Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
I w zasadzie tyle by było o Mikołaju, gdyby nie to, że zaraz o świcie 6 grudnia zaczęły się radiowe, telewizyjne i prasowe dyskusje na temat: "Czy mówić dzieciom prawdę?". Rytuał ten powtarza się od kilku lat: ledwie dzieci rozpakują prezenty i zjedzą pierwszy kilogram słodyczy, rusza ogólnonarodowy spór o świętego Mikołaja. Był w nocy czy go nie było? W tylu sprawach dorośli okłamują dzieci i powieka im nawet nie drgnie, a w tej jednej nagle takie parcie na prawdomówność?!
Nie chcę udawać, że problemu nie ma. Jest, bo go stworzyliśmy. Mój młodszy syn jest w trzeciej klasie i tam dyskusje o tym, kto i jak dostarczył prezenty, toczą się w najlepsze. Ktoś gdzieś przez przypadek usłyszał naradzających się rodziców, ktoś zobaczył nogę świętego Mikołaja w pantoflu taty, komuś innemu rodzice powiedzieli wprost... Ale najwięcej pytań rodzi się z dyskusji podsłuchanych w mediach. I faktycznie - dzieci robią się nieufne. Chodzą i podejrzewają. "Proszę cię, powiedz mi prawdę!".
I tu pojawia się kłopot. Kiedy dziecko prosi o prawdę, powinno mu się ją dać. A przecież zaraz zjawiają się wątpliwości: jeśli w tym konkretnym przypadku wyznam prawdę, czar pryśnie. Święty Mikołaj nigdy już nie przyjdzie. A ponadto: nawet jeśli powiem o faktach, to czy powiem całą prawdę? Intuicja podpowiada nam, że cała prawda to więcej niż fakty: to także rozmaite nasze wspomnienia i pragnienia, z pragnieniem zachowania choć odrobiny tajemnicy w "odczarowanym" świecie na czele. To także nasza wiara - w co? Chyba przede wszystkim w dobro (i Dobro), które pochodzi z nas, z naszej obudzonej zwyczajem dobrej woli, ale też spoza nas, "z innego świata", w którym nie my, lecz anioły cierpliwie wybierają i pakują prezenty...
Nie rozumiem więc i buntuję się przeciwko tej pasji, z jaką dyskutuje się o tym, czy odebrać dzieciom tę odrobinę wiary, że życie to nie tylko to, co tu i teraz, co da się dotknąć, zobaczyć, zjeść, przeżyć, wygrać lub przegrać, czym można się pobawić i tak dalej. Mój starszy syn wie, jakie są fakty, a jednak nigdy nie przyszło mu do głowy, żeby młodsze dzieci "uświadomić". Nie patrzy też na nie jak na naiwnych głupców. Wie, co przeżywają, sam to kiedyś przeżywał, a teraz dołączył do grona nieszczęśliwych, wypędzonych z raju.
O wszystkim, o czym tu pisałem, mówi stokroć lepiej wiersz Jacka Podsiadły "Kładąc Dawidowi pod poduszkę prezenty". Dedykuję go wszystkim rozdyskutowanym, choć on sam zadedykował go jednej osobie:
Lidce
Kładąc Dawidowi pod poduszkę prezenty,
po pierwsze, niespodziewanie jestem kimś świętym.
Po drugie, wreszcie światy za pierwszym zakrętem
czasoprzestrzeni to najbliższe okolice.
Po trzecie przez chwilę jestem własnym rodzicem
i rozumiem twarz Matki zniszczoną przez kłótnie,
na której rano tkwił giocondowski półuśmiech
tajemnej wiedzy. "Ktoś chodził w nocy po domu,
sprawdź, może Mikołaj dał ci coś po kryjomu..."
Po czwarte wierzę, że niweluję złe czyny
podkładających bomby, stawiających miny,
i gładzę własne grzechy wygładzając kołdrę,
pod którą to dziecko nie dobre i nie mądre,
lecz poza mądrością i dobrem ma swój świat,
w którego obręb
nie wejdę już po poplątanej nitce.
A samego Jacka pozdrawiam. Spotkaliśmy się ostatnio w Opolu, w nocy z 5 na 6 grudnia...