A po co my się tego uczymy?

Agnieszka Jankowiak-Maik, autorka bloga „Babka od Histy”: Coraz więcej historyków skrzykuje się w sieci – dzielą się pomysłami, dodają sobie nawzajem odwagi, by iść pod prąd.

29.08.2022

Czyta się kilka minut

 / ARCHIWUM PRYWATNE
/ ARCHIWUM PRYWATNE

PRZEMYSŁAW WILCZYŃSKI: A może tak nałożymy sobie autocenzurę?

AGNIESZKA JANKOWIAK-MAIK: Na co?

Raczej na kogo.

Na prof. Roszkowskiego i jego podręcznik? Na wypowiedzi ministra Czarnka? Z przyjemnością: na ten temat powiedziano już wszystko, więc kiedy jakaś stacja telewizyjna dzwoni do mnie po raz szósty z prośbą o komentarz, zaczynam błagać o litość.

Ale jest i drugi dobry powód tego przemilczenia: historią szkolną nie rządzi Kaczyński, Czarnek ani Roszkowski, tylko Babka od Histy i setki innych nauczycieli historii bądź – od września w pierwszych klasach szkół ponadpodstawowych – HiT-u.

Zgadzam się, te czterdzieści pięć minut należy do nas. Choć jest też wielu nauczycieli tak zmęczonych, że robią tylko minimum, a potem wracają do domu. Lubią wskazówki, gotowce, proponowane w mediach podręczniki.

Z drugiej strony, coraz więcej historyków skrzykuje się w sieci – dzielą się pomysłami, dodają sobie nawzajem odwagi, by iść pod prąd.

Tylko ten polityczny?

Bynajmniej nie tylko. Czy oceniać uczniów tradycyjnie, a jeśli nie, to jak ich motywować? Co zrobić, by lekcja była ciekawa? Jak złamać nieśmiertelną, choć śmiertelnie nudną logikę chronologii zdarzeń? To są dyskusje mające znacznie większy wpływ na lekcje i młodych ludzi niż pomysły takiego czy innego ministra.

A jednak słychać od tygodni tylko rozważania o przedmiocie HiT.

To zjawisko jest od zawsze: utyskiwanie na „zły system”, choć słuszne, bywa też wygodne. Z drugiej strony, w ostatnich latach rzeczywiście wiele się dzieje w edukacji bardzo złego. I my wiemy, że po prostu musimy reagować, gdy wchodzi w życie głupie prawo albo indoktrynująca książka. Z jeszcze trzeciej strony: nie da się tkwić nieustannie w trybie reaktywnym.

Przychodzę więc tym razem do Babki od Histy nie reaktywnej, lecz kreatywnej i pytam: jak uczyć? Najpierw weźmy rzecz najbardziej prozaiczną: jak to zrobić, by w ogóle uczyć? Pytam o to dlatego, że od lat brakuje nauczycielom czasu na historię najnowszą.

Nie tylko czasu. Bywa, że także wiedzy i odwagi. Bo nauczanie tego okresu historii jest trudne, ponadto łatwo narazić się na zarzut o upolitycznienie – „lepiej tego nie tykać”...

Pamiętam, jak ucząc w liceum, zorganizowałam w ramach WOS-u szkolne prawybory, i część moich koleżanek oraz kolegów, klasowych wychowawców, nie chciało nawet puścić na to wydarzenie swoich uczniów. Organizacja prawyborów – co mnie zszokowało – kojarzyła im się z indoktrynacją. A jeśli to jest indoktrynacją, to jest nią w zasadzie każdy temat z dziedziny politycznej czy społecznej aktywności. Co dopiero tematy z historii najnowszej, które z polityką wiążą się w bezpośredni sposób.

To gdzie jest ta cienka linia między ujawnianiem własnych poglądów, które ma każdy, a tępą propagandą? Ile wolno autorowi podręcznika bądź nauczycielowi?

Ta linia jest tak cienka, że jej nie widać. Na szczęście jest sposób, by jej nie przekroczyć.

Jaki?

Uznać, że lekcja historii to nie moje przemyślenia, ale próba wyciągnięcia przemyśleń od uczniów. Po prostu przez te czterdzieści pięć minut ktoś inny powinien gadać. Jeśli tę zasadę zastosujemy, to może nie będziemy mieli dylematu, że w jakimś fragmencie lekcji bądź podręcznika porzuciliśmy fakty, a rozpoczęliśmy występ publicystyczny.


Czytaj także: Wrzesień bez szkoły. Dokąd odchodzą nauczyciele?


 

Jest też druga recepta: mikrohistoria. Gdy np. przerabiam z klasą lata 80., lubię odnosić się do wspomnień. Zamiast o grach politycznych, uwielbiam opowiadać o moim tacie, który będąc młodym człowiekiem marzył o tym, że kiedyś dostanie kilogram bananów i je wszystkie naraz zje. Albo jak długo musiał czekać na paszport, by wyjechać za granicę.

To prawdziwa – choć pisana z małych liter – historia i teraźniejszość.

Dlatego ja jestem za tym, by taki przedmiot istniał. Ba, ja tego przedmiotu uczyłam, zanim się pojawił. Od dawna lubię np. wprowadzać temat historyczny jakimś zdarzeniem z czasu obecnego. Np. opowieścią czy dyskusją o dzisiejszych subkulturach, by na tej bazie poznać subkultury z lat dawnych. Albo opowieścią o swoich wakacjach w Afryce oraz o tym, jak mało o niej wiedziałam – by wprowadzić i poddać pod refleksję temat europocentryzmu.

Żeby narazić się na zarzut upolitycznienia, niewiele trzeba. Wystarczy nie taka, jak wyobraża sobie dany rodzic, proporcja faktów. Np. Kuroń vs. Macierewicz albo Wałęsa vs. Walentynowicz.

Naturalnie, podobnie będzie z innymi tematami. Np. znacznie więcej czasu niż przeciętny nauczyciel historii w Polsce poświęcam prawom kobiet. Robię to w zgodzie z sumieniem: prawa obywatelskie to dla mnie najwyższa kategoria wartości.

Ktoś inny – np. zasłużony historyk i autor lichego podręcznika – w zgodzie z sumieniem może uznać, że najwyższą kategorią jest wspólnota narodowa, a wzorem kard. Wyszyński.

To prawda, dlatego z jednej strony warto się samoograniczać, a z drugiej – przełączać się na wspomniany tryb słuchania.

Co ważnego Pani słyszy?

Np. opowieść jednego z moich uczniów – pasjonata wiedzy o II wojnie światowej, siedemnastolatka – który ujawnił bardzo pragmatyczny stosunek do tego zdarzenia. Powiedział, że dla niego bez sensu było to, iż Polska nie podpisała dużo wcześniej kapitulacji. „Popatrzcie – mówił – ileśmy się przez to nacierpieli, jaką straszną okupację przeżyliśmy”. Mogłam się z tym poglądem nie zgadzać, ale jego głos uzmysłowił mi, jak przedstawiciele młodego pokolenia odrywają się od mitów, którymi myśmy żyli: od idealizowania walki, uwznioślania śmierci. To było pierwsze tak mocne doświadczenie obcowania z pokoleniem, którego nawet babcie i dziadkowie nie mają prawa pamiętać wojny, oni sami zaś nawet ćwiartką nogi nie stanęli w PRL-u.

Polska historia, także ta szkolna, to w dużej mierze nieśmiertelny kanon. Porcja wiedzy, którą „każdy młody człowiek powinien wynieść ze szkoły”...

...i której oczywiście nie wynosi. To się po prostu nie udaje.

Kiedyś pewien młody i prominentny polityk lewicy, poddany testowi z historii najnowszej przez jedną ze stacji TV, umiejscowił powstanie warszawskie w 1988 roku.

To „kanoniczne” fiasko ma swoją przyczynę: polska szkoła wymaga znajomości tak dużego zestawu dat, postaci i zdarzeń, że uczeń-niepasjonat, a więc w praktyce ten, który nie będzie historykiem, nie jest w stanie tego wszystkiego przyswoić. A że nie zawsze nauczyciel wyłuska dlań to, co najważniejsze, to bywa, że młody człowiek wychodzi ze szkoły z niczym.


Jakub Szumski: Wojciech Roszkowski zajmuje się pisaniem podręczników już od ponad czterech dekad. Ich zmieniający się styl i treść pokazują ideową ewolucję autora, który nie zawsze był inkwizytorem.


 

Albo wręcz z traumą. Pamiętam lekcję z samego początku mojej nauczycielskiej pracy. Odpytuję ucznia przy tablicy, kiepsko mu idzie i jest zestresowany. Chcę mu jakoś pomóc, więc rzucam: „Jak podasz chociaż datę bitwy pod Grunwaldem, to zaliczysz”. Pomylił tę datę, a ja do dziś pamiętam głośny śmiech klasy... Dla niego to musiało być straszne.

A dla Pani?

Moment zwrotny. Powiedziałam sobie, że już nigdy czegoś podobnego nie zrobię. Że ważniejsze od tych czterech cyferek będzie dla mnie wyrabianie szacunku do przeszłości, umiejętności rozumowego myślenia, np. łączenia faktów, albo nawyku zadawania pytań.

Jak nie zamordować klasy nudą?

Rozmawiając o życiu. Od zawsze, przerabiając najnowszą historię, proszę swoich uczniów o nagrania rozmów ze świadkami historii, o reportaże. Pamiętam chłopaka, który przyniósł nagranie ze wspólnej jego i jego dziadka zabawy w przygotowaną swego czasu przez IPN grę planszową „Kolejka”, przedstawiającą życie ludzi przed 1989 r. Niezwykłość tego nagrania polegała na tym, że dziadek był nie tylko uczestnikiem gry – kolejne pola, które odwiedzał jako gracz, skłaniały go do wspomnień. Opowiadał więc o swojej młodości, a gdy np. w grze pojawiał się motyw kartek, mówił, co można było za nie kupić. I o ile pozostałe filmiki uczniów trwały po około 10 minut, ten przekraczał pół godziny, a pomimo to klasa oglądała materiał urzeczona.

Inny film nagrały dziewczyny pochodzące z położonych nieopodal Poznania Mosin. Dotyczył zamordowanych w tej miejscowości podczas wojny intelektualistów, w tym – co było szczególnie poruszające – członków rodzin tych dziewcząt. Niemal zawsze, gdy robię takie rzeczy z moimi uczniami i uczennicami, zdarza mi się otrzymywać informacje zwrotne w rodzaju: „Kurczę, nigdy o tym nie rozmawiałem z rodzicami”; „Żałuję, że nie wysłuchałem opowieści dziadka”; „Po raz pierwszy byłam na grobie prababci”.

Nudę morduje się też, łamiąc schematy. Część moich uczniów może znać podobne, wypowiadane przeze mnie zdania na pamięć: „Świat to nie tylko Europa”, „Wojna to nie tylko przywódcy i bohaterowie”...

...przywódcy i bohaterowie to nie tylko mężczyźni?

To osobny, bardzo ważny dla mnie od lat temat. Nadal, pomimo zmian w świadomości, będący na marginesie historycznej opowieści. W podstawach programowych czy podręcznikach prawie nie ma kobiet. W tych gimnazjalnych – ale nadal przecież w podobnej formie istniejących, tyle że z przeznaczeniem dla podstawówek czy liceów – opisywane kobiety stanowiły jeszcze kilka lat temu 10 proc., a w tej i tak śladowej liczbie większość to kobiety nierealne, np. boginie czy postaci alegoryczne [to jedno z ustaleń badaczek poznańskiego UAM Iwony Chmury-Rutkowskiej, Edyty Głowackiej-Sobiech i Izabeli Skórzyńskiej – red.].


Jan Wróbel: HiT to strzał w dziesiątkę – bo wiązanie przeszłości z dzisiejszymi emocjami to pomysł na to, jak lepiej uczyć historii. Szkoda, że politycy zamiast w dziesiątkę strzelili sobie w kolano.


 

Konsekwencją jest coś, o czym rzadko się w tym kontekście wspomina: dziewczyny znacznie rzadziej interesują się historią, bo w szkolnym wydaniu oznacza ona głównie politykę i wojskowość. Jest nie tylko o mężczyznach, ale też dla mężczyzn. Kiedy rozmawiałam o tym kiedyś z moimi uczennicami, zapraszając je do przeglądu podręcznika pod tym kątem – ile jest kobiet, jak są opisywane, czy pod fotografiami są podpisane z nazwiska – to na początku mi się zwierzyły, że do tej pory w ogóle nie zdawały sobie z istnienia tego zjawiska sprawy.

To prawdziwy „sukces” polskiej szkoły: „historię” i „historię polityczno-wojskową” uznaliśmy za synonimy.

Jeśli coś przez lata było oczywistością, to wielu z nas nawet nie wie, że da się inaczej. Tymczasem najciekawsza historia prawie zawsze daje – np. dziewczynom, ale nie tylko – poczucie tożsamości. Ja też to od historii dostałam, wgłębiając się w dzieje polskich emancypantek.

Co jeszcze pomija nasz nieśmiertelny kanon?

Popkulturę. Gdy na ekrany wchodziła „Gra o tron”, zastanawialiśmy się np. z uczniami i uczennicami, z jakich zjawisk historycznych mógł czerpać autor powieści, na kanwie której powstał serial. Czytaliśmy o Wojnie Dwóch Róż, uczniowie szukali też swoich tropów, docierając nawet do historii Hunów. Z kolei gdy popularny stał się serial „Czarnobyl”, co druga prezentacja nawiązywała do tej właśnie historii.

Rozmawiamy już dobrą godzinę, pora zejść na ziemię. Niech Pani sobie to wyobrazi: czyta nas zmęczona pracą, walką o pensje i szacunek szkolna historyczka, i klnie pod nosem: „Łatwo jej, znanej blogerce, mówić. Ja tu mam podstawę programową”.

Ja też mam podstawę programową. Tyle że te seriale, filmy, nagrania, o których panu opowiadam, odsyłają przecież do tematów, które jak najbardziej w podstawach programowych są. Nieprzypadkowo się na nie narzeka, ale zawierają też sporo słusznych postulatów, jak krytyczne myślenie czy wyciąganie wniosków. Nauczyciele czasami nawet nie wiedzą, że robiąc coś atrakcyjnego dla uczniów, kształtują – niejako niechcący – kilka kompetencji zawartych w tym dokumencie.

Jest też i inna przeszkoda. Proszę wybaczyć banał, ale chyba słusznie mówi się, że dzisiejszy młody człowiek nie jest nawet w stanie wytrzymać zbyt długiego filmu.

To częściowo prawda, ale mam też następujące doświadczenie: ilekroć udaje mi się wymyślić coś naprawdę emocjonującego i wciągającego, to nigdy nie mam problemu z utratą przez uczniów koncentracji. Gdy np. sami przygotowywaliśmy historyczne gry planszowe, by następnie w nie zagrać, to ani razu nie dostrzegłam śladów nudy. To samo dotyczy tik-toków, które zresztą sama nagrywałam.

Ile trwał Pani filmik?

Trzydzieści osiem sekund. Podrzucałam zbite w kulkę skarpety (śmiech). Chciałam opowiedzieć o „szczypiorniaku”, czyli funkcjonującej w polszczyźnie alternatywie dla nazwy „piłka ręczna”. To była akurat ciekawostka mająca wytłumaczyć, skąd się w ogóle pojęcie wzięło: internowani w Szczypiornie żołnierze Legionów Polskich chcieli zagrać w piłkę, ale jej nie mieli, a tą zrobioną ze szmat można było tylko rzucać.

A uczniowie?

„New York Times” ogłosił wówczas listę stu wybitnych kobiet w historii, a do tego zestawienia dostała się Anna Walentynowicz. Moje dziewczyny zrobiły tik-tok właśnie o pani Annie, ciekawie i zwięźle wymieniając jej dokonania.

Uff, udało się.

Mówi pan o naszej autocenzurze? To naprawdę nietrudne: życie jest gdzie indziej.

To po co w ogóle politykom szkolna historia?

Jak to po co? Żeby ulepić obywatela.

Tyle że, jak już ustaliliśmy, to nie działa. Kiedyś Jan Wróbel, autor tekstu na sąsiednich stronach tego wydania „TP”, zauważył, że to PRL-owska szkoła wypuściła solidarnościowych bohaterów.

A jednak władza zawsze ma złudzenia, że się tym razem uda... Dziwne, bo przecież wśród rządzących jest wielu historyków. No i niemal wszyscy już wiedzą, że szkoła dawno straciła monopol na przepływ informacji.

Zmienili się też młodzi ludzie?

Ci dzisiejsi są bardzo świadomi tego, czego by od edukacji chcieli, a czego szkoła im nie daje. I to komunikują. ­Mówię im: będąc w waszym wieku ­nawet nie wiedziałam, że tak się da. Moja historyczka kazała nam otworzyć podręcznik, zrobić notatkę, a potem wychodziła z klasy... Dzisiaj uczniowie nie krępują się spytać: „A po co my się tego uczymy?”. Moja praktykantka została kiedyś zaskoczona takim pytaniem, i nie wiedząc, co odpowiedzieć, rzuciła: „Bo to będzie na kartkówce”.

I miała dużo racji. W tym sensie nie rządzi jednak Babka od Histy, tylko faktycznie minister wraz z twórcami podstaw programowych.

Ale to nie zmienia faktu, że przyjęcie bądź odrzucenie historii przez ucznia zależy od tego, jak my tę historię podamy. Miałam kiedyś w liceum klasę, profil biol-chem. Ostatnia ławka, typowa loża szyderców, to był mój barometr: jak zaczynali robić wszystko poza uczestnictwem w lekcji, już wiedziałam, że coś jest nie tak.

To może nie rządzi ani Czarnek, ani Pani, tylko – ze wszystkimi tego zaletami i wadami – ostatnia ławka?

Z jednym zastrzeżeniem: to nas nie zwalnia z odpowiedzialności. Żeby być elastycznym, trzeba być dobrze przygotowanym: mieć scenariusze, kontrolę nad uwagą uczniów, jasno postawiony cel.

Ale tak, zgadzam się: to oni – przy naszej pomocy – rządzą historią. Kiedyś mieli tylko słuchać, dzisiaj są na pierwszym planie. ©℗

AGNIESZKA JANKOWIAK-MAIK jest edukatorką, autorką bloga „Babka od Histy”, do niedawna nauczycielką historii i wiedzy o społeczeństwie w III LO w Poznaniu (od września – po urlopie wychowawczym – będzie uczyć w ósmych klasach szkoły podstawowej). Laureatka wielu nagród, wyróżniona m.in. w konkursie Wielkopolski Nauczyciel Roku, w XIV edycji Nagrody im. Ireny Sendlerowej „Za naprawianie świata”, a także Medalem Wolności Słowa w kategorii „Obywatel”. Autorka książki „Historia, której nie było”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 36/2022