Zasada obywatelskiej wzajemności

Fot.P.Ulatowski

29.04.2007

Czyta się kilka minut

To się zaczęło bardzo, bardzo dawno: w XVIII wieku. Zanim jeszcze wielki Adam Smith, ojciec ekonomii, wsparł ubezpieczenia wzajemne, prości Anglicy, ci o groszowych dochodach - po prostu lud angielski - zakładali friendly societies, spółki przyjacielskie, i mutual thrift, towarzystwa wzajemnej przezorności, czyli - swoje towarzystwa ubezpieczeń wzajemnych. Płacili najdrobniejszą monetą - półpensówkami.

Często nie wpłacali składek z góry; nie zawsze potrafiliby skalkulować, ile by trzeba zebrać. Ustalali więc wysokość straty, kiedy już kogoś dotknęła, i składali się razem na jej pokrycie. O włoskich średniowiecznych i renesansowych ubezpieczeniach morskich nie wiedzieli nic. Ich pomysł był całkowicie oryginalny. Friendly societies, różnych kategorii, rozwijały się potem przez cały wiek XIX. W roku 1875 (roku kolejnej o nich ustawy) ubezpieczała się w ten sposób ponad połowa Anglików!

Ale chodziło im o to samo, co ówczesnym under­writers, komercyjnym ubezpieczycielom morskim u Lloyda: kiedy ktoś stoi wobec ryzyka szkody lub straty i chce się zabezpieczyć przed kosztami skutków - odkłada tyle, ile trzeba dla pokrycia ewentualnej straty. Kiedy jej prawdopodobieństwo jest małe, a trzeba odłożyć bardzo dużo, by ją samodzielnie pokryć, innych zaś mogłoby spotkać to samo, warto odłożyć sumę na pokrycie straty - razem z nimi. Czyli - ubezpieczyć się. Ryzyko rozkłada się wtedy na wszystkich. Tym samym i koszt ewentualnego odszkodowania. Dzieląc ten koszt przez liczbę ubezpieczonych, ustala się wysokość składki, czyli - cenę polisy ubezpieczeniowej.

Im więcej ubezpieczonych razem, tym cena polisy niższa. Tak przynajmniej być powinno i dzisiaj.

Powstania za darmo

W Polsce zaczęli Prusacy, na ziemiach swojego zaboru w 1803 r. - reklamy PZU z tą datą były więc niemądrze fałszywe. Polska historia ubezpieczeń zaczyna się w roku 1807 w Księstwie Warszawskim, od Towarzystwa Ogniowego w Warszawie. Minęło więc już 200 lat.

Ta historia miała swoje wielkie postacie: Fryderyka Skarbka i pierwszego polskiego teoretyka ubezpieczeń, Wacława Łuszczewskiego (nieobecnego w kolejnej naszej encyklopedii!). Dyrekcję Jeneralną Towarzystwa Ogniowego przekształcili oni w roku 1843 w Dyrekcję Ubezpieczeń w Królestwie Polskim (też nieobecną w naszych encyklopediach), początkując tym samym najdłuższą na świecie do 1952 roku ciągłość (obok Metropolitan). Radzili sobie fachowo: finansowali zapobieganie pożarom, zwalczanie chorób bydła. Ponieważ - uwaga! - bardziej kalkuluje się przeciwdziałać (tanio) stratom niż wypłacać odszkodowania (kosztowne).

Obie Dyrekcje odegrały historyczną, a niedocenioną rolę: wyrównały odszkodowaniami straty materialne po Powstaniu Listopadowym i Powstaniu Styczniowym - spalone budynki i plony. W okresie międzywojennym kontynuator Dyrekcji, potężny PZUW, Powszechny Zakład Ubezpieczeń Wzajemnych, wspierał budownictwo ogniotrwałe, finansował straż ogniową itp. Obok niego działały w Polsce małe (lokalne bądź zawodowe) towarzystwa ubezpieczeń wzajemnych. Zakład Ubezpieczeń Wzajemnych Izby Lekarskiej Warszawsko-Białostockiej zrzeszał lekarzy i służbę zdrowia. W Warszawie działało Warszawskie Towarzystwo Ubezpieczeń Wzajemnych Właścicieli Pojazdów Mechanicznych.

Nasze ubezpieczenia wzajemne zatrzymały w kraju olbrzymie pieniądze, które inaczej odpłynęłyby za granicę.

Bez reklamy

Komercyjne spółki ubezpieczeniowe rozkwitły dopiero po pierwszej wojnie światowej. Przedtem największe towarzystwa ubezpieczeniowe świata oparte były na wzajemności. Ubezpieczenia na życie, głównie ludzi najbogatszych, aż do końca XX wieku były ubezpieczeniami wzajemnymi! Dopiero niedawno, w epoce "chciwych osiemdziesiątek", skomercjalizowały się dwa największe towarzystwa, Prudential (działało przed wojną i w Polsce) i Metropolitan (powstałe w 1843 r.). Dochody menedżerów wzrosły. Czy wzrosły wpływy? Wątpię.

Statystyki dawnego Gotajskiego Towarzystwa Ubezpieczeń Wzajemnych czy gospodarka nadwyżkami Towarzystwa ze Stuttgartu są do dziś pracami pomnikowymi. Od tamtych czasów niewiele się zmieniło, arytmetyka jest konserwatywna. Doszła jako przedmiot ubezpieczeń odpowiedzialność cywilna, rozwinęły się techniki reasekuracji, ale podstawy pozostały te same.

Ubezpieczenia wzajemne, mimo olbrzymiej czasem skali obrotów, nie posługują się reklamą handlową. Nie są obliczone na zysk, a reklama kosztuje.

Grynderzy

Przy naiwności klientów łatwo robiło się i robi wielkie interesy - także w ubezpieczeniach. Komercyjnych. Służy temu przedsiębiorstwo o niepełnym kapitale. Niemieckie terminy "grynder", "grynderstwo" (od gründing, dosłownie "założycielstwo") przyjęły się w Europie po słynnych tzw. gründing­jähre, grynderskich latach Niemiec 1871-73, latach hossy na łatwe interesy. Jak u nas w latach 90. W ubezpieczeniach reklamuje się niskie składki, czyli niskie ceny polis; te kuszą naiwnych, pieniądze płyną, dywidendy udziałowców są wyższe niż w jakimkolwiek innym interesie, a po roku, dwóch firma ogłasza niewypłacalność, bo nie ma na odszkodowania. Dywidend nie ma jak odebrać, założyciele zostają z resztką pieniędzy; czasem z nimi znikają.

My to właśnie zaliczyliśmy po roku 1989.

Interesy bogatych

Swoje towarzystwa ubezpieczeń wzajemnych organizowali, z większym nawet rozmachem, wielcy kapitaliści, ludzie z finansowym doświadczeniem. Żeby zachować nadwyżki bilansowe na swoich kontach. Proste.

Przed pierwszą wojną światową polscy właściciele cukrowni na Ukrainie założyli w Kijowie Towarzystwo Wzajemnych Ubezpieczeń Cukrowni. Mieli je potem w Polsce niepodległej. Były to przed wojną najpotężniejsze polskie ubezpieczenia prywatne. Działał też Związek Ubezpieczeniowy Przemysłowców Polskich. Ich pieniądze też pracowały dla nich samych.

W wielkich, wielozakładowych firmach amerykańskich stosuje się self-insurance, "samoubezpieczenie". Idea jest ta sama. Miast opłacać polisy ubezpieczenia od ognia, sieć wielkich domów towarowych zbiera wspólny fundusz rezerwy pożarowej; procentuje, dobrze ulokowany, samym ubezpieczonym. Podobnie razem ubezpieczają się i wielcy armatorzy, właściciele wielu statków. Także - wiele różnych firm. To rutyna.

Lisków: małe może być wielkie

Przed pierwszą wojną światową we wsiach legendarnej ongiś parafii Lisków ks. Wacław Bliziński urządził system ubezpieczenia od ognia. Bez zgody władz carskich - bo zgody by nie dostał. Bez papieru - żeby nie został żaden dokument polskiej "kramoły", czyli spisku. Tylko na słowo honoru. Ci chłopi liczyli każdy grosz. Zobowiązywali się więc, jak tamci biedni Anglicy, do składki w razie powstania szkody... Tamci dawali półpensówki, ci - snopy zboża.

Także dzisiaj nie wiadomo czasem, jak wysokie ustalić składki - kiedy uruchamia się nowy rodzaj ubezpieczeń albo gdy z początku jest za mało zainteresowanych danym ubezpieczeniem; wtedy wpłaca się składki jako zadatek, jako zaliczki. Rozliczają się wszyscy po upływie okresu rozrachunkowego - kiedy już wiadomo, ile wymaga pokrycie strat. Tak w XIX wieku robiono bardzo często.

Dziś doświadczeni "aktuariusze", czyli statystycy ubezpieczeniowi, umieją z góry obliczyć, ile będzie trzeba na odszkodowania. Ale ubezpieczenia wzajemne mogą i dzisiaj stosować taką ruchomą składkę.

50 lat luki cywilizacyjnej

Po roku 1989 w naszym nowym prawie ubezpieczeniowym nie było nic o ubezpieczeniach wzajemnych. Nie to, żeby jego autorzy chcieli otworzyć pole gry wielkim interesom zagranicznych cwaniaków czy też krajowym grynderom. Nie wiedzieli po prostu, że jest coś takiego jak ubezpieczenia wzajemne. Tak to było...

Zerwanie ciągłości w ubezpieczeniach wzajemnych, ponad 50 lat przerwy, pozbawiło nas w dodatku znajomości wszelkich w tym zakresie doświadczeń praktycznych. To uboczne koszty minionego reżimu.

W kraju tak długiej ciągłości ubezpieczeń wzajemnych wydawało się oczywiste, że prywatyzację naprawdę powszechną zaczniemy od zwrócenia społeczeństwu Powszechnego Zakładu Ubezpieczeń Wzajemnych. Zawłaszczyła go była PRL i nazwała PZU. Można było więc PZU "uwzajemnić". Tylko nasza władza demokratyczna o tym nie wiedziała. Nie wiedziała, że to operacja podręcznikowa, rutynowa. Uwzajemnienie PZU uchroniłoby nasz kraj od jego bezsensownego sprzedawania. Firma Eureko, dodajmy na marginesie, doskonale wiedziała, że chce kupić kradzione. Nasz kolejny rząd nie wie tego do dzisiaj.

Dla kogo pracują nasze pieniądze

Piszę, któryś już raz w moim życiu, że ubezpieczenia to w finansach olbrzymie interesy. Jedne z największych: paręset miliardów złotych rocznie. To dodatkowy argument za rozwojem ubezpieczeń wzajemnych. Bo dzięki nim gromadzone pieniądze pracują dla samych ubezpieczonych. Że mało o tym wiemy? Reklamują się przecież tylko ci, którzy chcą zarabiać na naszych pieniądzach.

Społeczeństwo obywatelskie powinno z zasady skupiać się w organizacjach ubezpieczeń wzajemnych. W kraju bez wielkiego kapitału trzeba zaczynać od nich. Nie tylko w skali kraju. Także - w skali osiedla i gminy.

Ubezpieczenia komercyjne powinny rozwijać się dopiero wtedy, gdy jest w danym kraju dostatecznie dużo prywatnych pieniędzy na kapitał zakładowy. Inaczej albo dochodzi do afer, które już oglądaliśmy, albo nasze pieniądze bogacą bogatszych od nas partnerów zagranicznych. Żadne ulgi dla nich, wtrącę, nie są uzasadnione: inaczej niż w przemyśle, nie przywożą ani technologii, ani kadr i umiejętności zarządzania, ani marketingu - wszystko jest na miejscu.

Wzajem czy u kogoś

Przewaga ubezpieczeń wzajemnych polega na prostocie założeń. Nawet amatorzy - jak to było w parafii Lisków z początkiem XX wieku - szybko się uczą i nabierają wprawy. W ubezpieczeniu wzajemnym chodzi o zmniejszenie strat ubezpieczonych, nie o zysk z nadwyżki wpłat nad wypłatami. Nadwyżka bilansowa albo wraca do ubezpieczonych, albo przeznaczają ją oni na jakiś inny cel. Mogą sobie zaliczyć ją na poczet następnej składki. Lub uzupełnić nią kapitał zakładowy. Rentownie ulokowany, będzie swoistym "funduszem rezerwowym". W ubezpieczeniach wzajemnych takie "rezerwy" nie są bezwzględną koniecznością, bo w razie potrzeby ubezpieczeni mogą albo od razu dopłacić, albo też wziąć kredyt i podnieść składki w następnym okresie rozliczeniowym. Bądź skorzystać z reasekuracji, by oddać dług z następnych składek.

To, co wpłacono za polisę, pozostaje własnością ubezpieczonego. Wykupując polisę, zostaje on automatycznie pełnoprawnym członkiem towarzystwa ubezpieczeniowego. Polisy są składkami, z nich powstaje kapitał. W ubezpieczeniach wzajemnych pod rządami normalnego prawa ubezpieczeniowego nie potrzeba żadnego wcześniejszego "kapitału zakładowego". W niektórych przypadkach nie zbierało się przecież nawet składek na wstępie!

Członek towarzystwa ma prawo uczestniczyć w podejmowaniu wszystkich najważniejszych decyzji - o wyborze władz nadzorczych i zarządu, o warunkach ubezpieczenia i wysokości składek, no i o tym, co zrobić z nadwyżkami lub niedoborem na koniec okresu rozrachunkowego.

W spółce komercyjnej przychód ze sprzedaży polis to własność spółki. Odszkodowania wypłaca się ze zgromadzonej sumy składek i z funduszów własnych. Sensu ubezpieczenia to nie zmienia. Firma jednak, działając dla zysku akcjonariuszy - zebrać musi ze sprzedaży polis więcej niż to, co wyda na utrzymanie firmy i na odszkodowania. Dlatego akcjonariusze spółki są zainteresowani w możliwie wysokich cenach swoich polis. A mimo tych cen to najtańszy z największych interesów. Olbrzymich!

Komercyjne interesy ubezpieczeniowe, jeśli nie są grynderstwem, wymagają specjalizacji; nie ma w nich miejsca dla amatorów.

Wzajemność nie bankrutuje

Kiedy okaże się, że nie starcza na pokrycie odszkodowań, towarzystwo ubezpieczeń wzajemnych nie bankrutuje. Niedobór dzieli się między ubezpieczonych i każdy dopłaca tyle, ile nań przypadnie. Albo też podwyższa się następną składkę. Dlatego w kraju niezamożnym ubezpieczenia wzajemne są nie tylko prostsze, lecz po prostu - pewniejsze.

Jeśli spółce komercyjnej przychodzi wypłacić więcej, niż zgromadziła składek, dopłacają akcjonariusze; jeśli to była spółka grynderska i nie ma dosyć pieniędzy ani kredytu, diabli biorą i firmę, i pieniądze ubezpieczonych.

Przewagi spółki komercyjnej

Kiedy bardziej opłaca się spółka akcyjna? Wtedy, kiedy ktoś z doświadczeniem i odpowiednim aparatem organizacyjnym obsłuży nas szybciej i nie musimy wkładać swego wysiłku w organizację ubezpieczeń wzajemnych. A poniesie do tego i ryzyko - za co właśnie bierze pieniądze. Pod warunkiem jednak, że ma dosyć pieniędzy - przedtem.

Kto prowadzi spółkę ubezpieczeniową jako spółkę akcyjną, musi starać się, by włożony kapitał procentował lepiej, niż gdyby go ulokował w czymś innym. Nie można oczekiwać od niego filantropii. Ale i on sam nie może oczekiwać filantropii ani od klientów, ani od budżetu państwa (jak w Polsce).

Nasze katastrofy lat 90. nie są miarodajne. Poza byłymi "demoludami" grynderzy nie biorą się już za ubezpieczenia. Jeśli dziś mówi się o spirali braku zaufania między firmami ubezpieczeń komercyjnych i ubezpieczonymi, o wzajemnym oszukiwaniu - to kwestia przede wszystkim uczciwości tych firm. Nie samych klientów, których sprawdzają one "wykrywaczami kłamstw". Najłatwiej zaś dbać o swą opinię - kompetencją i uczciwością wyceny strat.

Zapobiegać

Mądra spółka ubezpieczeniowa, także komercyjna, finansuje różne akcje zapobiegawcze - we własnym interesie. Bo jeżeli w danym roku, załóżmy, nie zdarzy się ani jeden pożar, to spółka akcyjna zaliczy sobie jako zysk całą sumę składek z tytułu ubezpieczeń od ognia. Potrąciwszy uprzednio koszty działań zapobiegawczych.

Towarzystwo ubezpieczeń wzajemnych tym bardziej nie oszczędza na zapobieganiu stratom: ubezpieczenie od kradzieży samochodów może finansować pomoc dla policji w ich poszukiwaniu. W ściganiu sprawców też. Może jak w USA nająć detektywów czy też sfinansować nagrody za informacje o sprawcach kradzieży. Taniej jest zapobiegać, niż płacić uczciwe, wysokie - nie zaniżane, jak u nas - odszkodowania. Co ciekawe, towarzystwo ubezpieczeń wzajemnych może mieć w statucie prawo udzielania członkom... kredytów.

W czym jest trudniej

W spółce akcyjnej nadwyżkami z jednego rodzaju ubezpieczeń można pokryć niedobory w mniej dochodowych. W ubezpieczeniach wzajemnych każdy dział (kuria), rodzaj ubezpieczeń musi bilansować się sam. Nadwyżkami np. z ubezpieczenia od ognia nie można uzupełnić odszkodowań w ubezpieczeniach od kradzieży. Ani na odwrót. Utrudnia to życie, ale gwarantuje bezpieczeństwo i ułatwia kontrolę nawet niefachowcom.

Polisa obejmuje tylko jeden rodzaj ryzyka, co wymaga oczywiście możliwie dużej liczby członków podpisujących dane ubezpieczenie. Logiczne: im więcej ubezpieczonych, tym składka wypada niższa.

Małe może być skuteczne

Właściciele sklepów z mojego warszawskiego Powiśla wpłacają w sumie z tytułu ubezpieczeń od kradzieży kilka milionów złotych rocznie. Gdyby te miliony mieli we własnym ubezpieczeniu wzajemnym, mogliby sfinansować razem z mieszkańcami obserwację ulic z kamer telewizyjnych i własną agencję ochrony.

Taka agencja chroni osiedla naszej spółdzielni mieszkaniowej. Drobna przestępczość radykalnie spadła. Płacimy za to po 14 zł od mieszkania. Pilnować tylko trzeba, żeby się taka ochrona nie rozleniwiła.

Inne walory wzajemności

Siła ubezpieczeń wzajemnych tkwi nie w samych tylko zachowanych dla siebie pieniądzach, nie tylko w wielkiej sile finansowej. Także - w sile społecznej, w zorganizowaniu członków. W towarzystwie ubezpieczeń wzajemnych jest również miejsce na wszelkie inicjatywy, które czynią życie sympatyczniejszym. Jeżeli tylko członkowie zechcą, a Czytelników tego tekstu taka ewentualność zainteresuje...

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2007

Artykuł pochodzi z dodatku „Ucho igielne (17/2007)