Co nowego u Beatlesów? Biografia zespołu autorstwa Craiga Browna to fascynująca opowieść

Nie do wiary. Można po pół wieku stworzyć brawurową, lekką, fascynującą opowieść o czterech facetach, którzy zmienili muzykę, popkulturę i, nie bójmy się tego słowa – świat.

22.10.2023

Czyta się kilka minut

Co nowego u Beatlesów?
The Beatles. Bournemouth, ok. 1964 r. / MICHAEL OCHS ARCHIVES / Getty Images

Nie wiem jak u innych, ale u mnie zaczęło się dość wcześnie, gdy miałem 13 lat. Starszy kolega z bloku zabrał mnie do kina Bajka na film z będącym wtedy na topie zespołem Bee Gees. „Niestety – powiedział – będą śpiewali stare piosenki Beatlesów”. Uważał, że tylko dwie piosenki Beatlesów zasługują na uwagę – „Hey Jude” i „I Am the Walrus”. Reszta (było to pod koniec lat 70.) się zestarzała i jest nie do słuchania.

Film był głupi – skrzyżowanie „Czarodziejskiego fletu” z „Porwaniem Baltazara Gąbki”. Tajemniczy Pan Musztarda wykradł z muzeum w prowincjonalnym amerykańskim miasteczku cudowną trąbkę, która zapewniała miejscowym szczęście, miłość i dobrobyt. Jego tropem rusza z odsieczą ekspedycja kierowana przez lokalnego szarpidruta Petera Framptona (wtedy ma jeszcze spadające na ramiona długie, jasne włosy) i jego kolegów z Bee Gees. Zanim odzyskają złotą trąbkę i przywrócą w miasteczku porządek, odśpiewują na ekranie całą serię pięknych piosenek, które pierwszy raz w życiu wtedy usłyszałem. Skąd wziąć oryginały?

Nie było płyt ani kaset, a ważne albumy nagrywało się wtedy z radia na magnetofon szpulowy, jeśli ktoś go miał. Ja miałem i magnetofon, i szczęście. Pod koniec lat 70. Jerzy Janiszewski z Lublina zaprezentował całą dyskografię Beatlesów w Programie II Polskiego Radia. W sumie 229 piosenek zajęło mu prawie pół roku, bo co tydzień puszczał tylko jedną stronę longplaya. Mnie zajęło to wiele lat. Bo najpierw były studyjne albumy, potem koncertowe, bootlegi, taśmy demo, surówki studyjne, a w końcu profesjonalnie wydana „Antologia” z kilkudziesięcioma piosenkami, począwszy od najgłębszych wykopalisk.

Garniturki

Tak naprawdę jednak zaczęło się w sobotę 6 lipca 1957 r., w ogrodzie przylegającym do niewielkiego kościoła św. Piotra w dzielnicy Woolton w Liverpoolu, przy którym stoi na cmentarzu nagrobek Eleanor Rigby (tej, o której McCartney napisał potem piękną balladę). Odbywał się wtedy piknik z okazji koronacji Różanej Królowej, na którym przygrywał skifflowy zespół Johna Lennona – The Quarryman. Koncertowi przysłuchiwał się piętnastoletni Paul McCartney, a po występie podszedł do starszego o dwa lata Johna i zaczął się popisywać swoimi rock’n’rollowymi akordami. John zapytał kolegów, czy chcieliby go w zespole, i tak narodził się najsławniejszy duet autorów piosenek.

Nieco ponad kilometr dalej w piętrowym domu przy Menlove Avenue, gdzie John mieszkał z ciocią Mimi, w jego pokoju na pierwszym piętrze powstawały te ich pierwsze piosenki. Stamtąd już rzut beretem do żelaznej bramy dawnego sierocińca Strawberry Hill, za którą za 10 funtów i 50 pensów można zobaczyć piękny ogród, o którym Lennon napisał jedną z najpiękniejszych piosenek Beatlesów. Trochę dalej jest ulica Penny Lane, gdzie do dziś jest ten sam zakład fryzjerski, w którym strzygli się w młodości.

Do centrum kultu jest jeszcze kawałek, najlepiej podjechać autobusem. Na Mathew Street stoi naturalnej wielkości figura Johna Lennona, a przy nim mur zbudowany z cegieł, na którym wykaligrafowane są nazwy wszystkich liverpoolskich zespołów, które tu kiedyś zaczynały. Najważniejszy na ulicy był klub Cavern – schodziło się do niego po osiemnastu schodach. To w nim Beatlesi zaczynali swoją światową karierę. Wtedy było mroczno, wilgotno i nie było czym oddychać. Dziś tego Cavern z Mathew Street już dawno nie ma, ale jest sporo innych klubów Cavern, udających ten beatlesowski sprzed wielu lat. Ulica wygląda jak miejski skansen. Na to chyba liczą turyści z całego świata, którzy nie mieli już szans na spotkanie się tutaj z Beatlesami.

Nie ma też sklepu płytowego NEMS przy Great Charlotte Street w dzielnicy Whitechapel, do którego w sobotę 28 października 1961 r. wszedł chłopak w skórzanej kurtce i poprosił o płytę z nagraniem „My Bonnie” zespołu The Beatles. A że właściciel nigdy o zespole nie słyszał, to poszedł zobaczyć ich koncert. Tak menadżerem najwspanialszego zespołu na ziemi został Brian Epstein (jego grób znajduje się też niedaleko – na cmentarzu żydowskim w Liverpoolu, w części A pod numerem H12).

Epstein był pierwszym człowiekiem, który w The Beatles uwierzył. Kazał ściągnąć im skórzane kurtki i założyć garniturki. Zamienił dzikość w łagodność i roztoczył przed muzykami wizję światowej kariery. Powiedział im, że zajdą bardzo daleko, dalej niż Elvis, który po obu stronach oceanu był wtedy królem rock­’n’rolla. Za przeproszeniem: to populistyczne – Liverpool był prowincjonalnym miastem, a show-biznes i przemysł płytowy był w Londynie. Epstein wysłał ich tam w śnieżycę nieogrzewaną furgonetką. 1 stycznia 1962 r. rozpoczęło się profesjonalne przesłuchanie Beatlesów w studiach płytowego potentata – Decca.

Wtedy jeszcze to wszystko mogło się potoczyć zupełnie inaczej. Na przesłuchaniu nie zaryzykowali żadnej ze swoich kompozycji, grali tylko dobrze znane rock’n’rollowe standardy. A po wyjeździe z Londynu długo czekali na odpowiedź z Decca, która przyszła dopiero w marcu.

Po śladach

Jeśli jest ktoś, kto nie dostrzegł góry złota na swojej drodze, to jest nim na pewno Dick Rowe – szef działu poszukiwania i rozwoju talentów wytwórni Decca. To on na kilka miesięcy przed światową eksplozją beatleamani oświadczył zespołowi, że żadnego kontraktu z nimi nie podpisze. Jego zdaniem moda na zespoły gitarowe się kończyła. Trafił jak kulą w płot – już w następnym roku występ Beatlesów w programie telewizyjnym „Sunday Night at the London Palladium” oglądało 15 mln Brytyjczyków, a pierwszy telewizyjny występ w USA jeszcze więcej – 73 mln. Do tej pory sprzedali ok. 300 mln płyt i sprzedają je dalej. Każde odnalezione nagranie – nawet ledwo słyszalne – jest wydarzeniem na muzycznym rynku.

Byłem w muzeum Beatlesów w dokach Liverpoolu, oglądałem ich domy rodzinne, zwiedzałem miejsca, gdzie występowali na początku kariery w Hamburgu, przeszedłem przez zebrę na ­Abbey Road i na Savile Row oglądałem budynek, na dachu którego dali swój ostatni koncert. Byłem w dawnej galerii Indica, gdzie Lennon wszedł po drabinie i przez lupę odczytał na suficie słowo „tak” – w ten sposób poznał performatywną artystkę Yoko Ono. To ona stworzyła na nowo Lennona, ale wcześniej pogrzebała The Beatles. Mam wszystkie studyjne albumy Beatlesów, kilka koncertowych i parę bootlegów. Mam pierwsze amerykańskie wydanie płyty Beatlesów i ostatni album „Revolver” zremasterowany przez Gilesa Martina – syna ich legendarnego producenta George’a Martina. Przeczytałem kultową, jedyną autoryzowaną biografię The Beatles Huntera Daviesa, monumentalną pozycję Boba Spitza i kilka mniej ważnych książek. Obejrzałem wszystkie ich filmy – fabularne i dokumentalne – łącznie z ośmiogodzinnym „The Beatles: Get Back”.

Poznałem też prof. Jerzego Jarniewicza, który przeanalizował każde słowo w ich piosenkach, Maćka Hena, rozkładającego na czynniki pierwsze ich muzykę, Antka Pawlaka, który pisze o nich wiersze, a nawet Richarda Pottera, prowadzącego po Londynie wycieczki śladami Beatlesów (do dziś żałuję, że pożałowałem stu funtów i zrezygnowałem ze spotkania z fryzjerem, który strzygł Lennona i miał po nim pamiątkowy pukiel włosów).

Mylący wygląd

Byłem więc pewny, że niewiele może mnie już zaskoczyć. Dlatego lekko sceptycznie podszedłem do zapowiedzi nowej biografii zespołu The Beatles. Po prostu nie wierzyłem w buńczuczne reklamy Wydawnictwa Poznańskiego, że dowiem się o Beatlesach więcej, niż jestem sobie w stanie wyobrazić. Do jasnej cholery, pomyślałem, co jeszcze nowego można o nich napisać?

Nazwisko autora też mi nic nie mówiło. Craig Brown? Satyryk i autor politycznych skeczów, który nigdy wcześniej nie pisał o Beatlesach, a nawet nie mógł ich znać, bo gdy się rozpadli, miał zaledwie 13 lat. Cóż nowego ten łysiejący starszy pan mógł jeszcze napisać? A jednak – uwierzcie – można po pół wieku stworzyć brawurową, lekką, fascynującą opowieść o czterech facetach, którzy zmienili muzykę, popkulturę i, nie bójmy się tego słowa – świat.

Brown nie udaje, że zjadł wszystkie rozumy, ale sięga do źródeł: wywiadów, relacji, wspomnień, odnajduje zapomnianych świadków i miejsca, które do tej pory nie zostały jeszcze opisane. Ta książka ma kolory, smaki i zapachy. Przenosi nas w czasie do lat 60., a w przestrzeni – do Anglii, Niemiec i Stanów Zjednoczonych. Szczególnie ten amerykański epizod – pierwszej trasy koncertowej po USA – jest fantastycznie opisany. Brown rzuca historię na szersze tło społeczno-polityczne i zwraca uwagę, że Beatlesi przybywają do Nowego Jorku niedługo po zabójstwie prezydenta Johna F. Kennedy’ego i zamieniają narodową żałobę w ogólnoamerykański karnawał. Już na lotnisku piski oczekujących na nich dziewczyn zagłuszały silniki odrzutowca, a potem jest już tylko głośniej i bardziej histerycznie. Brown poświęca opisowi ekstazy, która opanowała Amerykę po przylocie Beatlesów, cały rozdział. W samym Nowym Jorku sprzedawało się wtedy 20 tysięcy peruk à la beatles dziennie, a niewykorzystany bilet wartości 4 dolarów na waszyngtoński koncert osiągnął w 2016 r. na aukcji cenę 30 tys. dolarów.

„Nawet Elvis Presley nie wzbudzał tak kosmicznego szaleństwa w tym piszczącym pokoleniu – pisał po ich przylocie „New York Daily News”. – Presleyowe obroty i zawodzenie były w istocie cienką herbatką w porównaniu z wysokoprocentowym trunkiem serwowanym przez Beatlesów”.

Jedną z cenniejszych pamiątek z ówczesnego pobytu Beatlesów w USA jest ich ikoniczne zdjęcie z legendarnym pięściarzem Muhammadem Alim. Brown opisuje kulisy tego spotkania. Wspólne zdjęcie z bokserskim mistrzem świata zaproponował rzecznik amerykańskiej zawodowej federacji bokserskiej. Tylko że po obejrzeniu koncertu ówczesny mistrz świata Sonny Liston był dość krytyczny wobec „leszczy” z Anglii. „Moje psy lepiej grają na perkusji niż ten dzieciak z wielkim nosem” – zrecenzował Ringo Starra i wykręcił się od wspólnej fotografii. Wtedy padło na Muhammada Alego, któremu nikt nie wróżył wielkiej bokserskiej kariery. Nie był tym spotkaniem zachwycony. Sięgali mu ledwo do ramienia, więc mówił o nich, że są żałośni. Trochę się jednak przełamał, gdy zaczęli dyskusję o pieniądzach. „Nie jesteście tacy głupi, na jakich wyglądacie” – pochwalił nawet. A potem ustawili się do fotografii. Muhammad Ali i czterech Beatlesów mieli symbolizować brytyjsko-amerykańską przyjaźń ponad podziałami. Kiedy już poszli, Ali zapytał swojego menadżera: „Co to za pipki?”. Tydzień później Ali niespodziewanie odesłał Listona z ringu z ręką na temblaku i został obwołany bokserem wszech czasów.

Podobnie jak Craig Brown, mam naturę kury i lubię grzebać w archiwach. Widzę, że przeczytał o Beatlesach każdy artykuł i każdą notatkę po obu stronach oceanu. To się rzuca w oczy na każdej stronie jego książki. Stąd wiadomo, że Cynthia Lennon szła do ślubu w białej, falbaniastej bluzce, że George Harrison rzucił pawia przy swoim łóżku w Hamburgu i odmówił jego sprzątnięcia, a Ringo Starr był pierwszym Beatlesem, który na dobre zaciągnął się skrętem z marihuaną zaoferowanym przez Boba Dylana.

Tyle na zachętę. A resztę to już sobie doczytacie, bo warto. Ja właśnie wyruszam do Amsterdamu na koncert psychofanów Beatlesów o nazwie The Analogues. Ci faceci zebrali identyczne instrumenty, na których w latach 60. grali Beatlesi, i odtwarzają na koncertach każdą nutkę, która została zarejestrowana na pięciu ostatnich albumach zespołu. Ponoć brzmią niesamowicie – jakbyśmy przenieśli się do tamtych czasów. Ale o tym – już następnym razem.©

Co nowego u Beatlesów?

Craig Brown. „RAZ, DWA, TRZY, CZTERY. BEATLESI I ICH CZAS”, przeł. Adrian Stachowski, Wydawnictwo Poznańskie 2023

 

Autor recenzji jest laureatem Nagrody Nike za reportaż historyczny „Żeby nie było śladów”. W tym roku wydał „Na Szewskiej. Sprawa Stanisława Pyjasa”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz prasowy, reporter i publicysta. Autor zbioru reportaży Kafka z Mrożkiem. Reportaże pomorskie (2012), Sześć pięter luksusu. Przerwana historia domu braci Jabłkowskich (2013) oraz Elegancki morderca… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44-45/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Co nowego u Beatlesów?