Maniek na prezydenta

Najsłynniejszy filipiński pięściarz Manny Pacquiao chce zostać prezydentem. W drodze po ten tytuł będzie musiał jednak pokonać swojego mistrza i nauczyciela.
w cyklu STRONA ŚWIATA

11.06.2021

Czyta się kilka minut

FOT. AP/EAST NEWS /
FOT. AP/EAST NEWS /

Emmanuel Dapidran Pacquiao jest na Filipinach ludowym bohaterem. Wszyscy go znają, są z niego dumni i zgodnie uważają go za najwybitniejszego Filipińczyka. Kiedy wchodził na ring, w całym wyspiarskim kraju zamierało życie. W stołecznej Manili zapewniano, że w takich chwilach spadała nawet przestępczość, bo także rabusie i rzezimieszki odkładali na moment ciemne interesy, by oglądać walki „Manny’ego”.

„Manny”, „Maniek”, „Maniuś”, bo tak go nazywają rodacy, był uosobieniem wszystkiego, o czym marzyli, spełnieniem snu o wielkości. Przyszedł na świat na Mindanao, największej po stołecznym Luzonie wyspie w archipelagu Filipin, najuboższej i najbardziej zacofanej. Na południu wyspy, zamieszkałym przez muzułmanów (stanowią jedną czwartą ponad 20-milionowej ludności Mindanao i ledwie jedną dwudziestą ponad 100-milionowej ludności Filipin), od lat toczy się partyzancka wojna, którą zaczęli zwolennicy secesji, a ostatnio dołączyli do nich dżihadyści, zamierzający ogłosić wyspę kalifatem.

Droga do ringu

„Maniuś” przyszedł na świat w chrześcijańskiej rodzinie. W dzieciństwie i młodości był ponoć katolikiem, ale jako człowiek dorosły został protestantem. Ponoć – bo w opowieści o życiu Pacquiao, jak to zwykle w żywotach ludowych bohaterów, prawda miesza się z legendami. „Maniuś”, jak większość mieszkańców Mindanao, wyrastał w biedzie i – ponoć – jeszcze jako dziecko uciekł z domu i wyjechał do stołecznej Manili, by tam szukać lepszego życia. Inna wersja losów „Maniusia” mówi, że to na rodzinnej wyspie zaczął walczyć na pięści, że to wtedy dostrzegli go łowcy talentów ze stolicy i namówili do wyjazdu.

Boks jest na Filipinach sportem narodowym, a dla młodych ze slumsów najpewniejszą drogą ucieczki od biedy, poniewierki i beznadziei. Legenda ludowa mówi, że w Manili młody Pacquiano mieszkał na ulicy, zaczął brać narkotyki, ale talent do walki na pieści i gotowość do ciężkiej pracy sprawiły, że szybko się wybił i zadebiutował na prawdziwym ringu. Najpierw amatorskim, ale odnoszone zwycięstwa sprawiły, że stał się zawodnikiem kadry narodowej, dostał stypendium i opłacane przez rząd mieszkanie.

Pierwsze zawodowe walki za pieniądze stoczył jako 16-latek w kategorii wagowej poniżej 50 kg. Wyróżniał się nieustępliwością i straceńczą odwagą, a także szybkością i porywającą liczbą zadawanych niemal bez przerwy ciosów. Zaczęto nazywać go „Pacmanem”.

Nie miał jeszcze skończonych 20 lat i tylko jedną przegraną walkę, gdy zdobył pierwszy tytuł mistrza świata. Z czasem mężniał, przybierał na wadze, przechodził do wyższych kategorii wagowych i zdobywał kolejne mistrzowskie pasy. W ciągu trwającej ponad ćwierć wieku kariery okazał się najlepszy aż w ośmiu. Takiego wyczynu nie dokonał żaden inny pięściarz.

Na szczycie

Na pięściarskim ringu zdobył sławę, szacunek, uwielbienie i niewyobrażalny majątek. W 2015 r. magazyn „Forbes” podliczył, że spośród wszystkich atletów świata bogatszym od „Maniusia” był jedynie jego rywal z Ameryki, Floyd „Money” Mayweather, a Filipińczyk zarobił więcej niż najlepsi piłkarze świata Lionel Messi i Cristiano Ronaldo, więcej niż najsławniejsi koszykarze, tenisiści i golfiści. Kupił posiadłości w Los Angeles i Manili, ale także w mieście General Santos na południu rodzinnej wyspy Mindanao.

Sława i pieniądze uderzyły mu do głowy i przez jakiś czas wiódł w Ameryce hulaszcze życie utracjusza. Szybko się jednak opamiętał. Na pobożnych Filipinach, gdzie gorliwi katolicy stanowią ponad trzy czwarte ludności, dzięki nawróceniu zyskał jeszcze większy podziw i uwielbienie. Tym bardziej że za pośrednictwem zakładanych przez niego i jego żonę fundacji dobroczynnych szczodrze dzielił się pieniędzmi z najuboższymi.

Kiedy w 2010 r. postanowił spróbować swoich sił w polityce i wystartował w wyborach do parlamentu, z łatwością zwyciężył i zdobył mandat poselski. W 2016 r. powtórzył wygraną w wyborach do senatu.

W urządzonej tego samego dnia prezydenckiej elekcji zwyciężył jego ziomek z Mindanao, Rodrigo Duterte, który zanim został prawnikiem i politykiem, wiódł życie gangstera. Będąc burmistrzem i gubernatorem Davao, największego miasta wyspy, zasłynął jako szeryf-rewolwerowiec, zwalczający bez litości przestępców i nakazujący podległym mu policjantom, by najpierw strzelali, a potem zadawali pytania.


Czytaj także: Znana filipińska dziennikarka Maria Ressa może spędzić w więzieniu nawet sześć lat z powodu oskarżeń o cyberzniesławienie. To nauczka dla wszystkich, którym nie podobają się rządy prezydenta Rodriga „Digonga” Dutertego.


 

Jako polityczny żółtodziób senator „Maniuś” był pod wrażeniem starszego o 30 lat krajana. Podobało mu się, jak bezceremonialnie poczyna sobie z wyniosłymi „elitami z Manili”, a przede wszystkim – jak rozprawia się ze złoczyńcami. Pacquiao też uważał, że tylko stosując metodę „oko za oko, ząb za ząb” można uporać się z przestępczością. Popierał Dutertego, gdy ten domagał się przywrócenia kary śmierci, a także prowadzoną przez prezydenckie „szwadrony śmierci” brutalną wojnę z narkotykowymi kartelami i zwykłymi narkomanami, w której zginęło prawie 10 tys. ludzi.

Popierał całym sercem Dutertego także wtedy, gdy wprowadzał on stan wyjątkowy na Mindanao, by stłumić muzułmańską rebelię. Broniąc prezydenta przed krytyką zachodnich liberałów sam naraził się na potępienie. Zwłaszcza że nie krył się z bliską Dutertemu odrazą wobec homoseksualistów, o których zdarzyło mu się powiedzieć, że są „gorsi niż zwierzęta”. Zapłacił za te słowa utratą kontraktu reklamowego z firmą Nike.

Prezydent Duterte chętnie przygarnął żółtodzioba „Maniusia” na swój dwór, a jeszcze chętniej grzał się w cieple jego pięściarskiej sławy, choć po cichu zżymał się, że to jego, Dutertego, a nie „Mańka” boksera rodacy powinni nazywać najwybitniejszym synem Filipin.

Ring wolny, nowe starcie

Prezydent rządzi na Filipinach przez jedną 6-letnią kadencję i w przyszłym roku Duterte, dobiegający powoli osiemdziesiątki, będzie musiał złożyć urząd. Prezydent obawia się, że ustąpiwszy z posady, straci nietykalność i wrogowie, których narobił sobie bez liku, zaczną go ciągać po sądach za nadużywanie władzy. Planuje więc sukcesję tak, by na prezydenckim urzędzie zastąpił go ktoś, kto nie tyle będzie rządził, co bronił go przed nieprzyjaciółmi i trybunałami.

Najgorliwsi z dworzan wpadli ostatnio nawet na pomysł, by powtórzyć sztuczkę rosyjskiego prezydenta Władimira Putina, który panując od 2000 r., po drugiej kadencji musiał ustąpić z urzędu. Zszedł więc z prezydenckiego fotela i pozwolił, by na cztery lata zastąpił go na nim wierny premier Dmitrij Miedwiediew (2004-2008). Po upływie urzędowej, jednokadencyjnej przerwy odebrał stanowisko szefa państwa i pełni je do dziś. Filipińscy naśladowcy Putina namawiają Dutertego, by znalazł swojego „Miedwiediewa”, który pozwoli mu rządzić z „tylnego fotela”, a potem ustąpi miejsca, jeśli prezydent będzie jeszcze miał ochotę i siłę, by wrócić do władzy. Wiosną dworzanie Dutertego namawiali go, żeby wybrał najbardziej odpowiadającego mu kandydata na nowego szefa państwa, a sam wystartował w wyborach jako jego wiceprezydent.


„Zapewniam was, że będzie krwawo. Jak trzeba, każę zabić i sto tysięcy ludzi, domy pogrzebowe niech się szykują na złoty okres” – tak mówił o swoich metodach walki z narkobiznesem i korupcją w czasie kampanii przed wyborami prezydenckimi na Filipinach Rodrigo Duterte. Czytaj tekst Piotra Bernardyna.


Pomysł ten bardzo nie spodobał się „Mańkowi” Pacquiao, który rozsmakował się w polityce tak bardzo, że sam zamarzył o prezydenturze. Bob Arum, jeden z najsławniejszych promotorów pięściarskich walk, wyjawił, że jakiś czas temu Manny Pacquiao zwierzył się mu, że w 2022 r. zamierza ubiegać się o prezydencki tytuł. „A kiedy już wygram, chciałbym, żebyś był przy mnie, jak w ringowym narożniku, gdy będę obejmował prezydenturę” – miał powiedzieć „Maniek”.

Sam Duterte przekonywał zresztą boksera-senatora, że powinien zostać po nim prezydentem Filipin. Wydawało się, że rzeczywiście upatrzył w nim sobie wygodnego, bezpiecznego następcę, który nie mając doświadczenia w polityce, będzie się go we wszystkim radził i we wszystkim słuchał. Czy inaczej awansowałby go na szefa rządzącej partii, której sam przewodził?

Pacquiao nie ogłosił jeszcze, że stanie za rok do elekcji, ale nieraz mówił dziennikarzom, że nie po to został bokserem, by walczyć za drobniaki w kilkurundowych pojedynkach, ale po to, żeby zostać mistrzem świata. I że każdy polityk marzy o tym, że kiedyś stanie na czele państwa.

„Mańkowi” nie odpowiada rola figuranta i drażni go, gdy dworzanie Dutertego wymieniają go jako jednego ledwie z kandydatów na prezydenckiego pomazańca. A mówi się też o prezydenckiej córce, 43-letniej Sarze Duterte-Carpio, burmistrzyni Davao, która cieszy się w dodatku największym, większym od Pacquiao, poparciem w sondażach. Na następców tronu i faworytów Dutertego typuje się też burmistrza Manili Francisco „Isko” Domagoso, wiernego prezydentowi senatora i przyjaciela Christophera „Bonga” Go i Ferdinanda „Bongbonga” Marcosa, jedynego syna niesławnego dyktatora Filipin Ferdinanda Marcosa (1965-86).

„Zamiast politykować, moi partyjni koledzy lepiej zrobiliby poświęcając więcej uwagi i troski walce z epidemią wirusa COVID-19” – odparł Pacquiao, gdy zebrani bez jego wiedzy towarzysze z rządzącej partii przyjęli rezolucję wzywającą prezydenta, by za rok ubiegał się o wiceprezydenturę, a także gdy otwarcie kwestionowali przywódcze zdolność boksera.

Czas na zgłaszanie kandydatów do wyborów prezydenckich w 2022 r. przyjdzie jesienią, ale badacze filipińskiej polityki już dziś zachodzą w głowę, co się stanie, jeśli Duterte nie namaści „Mańka” na swego następcę. Według nich sława i majątek boksera wystarczą, by nawet pominięty przez Dutertego, politycznego mistrza, stanął do walki przeciwko jego faworytowi (i samemu Dutertemu, jako kandydatowi na wiceprezydenta). W bezpośrednim pojedynku ze starym, politycznym mistrzem „Maniek” raczej nie miałby szans, tak jak nie miałby szans w walce z mistrzem wagi ciężkiej. Duterte wciąż cieszy się na Filipinach największym poparciem. Z powodu jego nieudolności podczas wirusowej katastrofy jego popularność w sondażach spadła z ponad 90 proc. do niewiele ponad połowy, ale to i tak aż nadto, by pokonać boksera. Tym bardziej że jako senator Pacquiao niczym się nie wyróżnił. Przeciwnie, zajęty działalnością dobroczynną i karierą pięściarską notorycznie opuszczał posiedzenia izby, a kilka razy skompromitował się całkowitą nieznajomością podstawowych procedur ustawodawczych.

Przygotowania do walki

Jakby szykując się do walki z Dutertem, z lojalnego i potakującego stronnika Pacquiao przeistacza się w najsurowszego krytyka starego mistrza. Wytyka mu nieporadność w walce z epidemią, zarzuca ustępliwość wobec Chin. Jak najprawdziwszy mąż stanu, pisze otwarte listy do amerykańskiego prezydenta i chińskiego ambasadora z Manili.

Bukmacherzy twierdzą, że gdyby w przyszłym roku walczył o mandat senatora, wygrałby z łatwością, bo wciąż cieszy się na Filipinach wielką popularnością. Ale doradzają, że jeśli ma stawić czoła Dutertemu w walce o prezydenturę, powinien dobrać sobie równie mocnego kandydata na wiceprezydenta. Najlepszym – podpowiadają – byłby niewiele od niego starszy „Isko” Domagoso, burmistrz Manili. We dwóch mogliby stanąć do wyborów jako przedstawiciele młodości i symbol nowych czasów.


STRONA ŚWIATA to autorski serwis Wojciecha Jagielskiego, w którym dwa razy w tygodniu reporter i pisarz publikuje nowe teksty o tych częściach świata, które rzadko trafiają na pierwsze strony gazet.


 

Ale zanim za rok stanie do walki o tytuł prezydenta, sławny ze straceńczej waleczności Pacquiao już w sierpniu stoczy kolejny pojedynek w ringu, który nie tylko zamknie najpewniej jego sportową karierę, ale może zaważyć także na politycznej. 21 sierpnia w Las Vegas senator-bokser, liczący sobie już 42 lata, mierzący 168 centymetrów wzrostu i ważący 66 kilogramów, po dwuletniej przerwie znów wejdzie do ringu. W swojej 72. walce (62 zwycięstwa, w tym 39 przez nokaut, 7 porażek, 2 remisy) zmierzy się z młodszym o dziesięć lat i dotąd niepokonanym Errolem Spence’em (27 wygrane walki, w tym 21 przez nokaut).

Będzie to zapewne najtrudniejsza walka w karierze „Mańka”. Jeśli wygra, zostanie niekwestionowanym mistrzem wszystkich federacji bokserskich w wadze półśredniej i pierwszym w dziejach bokserem, który zdobywał mistrzowskie pasy w czterech dekadach. Jako zwycięzca i mistrz przypomni o sobie rodakom, wskrzesi swój wizerunek „Pacmana”, niepokonanego ludowego bohatera, i zwiększy szanse na wygraną także w pojedynku o prezydenturę.

Jeśli przegra – choć boks pogrąża się jako sport w coraz głębszej zapaści – zmniejszy swoje szanse także na prezydenturę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej