Wyciskanie soków

JUSTYNA KOWALCZYK: Kiedyś ludzie pytali mnie: „O co w tej dyscyplinie chodzi?”. Teraz widzę, że wzrosła nie tylko wiedza. Wielu Polaków założyło narty, a biegówki w niektórych kręgach uchodzą nawet za snobizm.

04.02.2019

Czyta się kilka minut

 / HAAKON MOSVOLD LARSEN / REUTERS / FORUM
/ HAAKON MOSVOLD LARSEN / REUTERS / FORUM

PRZEMYSŁAW WILCZYŃSKI: Co Pani porabia?

JUSTYNA KOWALCZYK: Jest środek dnia, Zakopane, jesteśmy z dziewczynami na obozie, między jednym treningiem a drugim.

Jak wygląda dzień Justyny Kowalczyk rok po zakończeniu kariery w Pucharze Świata?

Tak samo, jak wyglądał, tyle że jestem jeszcze bardziej zajęta (śmiech). Bo oprócz tego, że mimo ogłoszenia końca startów w Pucharze sama przygotowuję się do udziału w sztafecie na zbliżających się mistrzostwach świata, to wykonuję swoje nowe obowiązki: asystentki trenera kadry biegaczek.

A jeśli chodzi o mój dzień, to w sezonie zdarza mi się wstawać nawet o piątej. Obieram wtedy dziewczynom, swoim podopiecznym, trzy kilo buraków, potem wyciskam dla nich sok. Później mam rozruch: trucht, rozciąganie, gimnastykę. O ósmej śniadanie, półtorej godziny później trening. Jeśli dziewczyny mają do wykonania proste zadanie – czyli po prostu wybieganie – to i ja w tym czasie mogę przeprowadzić swój własny trening. Jeśli zajęcia wymagają mojej asysty, to zamieniam się w trenerkę, a trening własny, trwający zwykle dwie, trzy godziny, odbywam później. Potem obiad, następnie około siedemnastej kolejny wysiłek: narty lub siłownia, zwykle do 18.45. Kolacja, na koniec analiza nagrań z treningów.

Pracuje Pani ciężej niż u szczytu kariery.

Gdy byłam zawodniczką, zarzucano mnie i mojemu trenerowi, że jestem przetrenowana. Ale teraz moje zmęczenie – tak fizyczne, jak psychiczne – jest znacznie większe niż wówczas.

Na razie nie ma co marzyć o zakładaniu nart dla przyjemności?

Nie, ale dla mnie narty zawsze były zajęciem odprężającym. Ilekroć miałam kłopot albo sytuację wymagającą emocjonalnego rozluźnienia, zakładałam biegówki. I to się w moim życiu nie zmieniło, podobnie jak nie zmienił się mój tryb życia: trening, dieta, plan dnia.

Podglądała Pani przez lata swojej kariery tzw. zwykłych Polaków na nartach?

Podglądałam, choć moje obserwacje są siłą rzeczy wyrywkowe, daleko im do wyników badań socjologicznych, zwłaszcza że przez te lata miałam kontakt z ograniczoną liczbą miejscowości. Na podstawie obserwacji takich miejsc jak Jakuszyce, Zakopane, ale też na bazie tego, co o większych miastach mówią mi znajomi, mogę powiedzieć: zmieniło się wiele.

Po raz pierwszy zdałam sobie z tego sprawę, odwiedzając kilka lat temu pewną popularną sieciówkę sportową. Po prostu któregoś dnia zobaczyłam na regałach narty biegowe i specjalistyczną odzież.

Potem zaobserwowałam coraz więcej biegających ludzi. Ta dyscyplina do tego stopnia się spopularyzowała, że zapewnia pracę wielu byłym zawodnikom, instruktorom. Przed laty ludzie mnie rozpoznawali, zaczepiali i pytali: „O co w tym bieganiu chodzi?”. Na przykład po pierwszym zdobytym przeze mnie medalu olimpijskim zagadnął mnie w pociągu pan i pytał: Czy deski biegowe są takie same jak te zjazdowe? Czy używa się kijów? I w ogóle, jak to możliwe, że da się biec na nartach? Teraz widzę, że wzrosła nie tylko wiedza: wielu Polaków założyło narty, a biegówki w niektórych kręgach uchodzą nawet za snobizm.

Jak jest z infrastrukturą?

Też się poprawiła, choć oczywiście ogranicza nas klimat. Ale np. Jakuszyce wyglądają pod względem infrastruktury europejsko: jest kilkadziesiąt kilometrów przygotowanych tras biegowych, do tego wypożyczalnie sprzętu i zlokalizowane w sąsiedztwie schroniska.


Czytaj także: Jazda polska - raport Bartka Dobrocha o modzie na narty


Dziś byłam na lotnisku w Nowym Targu, w pobliżu jest 15 kilometrów tras. Jest piękna, zwykle przygotowana droga z Obidowej na Turbacz z 700 metrami różnicy wysokości. Tej zimy, jeśli tylko ktoś wybierze się na ferie w Tatry, Karkonosze, Gorce, na pewno będzie miał szansę spróbować biegania. Zresztą nie tylko w górach: weźmy choćby Supraśl na Podlasiu, gdzie też jest trasa i wypożyczalnie.

Widzi Pani te zmiany i myśli sobie: „To moja zasługa”?

Nasza, bo na moje sukcesy pracowało wiele osób. Ale rzeczywiście: pięć razy zostałam wybrana najlepszym – albo jak kto woli: najpopularniejszym – sportowcem w Polsce, wygrałam wiele zawodów, a telewizja publiczna zaczęła przeprowadzać z nich transmisje, co musiało się przełożyć na popularność dyscypliny. To mnie bardzo cieszy, ale nie dziwi: po prostu ludzie, jeśli tylko są w stanie sprawdzić, na czym polega aktywność znanego sportowca, idola, poczuć to zmęczenie i tłuczenie tyłkiem o śnieg, to próbują sprawdzać.

Naśladować Adama Małysza czy Kamila Stocha nie mogą...

Nie zalecałabym (śmiech). A narty biegowe są dla wszystkich, niezależnie od wieku czy umiejętności. W dodatku są tańsze niż narciarstwo zjazdowe, bo odpada nam koszt wyciągów.

W Polsce jest – o ile wiem – tylko jedna odpłatna trasa biegowa.

Jak by Pani, mając minutę, zareklamowała bieganie?

Najpierw opowiedziałabym krótką historię. Moja bratowa – osoba nieszczególnie usposobiona sportowo – dopiero po dziesięciu latach bycia moją bratową poszła na wycieczkę. Upadła pewnie z piętnaście razy, wróciła zarumieniona, zmęczona. Ale i szczęśliwa. „To ja tyle lat z wami, Kowalczykami, jestem, a dopiero teraz zabraliście mnie na biegówki!” – powiedziała.

A ogólnie rzecz biorąc, to jest wielka satysfakcja z jednostajnego, stosunkowo łagodnego wysiłku, z podejścia, ze zjazdu. W dodatku jeśli ktoś chce spalić nadmiarowe kalorie, zadbać o linię, to nie znajdzie dyscypliny, która nadawałaby się do tego lepiej, i która byłaby w dodatku stosunkowo mało inwazyjna dla stawów. I jeszcze jedno: jeśli tzw. typowy turysta to jest ktoś, kto lubi po wysiłku dobrze zjeść, np. naleśniki w schronisku, to gwarantuję, że po biegówkach smakuje jeszcze lepiej niż po zjazdach. No i otoczenie: wspaniale jest zatrzymać się gdzieś na trasie, wyciągnąć z plecaka kanapkę i termos i popatrzeć sobie na krajobraz, mając też za sobą widok trasy, którą się własnymi siłami pokonało.

Popularność biegania wzrasta, choć daleko jeszcze biegówkom do masowości narciarstwa zjazdowego. Pani zjeżdża?

Gdy byłam w apogeum kariery, w trakcie sezonu nie mogłam sobie na to pozwolić. Z prostego powodu: zjeżdżanie jest kontuzjogenne, nie chciałam igrać z losem. Po tym, jak moja kariera zwolniła, zdarza mi się zjeżdżać częściej, a ci, którzy mnie widzieli w akcji i się na tym znają, twierdzą nawet, że nieźle mi to wychodzi.

Bardzo dobrze, że Polacy chcą zjeżdżać. Każda forma aktywności jest lepsza od jej braku. Mam radę dla tych, którzy mogą zaplanować sobie wyjazd na ferie: rano zjazdówki, po południu biegówki. Dzień wypełniony, wieczorem nic tylko zjeść dobrą kolację i odpoczywać.

Jest jeszcze coraz popularniejszy skitouring, czyli połączenie tych dwu dyscyplin: narty bardziej przypominające te zjazdowe obklejone są od spodu tzw. fokami, czyli tworzywem przypominającym foczą skórę, którą zdejmuje się do zjazdu.

Skitouring to jest moje odkrycie ostatnich lat. Ma jeszcze jeden dodatkowy walor: w odróżnieniu od biegówek nie wymaga przygotowanych tras, bo można chodzić nawet w kopnym śniegu. Dodatkowo gwarantuje większą wygodę: ta „focza” skóra sprawia, że narta ślizga się przy ruchu do przodu, zaś w drugą stronę – zwykle w dół – hamuje. Podchodzi się więc wygodnie, jak książę, pod górę, zwykle w górskim krajobrazie.

Gdzie można spotkać Justynę Kowalczyk uprawiającą skitouring?

Wielkich wycieczek nigdy nie robiłam, ale mam np. schodzone niektóre rejony Tatr, jak okolice Kasprowego Wierchu czy Kopy Kondrackiej. Poruszam się na nartach dość szybko, więc nie są to dla mnie wycieczki całodniowe. Raz dwa do góry, raz dwa na dół – i na obiad już jestem w domu. ©℗

JUSTYNA KOWALCZYK jest najbardziej utytułowaną biegaczką w historii polskiego narciarstwa klasycznego. Dwukrotna mistrzyni olimpijska, dwukrotna mistrzyni świata, czterokrotna zdobywczyni Pucharu Świata. Od marca 2018 r. jest asystentką głównego trenera kadry narodowej kobiet Aleksandra Wierietielnego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 6/2019