Ameryka patrzy na Francję

Po paryskiej rzezi kandydaci na prezydenta USA licytują się w niechęci do muzułmanów. Rozmywa się pytanie, co robić z ISIS

22.11.2015

Czyta się kilka minut

Po szturmie policji na kryjówkę terrorystów. Paryska dzielnica Saint-Denis, 18 listopada 2015 r. / Fot. Aftonbladet / ZUMA / FORUM
Po szturmie policji na kryjówkę terrorystów. Paryska dzielnica Saint-Denis, 18 listopada 2015 r. / Fot. Aftonbladet / ZUMA / FORUM

W minionym tygodniu, w czwartkową noc, Izba Reprezentantów – niższa izba parlamentu USA – przegłosowała naprędce napisaną ustawę o patetycznej nazwie „Rezolucja przeciw wrogim Ameryce obcokrajowcom”. Przyjęto ją przytłaczającą większością: „za” byli wszyscy Republikanie i 47 Demokratów. W praktyce czyni ona imigrację Syryjczyków do USA niemal niemożliwą. Każdy kandydat musi bowiem przejść wieloetapowe testy i zdobyć certyfikat „osoby niezagrażającej bezpieczeństwu narodowemu”. Opinię muszą mu wydać: resort spraw wewnętrznych, FBI oraz agencja nadzorująca wszystkie służby specjalne. Taki dokument miałby być przesyłany potem do Kongresu i tam zapadałaby decyzja, czy w ogóle można wszcząć procedurę azylową.
 

Wierni” kontra „niewierni”
Przegłosowanie tej ustawy to klęska prezydenta Obamy, który w 2014 r. zgodził się, by USA przyjęły 10 tys. Syryjczyków – liczbę i tak symboliczną wobec tych, na jakie przystały kraje Unii. Obama zapowiedział teraz weto, ale Republikanie i sprzyjający im tu kongresmeni z lewicy mają dość „szabel”, by je odrzucić. „Wielu z nas podeszło do propozycji rządu z otwartym umysłem. To okropne, że musimy stygmatyzować imigrantów. Ale po tym, co się wydarzyło w Paryżu, nie mamy innego wyjścia” – mówił po głosowaniu Demokrata Sean Patrick Maloney, współpracownik i wieloletni przyjaciel Hillary i Billa Clintonów.

W ciągu gorących politycznie ostatnich dni, których kulminacją było podjęcie przez Izbę Reprezentantów wspomnianej decyzji, wielu gubernatorów stanów – szczególnie z południa i zachodu – deklarowało, że nie wpuszczą do siebie ani jednego Syryjczyka. Zaś senator Ted Cruz z Teksasu, kandydat na prezydenta i faworyt prawego, antyestablishmentowego skrzydła Partii Republikańskiej, mówił podczas wiecu: „Powinniśmy wpuszczać wyłącznie chrześcijan, bo chrześcijanie nigdy nie zostają terrorystami. A z muzułmaninem nigdy nie można mieć pewności, więc szaleństwem byłoby ich wpuszczanie na terytorium Ameryki”.

– W tej antymuzułmańskiej nagonce zaczynamy zbliżać się do absurdu. Mało, że to, co powiedział Cruz, jest nieprawdą. To wyrządza wielu niewinnym ludziom krzywdę. Islamscy radykałowie byli odpowiedzialni za 2,5 proc. zamachów terrorystycznych w ciągu ostatnich 10 lat w Ameryce, a fanatycy religijni mordujący w imię Chrystusa za 7 proc. tego rodzaju zbrodni. Ku Klux Klan ma przecież w USA znacznie dłuższą i bardziej krwawą historię barbarzyństwa – mówi „Tygodnikowi” prof. Larry Sabato, politolog z Uniwersytetu Wirginii.
 

Jastrzębie idą na wojnę
Niektórzy sądzą, że to, co mówił senator Cruz, paradoksalnie wspiera agendę tzw. Państwa Islamskiego (IS): kilka dni temu na łamach „Guardiana” amerykański publicysta Ali Gharib pisał, że głównym propagandowym celem IS jest wywołanie wrażenia, iż cały islam jest na wojnie z chrześcijaństwem, a IS to zbrojne ramię wszystkich reprezentantów islamu. Republikańscy radykałowie jakby połknęli przynętę terrorystów. Na słowa innego z pretendentów do prezydentury, czarnoskórego neurochirurga Bena Carsona, że „syryjscy uchodźcy są jak psy”, można tylko spuścić zasłonę miłosierdzia.

Retoryka amerykańskiej prawicy może utrudnić debatę o niezbędnych decyzjach, jakie musi podjąć Waszyngton w sprawie Państwa Islamskiego. Większość liderów Partii Republikańskiej wzywa do wypowiedzenia mu wojny. „To nieuniknione. Kongres powinien jak najszybciej podjąć taką decyzję” – mówił Jeb Bush, także kandydat na prezydenta.

Problem jednak w tym, że oficjalne wypowiedzenie wojny Państwu Islamskiemu może związać Stanom (i koalicji) ręce. Uruchomi to choćby konwencję genewską, co będzie nobilitować terrorystów do rangi żołnierzy i każe ich przyzwoicie traktować, podczas gdy oni żadnych zasad nie respektują. IS nie jest normalnym państwem, a tym samym partnerem do prowadzenia wojny w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Trzeba go traktować jako pewien aspekt zorganizowanej przestępczości i walczyć z nim „chirurgicznie”.
 

Lewica ma problem
Tymczasem do bardziej stanowczych działań wzywa Obamę kandydatka Partii Demokratycznej Hillary Clinton. Jako pierwszy polityk z kręgu obecnego prezydenta USA Clinton stwierdziła, że w operacji przeciw IS trzeba użyć wojsk lądowych. Natomiast dyplomatycznie uniknęła deklaracji, w jakim stopniu w tworzeniu takiego kontyngentu lądowego powinni uczestniczyć Amerykanie.

Najbardziej jednak zawiódł w ostatnich dniach faworyt antysystemowej lewicy, senator Bernie Sanders. Podczas debaty demokratycznych pretendentów do schedy po Obamie zirytował się tak, że wypalił – delikatnie mówiąc, niefortunnie – iż za dużo mówi się o wojnie, a za mało o gospodarce. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zajmuje się polityką zagraniczną, głównie amerykańską oraz relacjami transatlantyckimi. Autor korespondencji i reportaży z USA.      więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2015