Ziarenka i słońce

Poranek Bożego Ciała rozjaśnia klasztorne krużganki. Słońce ślizga się po stallach, wciska się nie tylko do chóru, prześwietla promieniami Hostię. Jej biel jest tak delikatna i przejrzysta, że żadną miarą nie zdradza dramatyzmu losów ziarenek, tworzących ją w swym zespoleniu.

19.05.2008

Czyta się kilka minut

Boże Ciało - dekoracje /fot. KNA-Bild /
Boże Ciało - dekoracje /fot. KNA-Bild /

Mnisi są jak ziarenka. Dobrze widać to w chórze: z czerni habitów wtapiającej się w ciemne linie stall wystają jaśniejsze punkty - twarze jakby wrzucone w glebę liturgii. Patrząc z góry - niekoniecznie z chóru organowego - widać to jeszcze lepiej. Wielość ziaren łączy się z przypadkowością ich rozmieszczenia.

Tak przecież się dzieje przy zasiewie. Siewca bierze do ręki tyle ziaren, ile uchwyci. Rzuca je w ziemię. To jednak, gdzie które wpadnie, jest sprawą otwartą. Podobnie jak to, czy - i w jakim stopniu - znajdą się tam same, czy z mniejszą lub większą grupą innych. Mnisi są tak właśnie "wrzuceni" do klasztoru. Nikt z nich nie mógł ani zaplanować, ani przewidzieć, w jakim towarzystwie będzie przebywać praktycznie przez całe życie. I oto teraz tkwią razem - w bruzdach cel, krużganków, stall...

Aby wzrosnąć, ziarno musi obumrzeć. I ulega temu procesowi, leżąc sobie w zaciszu bruzdy ziemi. To wszystko dzieje się w samotności. Innych ziaren już nie ma. Każde obumiera oddzielnie. I mnich musi obumrzeć dla siebie. Ale żyje razem z innymi - bardziej niż ziarenka. Jego obumieranie nie przypomina spokojnego, samotnego obumierania w glebie ziarenek. Jest raczej mozolnym, nierzadko bolesnym ocieraniem, ścieraniem się z innymi ziarenkami--braćmi - tak, jak to się dzieje na co dzień w życiu ludzi z ludźmi.

A gdy ziarenko wyrośnie i dojrzeje - nadchodzą żniwa. Wydźwignięte z ziemi siłą kłosa, spada: niekoniecznie już na ziemię, ale na pewno tam, gdzie spotka je unicestwienie, a dokładnie: zmielenie, niezbędne do powstania mąki. Wydaje się to być końcem życia ziarenka. Ale tak naprawdę - czyż nie jest transformacją, nową formą istnienia?

Z mąki powstałej ze zmielonego ziarenka wypiekany jest chleb. To nowa destrukcja. Żar ognia jeszcze bardziej zmienia strukturę zmielonego ziarenka, uzdatniając mąkę, wcześniej zmieszaną z wodą, do jej ostatecznej posługi, którą jest stanie się chlebem. Przedtem miękka, teraz twardnieje. Spieczona kruszeje. A przecież i ten proces jest dalszym etapem destrukcji: całkowitego, służebnego unicestwienia, sięgającego aż ku staniu się pokarmem - najpierw łamanym, potem ostatecznie zjedzonym.

Ale unicestwienie to sięga jeszcze dalej. W tym dramatycznym kontekście nie mówimy już o jednym ziarenku. Jest ich wiele. Tylko w ten sposób, scalone w jedną, bezkształtną, ale i plastyczną masę, mają szansę uczestniczyć w dalszym rozwoju swych dziejów.

Taka jest ostateczna perspektywa miejsca i losów jednostki w grupie i wspólnocie. To rzeczywistość trudu i przeciwności: zarówno uwarunkowań zewnętrznych, jak obecności innych osób.

Wszak mnisi są jak ziarenka. Ciemne zakamarki klasztoru - korytarze, cele, chór - to przestrzeń dojrzewania i wzrostu. Powstające z ziarenek kłosy wzrastają razem. Jest im ciaśniej niż ziarenkom. Tym łatwiej i szybciej spadną ścięte we właściwym czasie, by poddać się nieuchronnemu zmieleniu w trybach szarej, nieuchronnej codzienności klasztornej, aż do przemienienia się w mąkę, która wypieczona stanie się chlebem…

Poranek Bożego Ciała rozjaśnia krużganki. Słońce ślizga się po stallach, wciska się nie tylko do chóru, ale i na korytarze, i do cel (tak daleko, jak się da). Zachęca, przygotowuje do wyjścia na procesję. Biała Hostia prześwietlona jego promieniami. Jej biel jest tak delikatna i przejrzysta, że żadną miarą nie zdradza dramatyzmu losów ziarenek, tworzących ją w swym zespoleniu. Jeśli się w nią wpatrzeć, przez drobniutkie szpareczki w białym, drżącym opłatku widać mnichów-ziarenka oblane blaskiem słońca. Wkoło inni ludzie, trochę niczym kłosy falujące w słońcu. Jak u Norwida: Hostię przez blade widzę zboże. I kłosy wezbrane ziarnem widziane poprzez Hostię - jak też w dziejach jej powstania. Wszystko dojrzewa w słońcu. Dzięki niemu mniej boli obecność i uwieranie innych. Jasny krąg słońca przedziwnie koresponduje z delikatnie białym kręgiem Hostii - jednego Chleba, co złączył złote ziarna. Odbijają się w sobie tak bardzo, że nie dziwi okalający ją błyszczący krąg złotych promieni monstrancji. Żar - jakby utracił właściwe sobie okrucieństwo, które w innych, wiadomych okolicznościach bezlitośnie przekształca mąkę w chleb. Każdy jakby chciał mu się poddać.

Wszystko pięknieje w słońcu: zwyczajna szarość codzienności dnia, tak często monotonnie beznadziejnego; koleiny i bruzdy chodników i ulic, zazwyczaj - a pewnie także znów za chwilę - wydeptywane przez zatroskane kobiety z torbami w ręku i zraszane piwem przez miejscowych żuli; niezmiennie ocierająca się o siebie masa ludzi - zasianych obok siebie jednostek-ziarenek, zmierzających zazwyczaj tą drogą razem (choć osobno) na przystanek i z powrotem; pełne garście ludzi poukrywanych w jamach i szczelinach swych mieszkań, domów, kamienic, bloków - tym razem odświętnie i ufnie wysypujących się z cienistości swych przyczajeń; rozmaite historie i ślady najczęściej bolesnych wzrostów i dojrzewań, bezwzględnie znaczone odcięciem, upadkiem, zmiażdżeniem; bezsilna nadzieja na przemianę, przekształcenie; cicha, bezradna ofiarność i dyskretnie niewzbraniająca się przed zjedzeniem przez innych dobroć. Pulsujące wewnętrzne życie ziarenek kontrapunktuje falowanie kłosów. Przestrzenie i łany potencjalnych hostii - owoc ziemi i pracy rąk ludzkich - dojrzewają w blasku słońca, stanowiąc krąg jego spotkania z nami.

To jakby jakiś jeden ogromny chleb - wszystkich niełatwych, skomplikowanych, bolesnych spraw, wzrostów i ofiar ludzkich - pulsował swą ciepłą świeżością, niecierpliwie drżąc z pragnienia stania się już pokarmem: niczym ogromne serce, tak wielkie, że aż Boże - rozedrgane rytmem życia wezbranego miłością, konkretne w swej cielesności i gotowości oddawania - i wydawania się - innym, zbierające w sobie wszelkie ograniczenia i bóle, ale też aspiracje i nadzieje - aby ich ziarno przemienić i zmienić w życiodajny pokarm, z którego wezmą i będą jeść wszyscy.

O. BERNARD SAWICKI OSB (ur. 1967) jest opatem klasztoru benedyktynów w Tyńcu. Studiował w Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie (teoria muzyki i gra na fortepianie). Obronił doktorat z teologii w benedyktyńskim Instytucie św. Anzelma w Rzymie. W klasztorze jest odpowiedzialny m.in. za śpiew i muzykę organową, prowadzi "Rekolekcje w przestrzeni sztuki" i warsztaty chorałowe.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2008