Afrykańskie Eldorado

Kongo ma nieprzebraną obfitość kruszców i surowców. Diamenty, złoto, kobalt, miedź, koltan i uran. Co dla innych państw byłoby dobrodziejstwem, tutaj okazało się klątwą.

17.10.2016

Czyta się kilka minut

Młodociani robotnicy w kopalni miedzi Ruashi, Lubumbashi (Kongo), 2005 r. / Fot. Per-Anders Pettersson / GETTY IMAGES
Młodociani robotnicy w kopalni miedzi Ruashi, Lubumbashi (Kongo), 2005 r. / Fot. Per-Anders Pettersson / GETTY IMAGES

W 1482 r. poddani królestwa Konga „ujrzeli na wybrzeżu coś absolutnie wyjątkowego: wielkie chaty, które zdawały się wyłaniać z morza, a na nich łopotały kawałki materiału. Kiedy żaglowce rzuciły kotwice, gapie na brzegu zobaczyli, że siedzą w nich biali ludzie. Musieli być to przodkowie, którzy żyli na dnie morza, coś w rodzaju wodnych duchów”. W 1885 r. król Leopold II przekształcił ten „kraj o powierzchni 2,3 miliona kilometrów kwadratowych, równy wielkością Europie Zachodniej” – we własność maleńkiej Belgii, a precyzyjniej: w jego własność. Jednak książka „Kongo. Opowieści o zrujnowanym kraju” Davida Van Reybroucka, belgijskiego pisarza i aktywisty, unika europocentrycznej perspektywy i zaczyna się… 90 tys. lat wcześniej. Tam autor lokuje świt historii Konga.

Przyspieszenie

Ciągłość tej historii Van Reybrouck ukazuje za pomocą pięciu momentów z życia hipotetycznego 12-latka. Ów najpierw uczy się i hasa w okolicach Wielkich Jezior Afrykańskich, potem (2,5 tys. lat przed naszą erą) jest Pigmejem w lesie deszczowym, w roku 500 n.e. mieszka w skromnej wiosce, a jego rodzina wraz z innymi para się rolnictwem i polowaniami, w połowie XVI w. mógł być świadkiem formowania się na sawannie pierwszych społeczności feudalnych, powolnej chrystianizacji Konga, a dzięki handlowi atlantyckiemu jego dieta wzbogaciła się o warzywa z Ameryki Południowej – kukurydzę, maniok i fasolę: „Ostatnia migawka: jesteśmy w 1780 roku. Jeśli nasz chłopiec wtedy się urodził, z dużym prawdopodobieństwem stał się towarem europejskich handlarzy niewolników i trafił na plantacje trzciny cukrowej w Brazylii lub znalazł się na Karaibach albo na południu późniejszych Stanów Zjednoczonych. Atlantycki handel niewolnikami trwał w przybliżeniu od 1500 do 1850 roku. Było w niego zaangażowane całe zachodnie wybrzeże Afryki, ale obszar wokół ujścia rzeki Kongo najintensywniej z wszystkich”.

Kongo nie było więc krajem bez przeszłości – sceną z paroma statystami i rekwizytami, która czekała przez wieki na głównych aktorów, Europejczyków: „Żadne tam ponadczasowe królestwo przyrody pełne szlachetnych dzikusów lub żądnych krwi barbarzyńców. (…) Nigdy nie doszło do najmniejszego zastoju, wielkie przemiany następowały po sobie coraz szybciej. W miarę przyspieszania historii poszerzał się horyzont. Myśliwi-zbieracze żyli w około pięćdziesięcioosobowych grupach, wcześni zaś rolnicy wykształcili społeczności liczące pięćset osób. Gdy społeczności te przekształciły się w ustrukturyzowane państwa, pojedynczy człowiek integrował się ze środowiskiem tysiąca, a nawet dziesiątków tysięcy osób. W okresie swojej świetności królestwo Konga liczyło, być może, pięćset tysięcy poddanych, jednak handel niewolnikami unicestwił te większe więzi”.
Jak jednak opowiedzieć o dawnym Kongu, nie opierając się wyłącznie na relacjach tych, którzy Kongo podbijali, kolonizowali, byli tutaj gośćmi lub traktowali Kongo jako atrakcję turystyczną? Głosy samych Kongijczyków trzeba było mozolnie wyłuskiwać spośród biurokratycznego zgiełku urzędników i katów króla Belgii, książek etnografów, pamiętników wiktoriańskich dżentelmenów. Na szczęście można też ich niekiedy jeszcze i wysłuchać. Van Reybrouckowi udało się cudem spotkać z bardzo już sędziwymi Kongijczykami i Kongijkami. Jeden z nich, Étienne Nkasi, urodził się najprawdopodobniej około roku 1882 – w chwili pierwszego spotkania z autorem w roku 2008 mógł zatem mieć 126 lat – a jego życie biegło w rytm życia Konga: „W 1885 roku obszar dostał się pod panowanie króla Belgów Leopolda II. Nazwał go on Etat Indépendant du Congo, Wolnym Państwem Kongiem (…). W 1908 roku, w następstwie ostrych głosów krytyki podnoszących się w kraju i poza nim, król został zmuszony do przekazania swojego afrykańskiego terytorium państwu belgijskiemu. Do 1960 roku terytorium to będzie się nazywać Kongiem Belgijskim, po czym stanie się ono niepodległym krajem, Republiką Konga. W 1965 roku Mobutu dokona zamachu stanu i utrzyma się przy władzy przez trzydzieści dwa lata. W tym czasie kraj otrzyma nową nazwę: Zair. W 1997 roku, kiedy Mobutu zostanie zdetronizowany przez Laurenta-Désiré Kabilę, kraj przybierze nazwę Demokratycznej Republiki Konga. Na tę »demokratyczność« trzeba będzie jeszcze trochę poczekać, ponieważ dopiero w 2006 roku odbędą się pierwsze od ponad trzydziestu lat wolne wybory. Joseph Kabila, syn Laurenta-Désiré, został w nich wybrany na prezydenta. Nie przemieszczając się za wiele, Nkasi żył w pięciu krajach, a przynajmniej w jednym kraju o pięciu nazwach”.

W ten właśnie sposób powstała ta ogromna, licząca ponad 800 stron książka, reportaż, esej i wykład historyczny w jednym – powstała z czytania setek innych książek i słuchania zarówno ostatnich świadków, jak i Kongijczyków młodego i średniego pokolenia, bywania w Kongu i obserwowania, jakie piętno odciska na nim zachłanny, brutalny świat – a także, jak Kongo odciska swoje piętno na świecie.

Szczęśliwy traf, czyli klęska

Co dla innych państw jest dobrodziejstwem, dla Konga okazało się klątwą, wyrokiem. Kongo ma – lub miało – właściwie wszystko. Od pełnych zwierząt dżungli oraz sawann, przez gleby i klimat sprzyjający najróżniejszym uprawom, aż po zupełnie nieprzebraną obfitość kruszców i surowców mineralnych określaną jako „geologiczny skandal”: diamenty, złoto, kobalt, miedź, koltan i uran. I kauczuk naturalny. Dorzecze rzeki Kongo „zajmuje obszar o powierzchni 3,7 miliona kilometrów kwadratowych – przeszło jednej dziesiątej powierzchni całej Afryki”.

Książka Van Reybroucka nie jest jednak opowieścią o dobrobycie i sukcesie gospodarczym, ale wstrząsającą opowieścią o nieustającym wyzysku, cierpieniu jego mieszkańców, grabieży, krwawej wojnie, marnotrawstwie na skale biblijną i trudnej do wyobrażenia biedzie. Wpierw łupione z ludzi przez łowców niewolników, później – Belgów, którzy hurtowo pozyskiwali tutaj kość słoniową i kauczuk, a potem fatalnie rządzone przez samych Kongijczyków, kolejnych dyktatorów i watażków, którzy uczynili sobie z niego prywatny kraj i podsuwali międzynarodowym koncernom jako dojną krówkę: „Za każdym razem kiedy w ciągu minionych stu pięćdziesięciu lat na światowym rynku pojawiał się gwałtowny popyt na określony surowiec – kość słoniową w czasach wiktoriańskich, kauczuk po wynalezieniu nadmuchiwanej opony, miedź w czasach pełnej ekspansji przemysłowej i wojskowej, uran w okresie zimnej wojny, alternatywne źródła energii w czasie kryzysu naftowego z lat siedemdziesiątych XX wieku, koltan w epoce telefonów komórkowych – okazywało się, że Kongo dysponuje gigantycznymi rezerwami pożądanego towaru. Bez problemu mogło zaspokoić wszelki popyt. Historia gospodarcza Konga to seria nieprawdopodobnych szczęśliwych trafów. Ale również nieprawdopodobnej niedoli. Z bajecznych zysków, jakie tam osiągano, z reguły ani okruch nie trafiał do społeczeństwa”.

Kongo i tak dość długo opierało się co brutalniejszym eksploatacjom, bo za sprawą wojowniczych plemion i ekstremalnie trudnych warunków przeprawy aż do lat 70. XIX w. było krainą, która skutecznie broniła do siebie dostępu. Zmieniło się to za sprawą jednego człowieka, a właściwie – dwóch.

Pierwszym był Henry Morton Stanley, dziennikarz i poszukiwacz przygód, który w latach 1874–1877 przemierzył Kongo ze wschodu na zachód, drugim – król Belgii, Leopold II. Leopold II był pod wrażeniem brawurowego wyczynu Stanleya, a zarazem obsesyjnie łaknął zamorskich, bogatych ziem, i dlatego wyposażył go w środki, dzięki którym ten w latach 1879–1884 ponownie odbył wyprawę, tyle że z zachodu na wschód Konga. Różnica polegała i na tym, że Stanley nie szukał już mitycznych źródeł Nilu, ale w imieniu króla Belgii zakładał placówki, negocjował z lokalnymi wodzami i ustanawiał jego władzę na tym terenie. Kongo zostało wreszcie otwarte, a wyrachowany i bezwzględny Leopold II, który w międzyczasie zyskał przychylność możnych ówczesnego świata, kanclerza Bismarcka, Stanów Zjednoczonych, Francji etc., został de facto jego prywatnym właścicielem.
W przeciwieństwie do Adama Hochschilda, który w swojej książce „Duch króla Leopolda. Opowieść o chciwości, terrorze i bohaterstwie w kolonialnej Afryce” odmalowuje Leopolda II jako bezlitosnego, nienasyconego potwora, Van Reybrouck niuansuje ów wizerunek i stara się dowieść, iż ten o niektórych nieprawościach w Kongu nie wiedział, pomagał, gdy szalała tam epidemia śpiączki, a z krociowych zysków ze sprzedaży kauczuku „upiększał” Belgię. Faktem jednak pozostaje, że pazerność i rasizm zebrały wówczas w Kongu obfite żniwo. Hochschild mówi nawet o 10 milionach Kongijczyków, którzy stracili życie w efekcie tego zalegalizowanego bestialstwa, jakim było Wolne Państwo Kongo.

Pod presją oburzonej społeczności międzynarodowej, która dzięki odwadze i wytrwałości takich ludzi, jak Edmund Morel czy Roger Casement, poznała prawdę o mordach, torturach i grabieżach w Kongu, Leopold II w 1908 r. odsprzedał je oficjalnie Belgii. Tak powstało Kongo Belgijskie.

Przetrwało ono do 1960 r., a półwiecze jego istnienia w powszechnej świadomości, zwłaszcza Belgów, to okres spokoju i stabilizacji przed chaosem, który nastąpił po zrzuceniu kolonialnych okowów. Van Reybrouck dowodzi czegoś przeciwnego: „Na papierze Kongo Belgijskie chciało zerwać ze zgubnymi praktykami Wolnego Państwa, ale w praktyce często wyglądało to inaczej. Na obszarach, gdzie usadowił się wielki międzynarodowy kapitał, powstały nowe formy wyzysku i poddaństwa. Wywoływało to strumienie migracji, która zamiast prowadzić do konsolidacji kraju, rozbijała go. Młodzi ludzie lądowali w obskurnych obozach pracy – w wioskach pozostawały już tylko kobiety i starcy”.

Nieszczęsna niepodległość

Aż nadeszły lata 50. XX w. i dosłownie wszystko się zmieniło. Gdy już 17 innych państw afrykańskich uzyskało niepodległość, 30 czerwca 1960 r. Kongijczycy przejęli władzę, a premierem został elokwentny, popularny i odważny Patrice Lumumba.

Ale niepodległość wcale nie okazała się dla Konga zbawieniem. Nie minął miesiąc, a Kongo pogrążyło się w zamęcie i waśniach, które miały trwać przez najbliższych pięć lat. Belgowie uciekli: „Kraj się rozpadł, musiał stawić czoło wojnie domowej, pogromom etnicznym, dwóm zamachom stanu, trzem rebeliom, sześciu szefom rządu (…), z których z pewnością dwóch, a może nawet trzech, zostało zamordowanych”. W 1965 r. Joseph-Désiré Mobutu dokonał puczu i został głową państwa. Jego dyktatura trwała blisko cztery dekady – do 1997 r.

Początek tych rządów to względny porządek, gigantomachia inwestycyjna i naprawdę dobra zabawa. To wtedy w Kinszasie odbył się legendarny pojedynek bokserski pomiędzy Muhammadem Alim a George’em Foremanem, zawitała tam „księżycowa” załoga Apolla 11 i zorganizowano finał… Miss Europy. Mobutu umiał dbać o PR i opium dla mas. Koniunktura sprzyjała, bo akurat trwała wojna w Wietnamie i ceny miedzi szły ostro w górę. Podobnie jak i ambicje Mobutu. Postanowił być nie tylko absolutnym i jedynym władcą Konga, ale i jego Kreatorem. Kongo stało się Zairem, zmienione zostały nazwy miast i wprowadzono nowa jednostkę walutową, a zakazano chrześcijańskich imion i krawatów. Pod wpływem wizyty w maoistowskich Chinach w 1973 r. zarządził „zairyzację”: „małe i średnie firmy, gospodarstwa rolne, plantacje i sklepy, które były własnością cudzoziemców – w sumie parę tysięcy przedsiębiorstw – zostało skonfiskowanych i podarowanych jego zausznikom”.

Było to posunięcie katastrofalne w skutkach – niekompetentni ludzie zarządzali interesami i majątkiem, o prowadzeniu których nie mieli zielonego pojęcia. Zairyzacja doprowadziła do zapaści gospodarczej oraz wzrostu cen i bezrobocia. Koniec wojny w Wietnamie oznaczał kres zarobków na miedzi. Zairem na dodatek fatalnie zarządzano – z zagranicy sprowadzano kawę czy pomidory w puszkach, choć tamtejsza żyzna ziemia mogła z powodzeniem sama rodzić ich najlepsze gatunki. Mobutu z roku na rok defraudował coraz więcej, by nasycić swój zakupoholizm – niestety, nie kupował namiętnie butów czy zegarków, ale rezydencje w najdroższych regionach świata – oraz obsypywać luksusami własną rodzinę i mieć środki na korumpowanie spolegliwych zairskich polityków i generałów. Działało, ale do czasu. W 1997 r. został obalony i uciekł do Maroka, gdzie po kilku miesiącach zmarł.

Zair stał się Demokratyczną Republiką Konga – jednak kłopoty i demony pozostały. Rychło wybuchła druga wojna o Kongo – pierwsza zmiotła poprzedni, zairski porządek – i przekształciła się w najbardziej śmiercionośny konflikt po II wojnie światowej. Tylko w Kongu miało zginąć ponad 3 miliony ludzi. Nawet to nie sprawiło, by stała się „atrakcyjna” dla zachodnich mediów, które wolały relacjonować efektowne, manichejskie wojny – o ileż łatwiejsze w analizie i ocenie niż ta.: „Druga wojna o Kongo była niezwykle złożonym konfliktem, w który na pewnym etapie zaangażowanych było dziewięć krajów afrykańskich i około trzydziestu lokalnych milicji. W tej próbie sił na skalę kontynentalną głównym teatrem działań było Kongo. Dynamika, z jaką pewna liczba krajów – od Namibii na południu, po Libię na północy – zajęła stanowisko (i opowiedziała się za Kabilą lub przeciw niemu), przypomina błyskawiczne zawieranie sojuszy w Europie w przededniu pierwszej wojny światowej”.

Van Reybrouck z pietyzmem i znawstwem odtwarza to, co działo się w Kongu w pierwszej dekadzie nowego millenium – całą spiralę przemocy, złudnych nadziei i politykierstwa – ale nie da się ukryć, że znaczną część jego pracy stanowią powtórzenia. Odnotowuje jasne punkty i poprawę w niektórych dziedzinach, lecz znowu musi pisać o gargantuicznej biurokracji, korupcji, nepotyzmie, rebeliach, zachłannej klasie politycznej, niedoli rzesz obywateli i bajońskich profitach, jakie z bogactw Konga czerpią międzynarodowe koncerny. Klątwa Konga wydaje się nie znikać. Ale są i bardziej racjonalne powody, dla których wciąż nie udaje się zaprowadzić tu powszechnego dobrostanu i prawa: „Iluzją było zresztą pokładanie nadziei w tym, że prawidłowo przeprowadzone wybory automatycznie doprowadzą do prawidłowej demokracji. Zachód już od dwóch i pół tysiąca lat eksperymentuje z różnymi formami demokratycznych rządów, ale dopiero od niecałego wieku opowiada się za powszechnym prawem głosu w drodze wolnych wyborów. Dlaczego zatem oczekuje, że metoda ta, niczym za dotknięciem magicznej różdżki, przemieni głęboko zakorzenioną polityczną kulturę korupcji i klientelizmu w demokratyczne państwo prawa na wzór skandynawski? I to na obszarze, który w epoce prekolonialnej, kolonialnej i postkolonialnej nie doświadczył prawie niczego innego oprócz rozmaitych reżimów autokratycznych?”

W finale wybieramy się do Konga przyszłości, czyli Kantonu. Bo nie dość, że żyje tam już niemała wspólnota Kongijczyków, a zwykli Chińczycy i Kongijczycy kursują intensywnie pomiędzy swoimi ojczyznami w celach handlowych, to jeszcze w 2007 r. rządy obu państw zawarły umowę, w ramach której Chiny miały odbudować infrastrukturę kongijską w zamian za koncesję na wydobycie w Katandze gigantycznych ilości miedzi i kobaltu. Chiny, to nowe supermocarstwo, z pewnością będą odgrywały w Kongu – i w całej Afryce – coraz większą rolę.

„Kongo” Davida Van Reybroucka to imponująca rozmachem i wciągająca książka o historii kraju, który doświadczał niewyobrażalnych mąk i nieprawości. Mimo epickiego rozmiaru, czyta się wartko i z autentycznym przejęciem. ©

DAVID VAN REYBROUCK, KONGO. OPOWIEŚCI O ZRUJNOWANYM KRAJU, przeł. Jadwiga Jędryas, W.A.B., Warszawa 2016

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2016