Alianci nad Odrą i Rawą

Był czas, gdy Górnym Śląskiem rządzili alianci: 90 lat temu, kiedy ważyła się kwestia jego przynależności do Polski lub Niemiec. Żołnierze francuscy sprzyjali Polakom, Brytyjczycy Niemcom, a Włosi starali się zachować bezstronność.

19.03.2012

Czyta się kilka minut

Oficerowie alianccy na placu Moltkego w Bytomiu (dziś plac Sobieskiego), 1921 r. / fot. Muzeum Górnośląskie w Bytomiu
Oficerowie alianccy na placu Moltkego w Bytomiu (dziś plac Sobieskiego), 1921 r. / fot. Muzeum Górnośląskie w Bytomiu

Gdy w 1919 r. zachodni alianci zdecydowali w Wersalu o przeprowadzeniu na Górnym Śląsku plebiscytu – jego wynik miał rozsądzić o przebiegu granicy między Niemcami a odradzającą się Polską – postanowili też, że do spornego regionu wysłane zostaną ówczesne „błękitne hełmy”, czyli wojska rozjemcze: francuskie, brytyjskie, włoskie, a także amerykańskie.

Amerykanie zdążyli już nawet wysłać do Nadrenii tzw. „brygadę śląską”, złożoną z 5 tys. żołnierzy. Gdy jednak okazało się, że Senat USA nie ratyfikuje traktatu wersalskiego, Stany wycofały się z kontynentu – w tym także ze współrządzenia na Górnym Śląsku. W efekcie pierwsze skrzypce szybko zaczęli grać Francuzi – tym bardziej że Brytyjczycy nie kwapili się specjalnie do wysyłania żołnierzy.

Francuscy przyjaciele

11 lutego 1920 r. do Opola przybyła pociągiem Międzysojusznicza Komisja Plebiscytowa i Rządząca; tutaj też ustanowiła swą siedzibę. Pełnia władzy na obszarze plebiscytowym przechodziła w jej ręce. Do uprawnień Komisji należała nie tylko władza wykonawcza, lecz i ustawodawcza. Na niższych szczeblach pozostawiono urzędników niemieckich, lecz znaleźli się pod nadzorem 21 alianckich kontrolerów powiatowych (spośród nich 11 było Francuzami, a po pięciu Brytyjczykami i Włochami).

Jeszcze tego samego dnia, 11 lutego 1920 r., Komisja wydała do Górnoślązaków odezwę, w której zapewniała – po niemiecku i polsku – że jej urzędnicy i żołnierze „przybywają do was jako szczerzy przyjaciele ludności G.[órnego] Śląska”.

Przewodniczącym Komisji mianowano francuskiego generała Henri Le Ronda. Jego zastępcami zostali pułkownik Harold Percival (reprezentujący Wielką Brytanię) i generał Andrea de Marinis (Włochy). Z tej trójki najważniejszą postacią był Le Rond – zawodowy wojskowy, mający za sobą długą służbę w armii francuskiej, w tym udział w wojnach kolonialnych w Afryce. Przed I wojną światową był attaché wojskowym w Japonii. Podczas wojny doszedł do stopnia generała, a potem uczestniczył w komisjach alianckich ustalających granice Polski, Czechosłowacji, Jugosławii i Rumunii.

Na Górnym Śląsku gen. Le Rond popierał interesy strony polskiej, współpracując ściśle z Wojciechem Korfantym, przywódcą polskich Ślązaków. Doskonale wiedział o szykowanym przez stronę polską powstaniu w 1921 r. Nie dał się usunąć ze stanowiska, choć wnioskowali o to Brytyjczycy – nie mówiąc już o Niemcach. Jedni i drudzy nie bez powodu zarzucali mu stronniczą postawę. (Później, w 1923 r., podczas wizyty w Polsce, generała wynagrodzono za to wieloma zaszczytami, w tym Virtuti Militari i Orderem Orła Białego, doktoratem honoris causa UJ, wreszcie posadą w radzie nadzorczej Skarbofermu, kopalń węgla dzierżawionych przez francusko-polską spółkę.)

Ponadto Francuzi obsadzili w Międzysojuszniczej Komisji najważniejsze stanowiska, w tym funkcję jej sekretarza: został nim Henri Ponsot, późniejszy francuski nadzorca Libanu i Syrii. Do tego francuski generał Jules Gratier został szefem Naczelnego Dowództwa Wojsk Sprzymierzonych na Górnym Śląsku z siedzibą w Opolu, a generał Georges Bonnet komendantem parytetowej polsko-niemieckiej Policji Górnego Śląska (powołanej nieco później).

Zarówno w administracji, jak i w siłach zbrojnych przeważali Francuzi – to oni przysłali najwięcej żołnierzy, podczas gdy Brytyjczycy i Włosi zrazu ociągali się z wysyłaniem wojska. Tak czy inaczej, służyło to sprawie polskiej.

Irlandczycy i górale

Najpierw na Górnym Śląsku pojawiły się więc oddziały francuskie, potem włoskie i brytyjskie. Francuzi z 46. dywizji strzelców alpejskich pod dowództwem gen. Sauvage’a de Brantesa obsadzili miasta górnośląskie już w pierwszych dniach lutego 1920 r. Dowództwo dywizji ulokowano w Gliwicach. Dywizja składała się głównie z piechoty, ale przybyły też dwa pułki artylerii, 12. pułk huzarów i grupa pancerna (26 czołgów i 18 samochodów pancernych). W sumie 13 tys. żołnierzy. Byli to głównie górale z alpejskich wsi i miasteczek, hardzi i skłonni do bijatyki.

Nieco spóźnieni przybyli Włosi, którzy też przysłali górali: 135. pułk strzelców alpejskich (w pierwszym etapie 2650 żołnierzy). Na ich czele stał pułkownik Francesco Salvioni, który kwaterę założył w Rybniku. Włosi zajęli pozycje w powiatach południowych: Rybniku, Pszczynie, Mikołowie, Raciborzu, Strzelcach Wielkich, Koźlu, Głubczycach i Głogówku. Z czasem liczebność Włochów zwiększyła się do ponad 4 tys.

Jako ostatni pojawili się Brytyjczycy: na początku marca 1921 r., dopiero na dwa tygodnie przed plebiscytem. Jednak cztery ich bataliony (niespełna 2 tys. żołnierzy), rozlokowane w Bytomiu, Lublińcu, Tarnowskich Górach, Oleśnie i Kluczborku, zaraz po plebiscycie odwołano do kraju – z powodu grożącego Wielkiej Brytanii wielkiego strajku. Jednym z oficerów szkockiego II Batalionu Black Watch w Lublińcu był podpułkownik Archibald Wawell, później marszałek polny i ostatni wicekról Indii (w latach 1943-47).

Gdyby Brytyjczycy nie wyjechali wiosną 1921 r., nie wiadomo, czy realista Korfanty zdecydowałby się na manifestację zbrojną – wiedząc, że ci wystąpią przeciw niej aktywnie. Bo Brytyjczycy z pewnością nie zachowaliby się wobec powstania neutralnie i przychylnie jak Francuzi, dzięki czemu możliwe były początkowe sukcesy trzeciego powstania śląskiego.

Po kilku miesiącach, już w trakcie powstania, Brytyjczycy znów zjawili się na Górnym Śląsku – tym razem na dłużej i w silniejszym składzie. Przysłali 8 batalionów (ok. 5 tys. żołnierzy), w tym szwadron huzarów i 4 czołgi. Na czele nowego kontyngentu stanął generał William Henecker, który dowództwo ulokował w Strzelcach Wielkich, a sam zamieszkał w zameczku w Turawie. Były to głównie bataliony irlandzkie, które Londyn wolał wysłać z kraju w chwili, gdy w Irlandii toczyła się wojna o niepodległość. Z irlandzkimi żołnierzami brytyjscy oficerowie miewali problemy – zdarzało się, że Irlandczycy fraternizowali się z powstańcami; były też przypadki dezercji.

W kwietniu 1922 r., gdy Brytyjczycy uznali niepodległość Irlandii, bataliony irlandzkie wycofano do kraju i rozformowano, a na ich miejsce przybyły bataliony rdzennie angielskie.

W sumie wojska alianckie na Górnym Śląsku liczyły kilkanaście tysięcy żołnierzy – najwięcej, bo nieco ponad 20 tys., jesienią 1921 r.

Wojna z Włochami

Z żołnierzami francuskimi miewali zatargi Górnoślązacy opcji niemieckiej. Do najbardziej dramatycznych zdarzeń doszło w sierpniu 1920 r. w Katowicach, gdy tłum zaatakował siedzibę francuskiego kontrolera powiatowego. Francuzi odpowiedzieli strzałami; musieli sprowadzić posiłki i ogłosić stan oblężenia, aby po kilku dniach opanować sytuację w mieście.

Natomiast pod koniec trzeciego powstania, 4 lipca 1921 r., doszło do zamordowania w Bytomiu majora Bernarda Montalegre, dowódcy jednego z batalionów francuskich, przez niejakiego Leona Joschkego, postawionego następnie przed alianckim sądem specjalnym. Majora Montalegre przypomina dziś w Bytomiu tablica pamiątkowa. Na jego pogrzeb do Paryża pojechał sam Korfanty na czele polskiej delegacji.

Z kolei strona polska miała poważne starcia z Włochami podczas trzeciego powstania. Mimo zakazu Korfantego, lokalni dowódcy nie potrafili uniknąć walki z oddziałami włoskimi w powiecie rybnickim. Zginęło dwudziestu kilku Włochów, a około stu odniosło rany.

„Pamiętam dziś jeszcze – pisał Korfanty po 10 latach – nasze zdenerwowanie w głównej kwaterze w Sosnowcu, gdy pierwsze wiadomości z pola walki w powiecie rybnickim donosiły tylko o rannych Włochach, tak jakbyśmy urządzali powstanie przeciw Włochom. Oburzone było Naczelne Dowództwo na równi ze mną. Sprawa nierozważnych tych czynów wiele nas kosztowała kłopotów i zabiegów. Mogła ona była naprawdę pozbawić nas owoców powstania, gdyby naszej dyplomacji nie było się udało przebłagać Sforzy”.

Ministra spraw zagranicznych, hrabiego Sforzę, udało się przebłagać, ale nie udało się to z jego rodakami. Gdy wieści o zabitych dotarły do Rzymu, włoska opinia publiczna zwróciła się przeciw Polsce, co w efekcie doprowadziło do upadku Sforzy.

Największe straty w ludziach ponieśli jednak Francuzi, którzy aktywnie poszukiwali magazynów broni niemieckiego Selbstschutzu [Samoobrony – red.] i tropili jej ludzi. Na cmentarzu w Gliwicach znajduje się płyta z nazwiskami 71 francuskich żołnierzy; między nimi widnieje też nazwisko majora Montalegre.

Najmniejsze szkody ponieśli Brytyjczycy – stracili tylko kilku żołnierzy (jeśli nie liczyć irlandzkich dezerterów).

Ślub pułkownika Renzettiego

Do zatargów z aliantami dochodziło także na tle obyczajowym – w końcu na obszarze plebiscytowym znalazło się kilkanaście tysięcy młodych mężczyzn w mundurach.

Gdy więc żołnierze francuscy przychodzili na tańce, nieraz dochodziło do bijatyki z miejscowymi orientacji proniemieckiej, a przyczyną najczęściej bywały kobiety. Zdarzało się, że bojówki niemieckie „rozliczały” się po swojemu z dziewczynami zadającymi się z żołnierzami francuskimi. A nie da się ukryć, że obecność aliantów sprzyjała też prostytucji.

Ale zdarzały się także i małżeństwa, chociaż nikt nigdy nie policzył skali tego zjawiska. Wspominał o nich pochodzący z Raciborza Hubert Hupka, powojenny przywódca Ziomkostwa Górnoślązaków w Republice Federalnej Niemiec: „Później okazało się, że okupanci poślubili sporo dzielnych córek miejscowych rodzin, co dla wielu obywateli miasta było wydarzeniem szokującym”.

Do najsłynniejszego małżeństwa doszło, gdy włoski pułkownik Renzetti – dowodzący grupą policji plebiscytowej w Gliwicach – zakochał się w pięknej Suzanne Kochmann, córce żydowskiego radnego miejskiego. Małżonkowie zamieszkali później w Italii. Potem, już w latach 30., włoski dyktator Benito Mussolini wysłał Renzettiego jako attaché wojskowego do Berlina, gdzie został on wraz z małżonką przyjęty przez samego Adolfa Hitlera.

Zdjęcie Hitlera całującego gliwiczankę Suzanne Renzetti obiegło wtedy prasę światową, a jedna z amerykańskich gazet podpisała je złośliwie: „Hitler całuje Żydówkę w rękę”.

***

Zastanawiające, że ponad dwuletnia obecność francuskich, brytyjskich i włoskich żołnierzy nie pozostawiła na Śląsku zbyt wielu śladów. Dziś mało kto kojarzy, że ulica Francuska w Katowicach nosi taką nazwę, bo znajdowała się przy niej francuska komenda miasta.

A był to przecież czas, gdy Górny Śląsk był najbardziej zapalnym punktem Europy, a jego sprawy dyskutowano i na salonach politycznych, i na łamach europejskiej prasy. 


JAN F. LEWANDOWSKI jest historykiem i tłumaczem, specjalizuje się w dziejach Śląska. Autor biografii przywódcy polskich Górnoślązaków pt. „Wojciech Korfanty” (Chorzów 2009).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2012