Ali non-fiction

Nie wiadomo, czy Muhammad Ali zmienił historię Stanów Zjednoczonych. Ale z pewnością zmienił boks – w nieustające referendum o stanie państwa.

12.06.2016

Czyta się kilka minut

Przyszły champion, dwunastoletni Cassius Clay, 1954 r. / Fot. AP Photo / EAST NEWS
Przyszły champion, dwunastoletni Cassius Clay, 1954 r. / Fot. AP Photo / EAST NEWS

W sporcie to jedno z najbardziej nadużywanych słów, przymiotnik „nieprawdopodobny”. W przypadku tej bokserskiej kariery nie ma jednak wątpliwości, że jest ono na miejscu. Ale droga, jaką przebył Muhammad Ali, aby stać się ikoną przemian kulturowych w USA, była dużo bardziej wyboista.

Dwie Ameryki

Cassius Clay – bo tak się kiedyś nazywał – urodził się i dorastał w kraju podzielonym na dwie nieprzenikalne sfery. W latach 40. i 50. XX wieku w jego rodzinnym Louisville w stanie Kentucky, gdzie przyszedł na świat w 1942 r., rasizm był tak naturalny jak oddychanie. Wciąż w najlepsze obowiązywały tzw. prawa Jima Crowa – czyli amerykańskiej odmiany apartheidu. Oddzielne kina, oddzielne restauracje, oddzielne szkoły i toalety publiczne. Wszystkie sfery życia uregulowane tabliczkami z prostą instrukcją: „whites only” lub „coloured”.

Historia Cassiusa Claya przybrałaby zupełnie inny obrót, gdyby w 1964 r. – zaledwie na dzień po osiągnięciu największego sukcesu w karierze, czyli zdobyciu tytułu mistrza świata – nie ogłosił, iż jest muzułmaninem, członkiem organizacji Naród Islamu, i że od teraz nazywa się Muhammad Ali. Powiedzieć, że reakcją był szok, to nic nie powiedzieć.
Czarni muzułmanie – skupieni wokół Narodu Islamu – nie byli bowiem jedną z wielu organizacji walczących o równouprawnienie. Wyróżniała ich radykalna doktryna: wyznawali nie tyle czarny nacjonalizm, co supremację rasy czarnej nad białą. Ich organizacja była nieliczna, ale kadrowa i zdyscyplinowana. Naród Islamu miał niewiele wspólnego z umiarkowanym ruchem praw obywatelskich skupionym wokół Martina Luthera Kinga. Pastor nawoływał do integracji, zaś oni dążyli do separacji.

„Biała krew nas krzywdzi, rani. Gdy byliśmy ciemniejsi, byliśmy silniejsi, czystsi” – to Ali z lat 60. XX w. Nikt przed nim nie śmiał tak pomyśleć. Podczas jednego z publicznych wystąpień rzucił: „Wszystko, co dobre, jest białe. Jezus to blondyn z niebieskimi oczami. Święci i anioły tak samo. Zastanawialiście się kiedyś, gdzie są kolorowe anioły? Pewnie siedzą w kuchni i mieszają mleko z miodem!”.

Stany nie były gotowe na takiego mistrza i wroga. Reakcja białej części społeczeństwa nie była zaskoczeniem; opiniotwórcze gazety, jak „New York Times”, wciąż nazywały go starym imieniem. Ale przeciw niemu wystąpiła też spora część Afroamerykanów. Czarnoskórzy konkurenci z ringu zapowiadali, że „zwrócą pas mistrza świata Ameryce”. Jeden z nich, Floyd Patterson, wyszedł do walki owinięty we flagę USA.

W 1967 r. – Stany coraz mocniej angażowały się wtedy w wojnę na Półwyspie Indochińskim, by bronić Wietnamu Południowego przed agresją komunistów z Północy – Ali odmówił służby w wojsku z powodów religijnych. Sąd skazał go na 5 lat więzienia w zawieszeniu. Stracił też tytuł mistrza świata, licencję bokserską i paszport. Był banitą we własnym kraju, bez możliwości pracy i wyjazdu za granicę. Media nazywały go „niewdzięcznikiem”, który dzięki Ameryce zarobił miliony, a teraz tak się jej odpłaca. Już wcześniej wielu czekało, aż noga powinie mu się również w ringu. Podczas ostatniej walki przed odebraniem licencji publiczność gwizdała, gdy spiker zapowiadał go jako Muhammada Alego.

Przez kolejne trzy lata walczył o kasację wyroku i powrót na ring. W Ameryce wrzało, a on jeździł po kampusach uniwersyteckich, wygłaszając przemówienia. Mimo wielkiej popularności, kulturalna rewolucja z przełomu lat 60. i 70. nie była jego dziełem. Odgrywał dużą rolę w ruchu antywojennym, ale dopiero groźba powszechnego poboru i coraz większa liczba ofiar wśród żołnierzy służących w Wietnamie wyprowadziła młodzież i studentów na ulice. Dla młodych Afroamerykanów był jednak postacią kluczową. Jego radykalizm, duma, z jaką mówił o swojej rasie, ukształtowały całe pokolenie.

The Greatest

Jednak ta jego aktywność społeczna byłaby tylko ciekawostką, gdyby na ringu raz za razem nie dokonywał cudów.
Świat poznał go jeszcze jako Cassiusa Claya – nastoletniego wirtuoza i mistrza olimpijskiego, obdarzonego niespotykaną szybkością. Ta szybkość od początku czyniła z niego buntownika. Walczył z rękami opuszczonymi do bioder, polegając na wyjątkowym refleksie.

Jeśli karierę pięściarza mierzyć poziomem przeciwników, to nie ma wątpliwości, że był największym bokserem swojej ery. W 1964 r. odebrał tytuł mistrza świata Sonnemu Listonowi. Nikt nie dawał mu wtedy szans, bo Liston był jak Witalij i Władimir Kliczko razem wzięci. Później były trzy wielkie boje z Joe’em Frazierem, a w międzyczasie walka z George’em Foremanem. Ten historyczny pojedynek w Kinszasie w 1974 r. Bert Sugar – nestor amerykańskiego dziennikarstwa sportowego – nazwał „jednym z najbardziej zmitologizowanych epizodów w dziejach sportu”. Potężny Foreman miał być mistrzem świata do końca życia, ale i na niego Ali znalazł sposób.

Trzeci pojedynek z Frazierem w Manili w 1975 r. był być może najbardziej wyniszczającą walką w historii bokserskiej wagi ciężkiej. Ali zwyciężył, lecz obaj zawodnicy – i on, i Frazier – posunęli się dalej, niż wymagał rozsądek. Wieczorem tego dnia Ali brał udział w kolacji organizowanej przez prezydenta Filipin Ferdinanda Marcosa. Mark Kram, wybitny dziennikarz pracujący dla „Sports Illustrated”, napisał, że koło pięknej Imeldy Marcos nie usiadł Ali, ale ledwie to, co z niego zostało: „Jego twarz przypominała zesztywniałą z bólu maskę, a spojrzenie zdawało się puste i zupełnie pozbawione dawnego blasku”. Kram powiedział później: „Ali przyjechał na Filipiny jako obecny, ale wyjechał jako były”.

W ciągu 20 lat, jakie spędził na zawodowych ringach, stoczył 61 walk. Nie wszystkie z nich były heroiczne. Jak w karierze każdego pięściarza zdarzały się wieczory, gdy czas dawał znać o sobie, a stopy szurały po deskach ringu. Niestety, zbyt długo zwlekał z odwieszeniem rękawic na kołku. Wśród dziennikarzy i ekspertów od dawna już toczyła się dyskusja, czy był najlepszym pięściarzem wszechczasów? Co do jednego nikt nie ma jednak wątpliwości: Ali zawsze gotów był dać z siebie więcej niż przeciwnik.

Ogień, który nie gaśnie

Obserwując ostatnie lata życia Alego, można odnieść wrażenie, że ten człowiek nie mógł mieć wrogów.
Trudno więc przyjąć do wiadomości, że ten jeden z najwybitniejszych sportowców XX wieku bywał okrutny dla swoich rywali. Ofiarą jego niewyparzonego języka w największym stopniu padł Joe Frazier. Rywalizacja tych dwóch gigantów wykraczała poza boks. Z jednej strony był wygadany czempion chodzący w aurze politycznej figury, a z drugiej cichy Joe, nazywany „posłusznym murzynem” (z ang. Uncle Tom) i „gorylem”. Ali wolał nie pamiętać, że kiedy walczył o powrót na ring, właśnie Frazier wspomagał go finansowo.

Lata zniewag zrodziły gniew, który nie wygasł do końca życia. W 1996 r. cały świat wzruszył się obrazkiem Alego zapalającego znicz olimpijski podczas ceremonii otwarcia igrzysk w Atlancie. A Frazier? „Gdybym miał okazję, wepchnąłbym go w płomienie” – powiedział reporterowi.

Ostatnie trzy dekady życia Alego wypełniała religia, a w tym nie było już nic z teatru. Pod koniec lat 70. zdystansował się od ruchu czarnych muzułmanów. W opublikowanej w 2004 r. autobiografii napisał, że nigdy nie brał na poważnie nauk Narodu Islamu, jakoby biali ludzie mieli być „błękitnookimi diabłami”.

Do końca był ambasadorem amerykańskich muzułmanów, a choroba nie przeszkodziła mu zabierać głosu w sprawach publicznych. Po atakach terrorystycznych Al-Kaidy na Nowy Jork i Pentagon z 11 września 2001 r. pojawił się na ekranach telewizorów przekonując, że islam to religia pokoju, a terroryści wypaczają jej sens. Niedługo przed śmiercią krytykował też Donalda Trumpa, który zapowiedział, że zakaże muzułmanom wjazdu do USA.

Na pomniku

Muhammad Ali miał braki w wykształceniu i nie był specjalnie oczytany, ale z pewnością znał siłę mitu. Historia o tym, jak po powrocie z igrzysk obsługa restauracji „tylko dla białych” odmówiła podania mu posiłku, przez co 18-letni Clay cisnął złotym medalem olimpijskim do rzeki Ohio, to prawdopodobnie tylko apokryf. Choć pięknie wpisuje się w jego historię.

Droga, którą przebył od najbardziej pogardzanego sportowca w USA do „sumienia Ameryki” (jak nazwał go David Remnick, naczelny tygodnika „New Yorker”), wciąż porusza wyobraźnię ludzi na świecie. Ostatecznie w wielu sprawach historia przyznała mu rację. Rzeczy, które mówił w latach 60., wtedy uznawano za ekstremizm: „Ameryko, nie uznajesz mnie, ale jestem częścią ciebie. Przyzwyczaj się do tego, jaki jestem: czarny, pewny siebie, mam swoje imię, swoją religię, swoją drogę. Przyzwyczaj się”. Dziś poszanowanie dla inności to powszechnie uznawany fundament liberalnego społeczeństwa.
Nawet jeśli Ali non-fiction wydaje się trochę mniej heroiczny od tego stawianego na pomniku, to aby dowieść jego wielkości, wystarczy pomyśleć o wszystkich znanych dziś sportowcach, o obsypywanych gigantycznymi kontraktami gwiazdach piłki nożnej lub atletach jakiejkolwiek innej specjalności.

Czy wśród nich znalazłby się choć jeden, gotowy poświęcić trzy lata życia, zaryzykować utratę wizerunku i zrezygnować z milionów dolarów lub euro na rzecz walki o swoje przekonania? ©

Autor współprowadzi bloga o boksie zawodowym: www.lewynalewy.pl

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2016