chciał, by Amerykanie zobaczyli Amerykę.

16.06.2009

Czyta się kilka minut

Dorothea Lange, „Migrująca matka z siedmiorgiem dzieci”. Nipomo, Kalifornia, luty 1936 r. /fot. LC -USF 34-9058-C / Library of Congress, Washington /
Dorothea Lange, „Migrująca matka z siedmiorgiem dzieci”. Nipomo, Kalifornia, luty 1936 r. /fot. LC -USF 34-9058-C / Library of Congress, Washington /

Spośród ćwierć miliona fotografii zachowała się mniej niż połowa. Wykonane w latach 30. XX wieku biało-czarne w większości zdjęcia powstały na zlecenie dwóch agend rządu Stanów Zjednoczonych, które miały za zadanie promowanie polityki New Deal. "Jesteście moim mięsem armatnim" - powtarzał Roy Stryker, wysyłając fotografów w teren. Wyposażeni w szczegółowe instrukcje, wyjeżdżali na kilka tygodni lub miesięcy do zapomnianych wsi i miasteczek Ameryki: Walker Evans do Pensylwanii, Artur Rothstein do Oklahomy, Dorothea Lange do Kalifornii.

Stryker był wykładowcą ekonomii na Uniwersytecie Columbia w Nowym Jorku. W 1935 r. jego przyjaciel i współpracownik, zaufany doradca prezydenta Roosevelta, Rex­ford G. Tugwell objął funkcję dyrektora Agencji Przesiedleń (Resettlment Administration). Miał organizować pomoc dla setek tysięcy zdesperowanych farmerów, których Wielki Kryzys oraz seria pustynnych burz w środkowej części kraju zmusiła do ucieczki na Zachód. Poprosił Strykera, by zajął się zbieraniem informacji. Chodziło o zapoznanie Amerykanów z Ameryką.

Kobieta z Nipomo

Dzień był chłodny i deszczowy. Dorothea Lange wracała do domu z trwającej blisko miesiąc podróży. Zapadał zmrok, kiedy przejeżdżając przez Nipomo, zauważyła przy drodze znak "Obóz - zbieranie groszku". Była zmęczona i nie chciała się już zatrzymywać. Na siedzeniu obok spoczywało pudełko z rolkami filmu, które miała wysłać do Waszyngtonu. Wykonała wszystkie zamówione zdjęcia i teraz myślała już tylko o tym, by jak najszybciej znaleźć się w domu. Coś jednak nie dawało jej spokoju. Po 20 milach zawróciła.

Kiedy zaparkowała samochód, jej oczom ukazał się rząd namiotów. Przed jednym z nich siedziała matka z kilkorgiem dzieci. "Coś mnie do niej ciągnęło, niczym magnes" - wspominała po latach. "Nie pamiętam już, jak wyjaśniłam jej, co tam robię i do czego służy mój aparat. Ona o nic nie pytała". Kobieta miała 32 lata i siedmioro dzieci. Przyjechali do Kalifornii z Oklahomy. Była bez środków do życia. Żywili się kawałkami zamarzniętych, znalezionych na prawie pustym polu warzyw. Czasem udawało im się złapać kilka niewielkich ptaków.

Był rok 1936. W ów ponury marcowy dzień, w kalifornijskim obozie dla farmerów-uchodźców, Dorothea Lange spędziła dziesięć minut. Nie dowiedziała się, jak sfotografowana przez nią kobieta miała na imię. Zrobiła zaledwie sześć zdjęć. Jedno z nich, "Migrant Mother", stało się symbolicznym portretem epoki. "Są w niej wszystkie cierpienia ludzkości, ale także wytrwałość. Powściągliwość i przedziwna odwaga" - miał powiedzieć Stryker, zobaczywszy zdjęcie. "Można w niej dostrzec wszystko, co chcemy zobaczyć. To amerykańska ikona. Przemawia prosto do serca". Przemówiła między innymi do serca Johna Steinbecka, stając się inspiracją dla "Gron gniewu", jednej z najsłynniejszych amerykańskich powieści.

Materiały biurowe

Poznali się w 1934 r. Paul Taylor był ekonomistą na uniwersytecie w Berkeley. Zajmował się kwestiami ubóstwa i meksykańskimi imigrantami. Tuż po zrobieniu doktoratu spędził kilka lat, podróżując po Kalifornii, Kolorado, Teksasie i Pensylwanii. Interesowało go coś więcej niż tylko suche dane i statystyki. By móc osobiście przeprowadzać wywiady z robotnikami i pracodawcami, nauczył się hiszpańskiego.

Lange, która była żoną znanego malarza. Do niedawna prowadziła studio portretowe w San Francisco, ale fotografowanie zamożnych aktorek i bankierów coraz bardziej ją męczyło. W 1932 r., zauważywszy z okien swej pracowni stojących w kolejce po darmowy chleb bezrobotnych, chwyciła za aparat i wyszła na ulicę. "Takie momenty sprawiają, że czas zatrzymuje się w miejscu i jedyne, co możesz zrobić, to wstrzymać oddech". W mieście ogarniętym Wielkim Kryzysem wrzało. Lange z dnia na dzień wypuszczała się coraz dalej - do slumsów, na wiece i protesty, do strajkujących fabryk.

Kiedy Taylor, który na zlecenie ministerstwa rolnictwa przygotowywał wówczas raport o sytuacji farmerów-przesiedleńców, zaproponował, by pojechała z nim na południe Kalifornii, do Nipomo, zgodziła się bez wahania. On zbierał dane, ona fotografowała. Był to początek wieloletniej przyjaźni i współpracy, która zaprowadziła ich wspólnie na kilka kontynentów (Taylor, który został dziekanem wydziału rolnictwa, a potem stosunków międzynarodowych na uniwersytecie w Berkeley, w latach powojennych pracował na rzecz Fundacji Forda i departamentu stanu) i której kres położyła dopiero śmierć Lange w 1965 roku.

Raport, który przygotowali podczas owej pierwszej wyprawy, trafił na biurko Eleanor Roosevelt i przyczynił się do uruchomienia kilku rządowych programów pomocy dla przesiedleńców. Kilka miesięcy później, w grudniu 1935 r., Taylor i Lange - w momencie gdy się poznali, oboje byli w trakcie rozwodów - pobrali się. Podczas podróży poślubnej pospiesznie kończyli kolejny raport. Wkrótce potem Taylor zdołał skłonić swych przełożonych w ministerstwie, by zatrudnili Lange jako "stenotypistkę". Wydatki na filmy i papier fotograficzny księgowano jako "materiały biurowe".

Konfrontacje

Stryker i Tugwell nie znali się na fotografii. Znali się jednak na polityce. Na tyle dobrze, by rozumieć, że "socjalistyczne" zapędy administracji Roosevelta nie wzbudzają entuzjazmu wielu Amerykanów. Stryker, który już wcześniej jako profesor ekonomii na Columbii lubił ilustrować swe wykłady zdjęciami, był przekonany, że w wojnie o serca i umysły obrazy dające pojęcie o rozmiarach biedy i pożytkach płynących z rządowej pomocy mogą się okazać potężną bronią. Tłumaczył, że chodzi mu o konfrontowanie farmerów z robotnikami, mieszkańców miast z mieszkańcami wsi, rolniczego Południa z przemysłową Północą. Był przekonany, że wzajemne zrozumienie i głębsze poznanie problemów rozmaitych grup społecznych przełoży się na poparcie dla ambitnych reform ekonomicznych.

Agencja Przesiedleń, przekształcona w 1935 r. w Agencję Bezpieczeństwa Rolniczego (Farm Security Administration), stała się kuźnią talentów. Do zatrudnionej jako pierwszej w ministerstwie "stenotypistki" Lange z czasem dołączyli: Walker Evans, Gordon Parks, Jack Delano, Marion Post Wolcott, Arthur Rothstein, Carl Mydans, Theodore Jung, Paul Carter, Ben Shahn i wielu innych. Ich zdjęcia miały w przyszłości trafić do najznamienitszych muzeów i galerii, ale niemal wszyscy zaczynali wówczas jako anonimowi "rzemieślnicy". Ministerialny urzędnik okazał się niezwykłym nauczycielem i mistrzem.

Oczekiwał od nich dyscypliny, rzetelności oraz doskonałej znajomości tematu. Aparat fotograficzny nie miał służyć ich artystycznym poszukiwaniom czy osobistej ekspresji, ale być narzędziem pomocnym w zbieraniu informacji. Pracowali jako dokumentaliści. Stryker tłumaczył, że chodzi mu o stworzenie rzetelnego portretu amerykańskiego społeczeństwa w określonym momencie historii. Wysyłając ich w teren, przygotowywał precyzyjne listy, w których cierpliwie, z najdrobniejszymi szczegółami wyliczał, jakich dokładnie zdjęć oczekuje: "dom, stodoła, wiatrak na horyzoncie; dużo nieba; rząd słupów telefonicznych, tory kolejowe, telegraf (....) silosy, kilka drzew, rozproszone domostwa; sklepy z narzędziami rolniczymi - traktorami i kombajnami (...) kościół (zazwyczaj jakaś architektoniczna maszkara); gabinet lekarski; wystawy sklepowe; szkoły (zazwyczaj dość nędzne); skorupka do lodów; kolba kukurydzy; arbuz - miasteczko Południa; piknik; grill; hot dog, butelki coli".

W kwestiach fotograficznych Stryker pozostawiał swym dokumentalistom wolną rękę. Dbał jednak, by przed każdym wyjazdem w teren - często trwały one nawet kilka miesięcy - byli doń doskonale przygotowani: znali dany region, jego historię i kulturę; rozumieli, na czym polegają jego problemy ekonomiczne czy polityczne. Prowadzili długie rozmowy: polecał im lektury, zdobywał książki, wynajdywał artykuły. Wierzył głęboko, że w pracy fotografa solidne zaplecze merytoryczne i wrażliwość są równie ważnymi narzędziami jak statyw czy obiektyw.

Sekrety serca

Zacytowała kiedyś Dürera, który mówił, że inspiracją dla jego szkiców i rysunków są sekrety serca. "Ze mną jest tak samo. Tak naprawdę do tego wszystko się sprowadza i dobrze, że tak jest. Zakładając oczywiście, że posiada się serce mądre i jakieś poczucie odpowiedzialności. Sekretne zakamarki serca są miejscem, gdzie wszystko się zaczyna".

Lange urodziła się pod Nowym Jorkiem, w Hoboken, w 1895 r. Jako siedmioletnia dziewczynka przeszła polio, w wyniku którego do końca życia kulała. "Byłam osobą fizycznie niepełnosprawną. Co to oznacza, zrozumieć mogą tylko ci, którzy zaznali częściowego inwalidztwa. Wydaje mi się, że było to najważniejsze doświadczenie mojego życia - ukształtowało mnie, ukierunkowało, pomagało mi i poniżało. Wszystkie te rzeczy jednocześnie".

Była osobą delikatną. Jeśli ktoś prosił, by nie robić zdjęć, odkładała aparat. Nie rezygnowała jednak z rozmowy - ciepłej, bezpośredniej i  rzeczowej: czym się zajmują? co uprawiają? jaka była ostatnio pogoda? co z cenami pszenicy? Niska, krótko ostrzyżona kobieta w berecie i mało eleganckich spodniach (oburzony Stryker wielokrotnie pouczał, że powinna zadbać o bardziej nobliwy strój, bez rezultatów), choć przyjeżdżała na farmy rządowym samochodem, wzbudzała zaufanie. Prości i ubodzy ludzie, którym robiła zdjęcia, w kulawej fotografce postrzegali kogoś, kto tak jak oni musi zmagać się z przeciwnościami losu. Czuli, że jest po ich stronie.

Ale robienie zdjęć ludziom w nędzy nie przychodziło jej łatwo. "Zmuszasz się do tego, by patrzeć i czekać. Musisz zaakceptować niewygody i niepokój. Znalezienie się na obcym terytorium zawsze jest trudne... Przemierzasz obce ulice, przebywasz wśród obcych ludzi. Czasami jest bardzo gorąco. Czasami jest przenikliwie zimno. Czasami ziemia jest piaszczysta i wieje wiatr i zastanawiasz się, co w ogóle robisz i jaki ma sens pokonywanie takich trudności".

Lange uważała, że w najtrudniejszych chwilach ludziom nie powinno się robić zdjęć. Odziera ich to z godności, pozbawia czegoś, co powinno należeć tylko do nich. "Nie jest ważne, co jest fotografowane, ale jak" - powtarzała. Wierzyła, że tym, na których patrzy przez obiektyw, winna jest przede wszystkim szacunek. "Zostali pozbawieni swoich korzeni. Jedynym tłem, wobec którego się pojawiali, była potworna bieda. Bardzo trudno jest fotografować ludzi w takich warunkach - bo nie można pokazać rzeczy, z których są dumni. Musiałam sprawić, by mój aparat rejestrował rzeczy, które były ważniejsze niż ich bieda - dumę, hart, siłę ducha".

Odnaleziona

Szczegółowo opisane negatywy trafiały do archiwum, które po drugiej wojnie przeniesiono do Biblioteki Kongresu. Stryker zabiegał - z niemałymi sukcesami - by jak najczęściej były publikowane w mediach. Udostępniano je za darmo gazetom i wydawnictwom na całym świecie - ukazywały się często w słynnym amerykańskim magazynie "Life", który jako jeden z pierwszych promował ambitną fotografię dziennikarską.

Tuż przed przystąpieniem przez Stany Zjednoczone do drugiej wojny światowej (podczas której zatrudnieni w FSA fotograficy zostali oddelegowani do prowadzenia wojennej propagandy) Russell Lee, jeden zatrudnionych przez Strykera dokumentalistów, tak mówił o swojej pracy:

"Jestem fotografem, którego demokratyczny rząd zatrudnił, by sfotografować ten kraj i jego społeczeństwo. Moim celem jest pokazać hutnikom z Pensylwanii, jak żyją rolni najemnicy w Luizjanie - jak wyglądają, w jakich mieszkają domach, jak pracują, jak się ubierają, jak się bawią, z jakimi muszą się zmagać problemami. W nadziei, że kiedy w Kongresie będzie toczyć się debata nad ustawą w sprawie pomocy dla rolnych najemników i poprze ją senator z Pensylvanii, to jego wyborcy powiedzą OK...".

Nie zawsze mówili. W latach 1936-37 w Kongresie toczyła się skomplikowana debata nad ustawą regulującą kwestie własności rolnej. Propozycje zmierzające do poprawy położenia najemników wzbudzały ogromne kontrowersje. Chcąc przekonać sceptyków, autorzy projektu rozłożyli na stołach zdjęcia z archiwów FSA. Ale lobbyści okazali się silniejsi niż dramatyczne obrazy. Ustawa przepadła.

Odnaleziona czterdzieści lat później przez reportera kalifornijskiej gazety "Modesto Bee" anonimowa bohaterka słynnego zdjęcia Lange miała poczucie krzywdy. Fakt, iż fotografka nie zapytała o jej imię i nazwisko, Florence Thompson poczytała jako oznakę lekceważenia. Odczuwała żal, bo choć zdjęcie obiegło cały świat, Lange nigdy nie przysłała jej odbitki. Opisując jej historię, przeinaczyła też kilka szczegółów. Choć wkrótce potem, dzięki owej fotografii, do Nipomo napłynęła rządowa pomoc, ona sama nie dostała ani grosza. "Żałuję, że to zdjęcie zostało zrobione" - miała powiedzieć po latach Migrująca Matka.

Bez zniekształceń?

Lewis Hine, jeden z największych amerykańskich fotografików, tłumaczył kiedyś, że dokumentaliści tworzą zdjęcia "pulsujące moralną pasją". Sceptycy używali słowa "propaganda".

Choć porażki i niepowodzenia były nieuniknione, "zdjęcia pulsujące moralną pasją" spełniły swoją rolę: wiele farm uniknęło bankructwa, dla przesiedleńców wybudowano obozy i tymczasowe schronienia. Jeszcze ważniejsze było chyba ugruntowanie pewnego etosu czy idealizmu - wiary, że ciężką pracą i wysiłkiem można doprowadzić do pozytywnych zmian. W pewnym sensie owo graniczące z megalomanią przekonanie - że kilka fotografii może zadecydować o losach potężnego kraju - było dla owej epoki symptomatyczne.

Stryker i jego podopieczni nie negowali bynajmniej, że zajmują się propagandą. "Gdy ktoś w coś wierzy, to można powiedzieć, że wszystko, co robi, jest propagandą. Nie bardzo potrafię sobie wyobrazić, jak mogłoby być inaczej" - zanotowała podczas jednej z wypraw Lange. "Im głębiej się w coś wierzy, tym bardziej się jest propagandzistą. Przekonania, propaganda, wiara - nie myślałam nigdy, by którekolwiek z tych słów oznaczało coś złego". W swojej pracowni powiesiła ponoć cytat z Francisa Bacona: "Kontemplowanie życia takiego, jakim naprawdę jest, bez substytutów i udawania, bez zniekształceń, jest czymś znacznie bardziej wzniosłym niż całe pokłady inwencji".

W odróżnieniu od poprzednich stuleci wiek XX był przede wszystkim epoką zjawisk i procesów, nie zaś pojedynczych wydarzeń. Prace Darwina, teoria względności Einsteina zachwiały wiarę w to, co dotychczas wydawało się stałe i pewne. Był to czas tumultu, niepokoju i ogromnej niepewności. Jakkolwiek mało kto mógł jeszcze wierzyć w możliwość kontemplowania czegokolwiek "bez zniekształceń", być może fotografia jawiła się jako medium, które choć na chwilę ową rozpędzoną, skomplikowaną rzeczywistość pozwala zatrzymać w miejscu i lepiej zrozumieć?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1969. Reperterka, fotografka, była korespondentka Tygodnika w USA. Autorka książki „Nowy Jork. Od Mannahaty do Ground Zero” (2013). Od 2014 mieszka w Tokio. Prowadzi dziennik japoński na stronie magdarittenhouse.com. Instagram: @magdarittenhouse.

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2009