Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Coraz częściej spotykam ludzi, którzy wyłączają telewizory, przestają czytać gazety. Zaczynają czytać książki, chodzić na filmy, przysłuchiwać się publicznym dyskusjom. Wiedzą, że aby zrozumieć Polskę, muszą lepiej rozumieć świat. I na odwrót - że ich kluczem do świata jest Polska, w której wyrośli, w której nauczyli się mówić. I myśleć.
Kiedy słuchałem wykładu Charlesa Taylora podczas ostatnich Dni Tischnerowskich, miałem wrażenie, że świat mi się poszerza, że historia zostaje oswojona, a moje doświadczenie włączone w sieć setek tysięcy ludzkich doświadczeń. Że nie jestem, jak pisał Gałczyński, "małym urzędnikiem w wielkim biurze świata", ale kimś, komu "rosną skrzydła", żeby mógł na to, co go spotyka, spojrzeć z góry, z dystansu. To miłe uczucie, którego doświadcza się też podczas lektury najlepszych książek, w spotkaniu z wybitną sztuką. Stałem tak kiedyś - może dwadzieścia minut, może trochę więcej - przed obrazem Marka Rothko. Wiecie - duże kolorowe plamy, właściwie nic więcej. Nie umiem powiedzieć, co ten obraz ze mną robił. Wiem tylko, że odchodziłem lżejszy, jakby cofnięty w ten moment dzieciństwa, kiedy człowiek jest najmądrzejszy, bo w sposób najbardziej bezpośredni pojmuje, czym jest świat i kim jest on sam...
Jakiś tydzień lub dwa po wykładzie Taylora miałem wolną chwilę i włączyłem telewizor. Był akurat program publicystyczny, mniejsza o to czyj, to właściwie nie ma znaczenia, prowadzący był neutralny, nie miał znanego nazwiska. Występowali politycy, publicyści... Nie byli agresywni, w każdym razie nie było w nich tej zaciekłości, jaka pojawiła się ostatnio w gazetach. Ale nagle poczułem coś bardzo przykrego: że mój świat, tak za sprawą Taylora poszerzony, zaczyna się obkurczać, robi się ciasny i duszny. Podkreślam: to nie była jakaś szczególnie zła, agresywna czy głupia rozmowa. A jednak niczego nie otwierała, nie unosiła w górę, nie pomagała zrozumieć. Przeciwnie: stopniowo spychała mnie na pozycje, z których widać było tylko skrawek ziemi, gdzieś w okolicach Warszawy, może w jej środku... Historia w tej rozmowie nie oddychała, tylko dostawała zadyszki. Idee nie przechodziły przez ludzi, tylko ich zasłaniały.
Jeżeli Polska jest dziś podzielona na pół, to jestem wśród tych, którzy nie należą do żadnej z połówek. Nie opisują mnie pary pojęć: nowoczesność-tradycjonalizm, salon-antysalon, patriotyzm-kosmopolityzm. Chcę, żeby Polska podobała się światu i chylę czoła, kiedy na lawecie przewożona jest trumna z ciałem polskiego prezydenta. W każdą wigilię modlę się razem z dziećmi za tych, którzy oddali życie za ojczyznę, i uczę ich, że dobrym patriotą jest każdy, kto rzetelnie wykonuje swoją pracę. Żadnej z codziennych gazet nie traktuję jak wyroczni, czasem śmieszy mnie, a czasem smuci, w jak morderczym trwają uścisku. Paliłem świeczkę pod Krzyżem Katyńskim w Krakowie w obronie dobrej pamięci o Jacku Kuroniu i paliłem teraz, kiedy modliliśmy się za ofiary smoleńskiej katastrofy, w tym za jego politycznych przeciwników.
Lubię Polskę. Jestem Polakiem. Polska to dobre miejsce do obserwacji, refleksji, skoku wzwyż. Moja najnowsza książka, tom wierszy, nosi tytuł "Polskie znaki".