Zawsze był

Śmierć Władysława Bartoszewskiego, kolejna wyrwa w świecie, w którym wzrastałem.

27.04.2015

Czyta się kilka minut

 /
/

Kiedy ponad 50 lat temu przyszedłem do „Tygodnika”, Bartoszewski już tam był. Systematycznie „uprawiał swój cmentarzyk” – jak określał prowadzenie rubryki „Zmarli”. Był współautorem głośnej książki „Ten jest z ojczyzny mojej” i autorem sławetnego artykułu o Powstaniu Warszawskim (1957), w którym zacytował in extenso wzywające Polaków do powstania odezwy Moskwy. Rubryka „Zmarli” była nieustanną grą z cenzurą. Bartoszewski przemycał tam informacje o ludziach, o których nawet przyklejane do ściany kościoła klepsydry nie mogły informować. Kiedy przyjeżdżał do redakcji (mieszkał w Warszawie), wszyscy się gromadziliśmy w gabinecie Turowicza – Bartoszewski mówił, co się w Polsce i na świecie dzieje, komentował wydarzenia, charakteryzował ludzi, opowiadał anegdoty i swoje przygody. Czasem przyjeżdżał z Niemcami, z którymi budował mosty nad powojenną przepaścią. Zawsze tryskający energią i humorem. Pisał do „Tygodnika” sporo; podczas kilkudziesięciu lat współpracy powstało ponad 150 artykułów na trudne tematy: stosunki polsko-niemieckie, polsko-żydowskie, okupacja, Powstanie... Miał ogromny wpływ na filozofię „Tygodnika”.

Kiedy kończył 85 lat, przeprowadziłem z nim wywiad. Chciałem, by Czytelnik dowiedział się, co to za człowiek. Żartowaliśmy, że o czymkolwiek pisze, zawsze pisze o sobie. Tak, bo pisał jako świadek, lecz zwykle przysłaniając siebie jakąś anegdotą.

Miał nieprawdopodobną pamięć wydarzeń – złych i dobrych. Przede wszystkim pamięć o tych, których podziwiał i którym coś zawdzięczał, o nauczycielach, współwięźniach, bohaterach... Mówił, że ukształtowały go „dwa zespoły faktów”: szkoły, do których uczęszczał, oraz wojna, a przede wszystkim ludzie, z którymi czas wojny go zetknął: Adam Heydel, Zofia Kossak, ks. Jan Zieja i inni.

Powiedział mi: „Wiem, próżność należy do moich wad. Ale to jest próżność, która chce, żeby coś koło niej było, nie tylko sama próżność”. I z dumą mówił o swoim udziale w walce podziemnej, o ratowaniu Żydów, o tym, że on, bez wojskowych ambicji, zakończył wojnę jako podporucznik AK z Krzyżem Walecznych. Mówił o tym, jak w Moskwie mógł przemawiać do Polonii w obecności rosyjskich ministrów i generałów, i wspomnieć o swoim dowódcy, gen. Leopoldzie Okulickim, który tam zginął w warunkach stalinizmu. Mówił: „Mogę powiedzieć, czym się syci moja próżność. Przy każdym spotkaniu autorskim doznaję niesłychanej życzliwości ludzi, którzy się niczego ode mnie nie spodziewają, czyli są bezinteresowni, co jest najbardziej cenne”, i wspominał spotkanie na Areopagu Gdańskim, na które przyszło półtora tysiąca młodzieży, o tym, jak podczas uroczystości nadania doktoratu honoris causa Uniwersytetu Gdańskiego głos zabrał jego dawny student Bogdan Borusewicz, „i on, który niewiele mówi i nie za bardzo dobrze mówi, a raczej stęka, niż mówi, powiada: »Profesor Bartoszewski nauczył mnie patriotyzmu«. Musiałem czynić wysiłki, żeby się nie rozpłakać”.

Powiedział też – on, „próżny”: „Można mnie wygwizdać, można na afiszu, jak to było w Koszalinie, umieścić w spisie Żydów, którzy muszą opuścić Polskę”. Kiedy „senator Ceberek napisał, że mnie z Auschwitz zwolniło gestapo, żebym dla Niemców pracował. Co miałem zrobić? Miałem podać go do sądu?”.

Wewnętrznie wolny, nie pchał się na ważne urzędy i do zaszczytów. Kiedy Tadeusz Mazowiecki postanowił mianować go ambasadorem w Wiedniu, bronił się: „Tadeuszu, ale ja tego nie umiem”. Z satysfakcją mówił o sobie, że zawsze był „idealnie nieprzekupny, bo niczego nie potrzebuję. Byłem dwa razy ministrem, byłem senatorem. Mieszkamy w tym mieszkaniu w Warszawie już czterdziesty rok. Mam poczucie, że ludzie patrzą i mówią: głupi to on jest, ale nie złodziej”.

Co go popychało do działania? Powiedział: „Skoro ludzie cię potrzebują, to ma jakiś sens, że żyjesz nie tylko dla najbliższej rodziny i dla siebie samego”, i nazwał „niesłychanym szczęściem”, że „gdziekolwiek się pojawi, zjawiają się tłumy”.

Dla wielu z nas był autorytetem, choć się zarzekał: „nikogo nie pouczam. Mówię, co myślę, ale nie narzucam się z radami, rad nie udzielam”. Wystarczyło, że był. Że zawsze, kiedy trzeba, był. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2015