Wyprasowani

Wkrótce zasilą szeregi elit. Uczą się w renomowanych liceach, są elokwentni, zorientowani w bieżących wydarzeniach, znają języki obce, planują studia na prestiżowych uczelniach. Łączy ich jeszcze jedno – nie czytają gazet.

19.03.2012

Czyta się kilka minut

A newsów szukają na portalach informacyjnych: Onet.pl, Wirtualna Polska, BBC, CNN, czasami w wiadomościach telewizyjnych. Uważają, że w dobie internetu dzienniki straciły rację bytu, bo oferują treści, które sieć zdążyła ujawnić i skomentować kilkanaście godzin wcześniej. W papierowych gazetach codziennych widzą materiałochłonny relikt, generujący stosy makulatury, której nikomu nie chce się recyklingować. Nie pamiętają nazwisk dziennikarzy, nie uważają ich za autorytety, nie czytają tekstów ze względu na autora i nie sugerują się ocenami krytyków. Zdanie o filmach, płytach i książkach, a także poglądy polityczne wyrabiają sobie, kierując się wpisami znajomych z Facebooka albo informacjami z branżowych portali. Czytają posty na forach internetowych, ale się nimi nie sugerują, wiedzą, że – podobnie jak facebookowe „lajki” – forumowe wpisy często bywają dziełem speców od PR. Licealiści z Warszawy, Białegostoku i Ostrowi Mazowieckiej opowiadają „Tygodnikowi” o swoich doświadczeniach z prasą tradycyjną i nowymi mediami.

Drogo i nieekologicznie

Ksawery (Białystok, wybiera się na filozofię): – Mam takie wspomnienie z dzieciństwa: sobota rano, ojciec nie idzie do pracy, wychodzi z psem na spacer, wraca z gazetami pod pachą, siada w fotelu, mama podaje mu kawę, on rozkłada „Wyborczą” albo „Rzeczpospolitą”. Siedzi tak z godzinę. Zza płacht gazety wysuwa co jakiś czas dłoń, bierze filiżankę, popija łyk, odstawia filiżankę, nie przerywając czytania. To się skończyło cztery lata temu. Ojciec stracił pracę, więc dom utrzymywała mama, nauczycielka. Trzeba było ciąć wydatki, a na pierwszy ogień poszły gazety, książki i bilety do filharmonii, choć rodzice są maniakalnymi melomanami. Niedługo potem ojciec znalazł pracę, ale zachorował, do dziś kupuje drogie leki, idzie mu na to jedna czwarta pensji. Gazety do domu wróciły, ale z dużo mniejszą częstotliwością. Rodzice kupują tylko „Wyborczą”, raz w tygodniu, w sobotę. Kupowanie codziennie gazety za dwa złote to dla nas za duży wydatek.

Ania (Warszawa, chce studiować design na ASP): – Staramy się prowadzić ekologiczny tryb życia i odkąd zaczęliśmy sortować śmieci, ograniczyliśmy liczbę kupowanych gazet. W naszej okolicy jest mało pojemników na makulaturę, a ja, jako początkująca artystka nie byłam w stanie zużyć do swoich prac papierów, które zalegały w domu. Ma to też taki skutek, że czytamy mniej – stosik gazet, nawet nieaktualnych, zawsze prowokował do lektury.

Joanna (Ostrów Mazowiecka, zamierza iść na germanistykę): – Tata kupuje weekendowy „Przegląd Sportowy”, mama „Galę”. Jest jeszcze „Teletydzień”, który przynosi babcia. Kiedyś rodzice mieli więcej gazet, tata prenumerował „Przegląd Sportowy”, kupował „Piłkę Nożną”, poniedziałkową „Wyborczą” z dodatkiem sportowym i piątkową z programem telewizyjnym, mama czytała „Zwierciadło” i „Panią Domu”. Przestali je kupować po tym, jak w bloku założyli kablówkę. Ojciec często ogląda TVP Info i TVN 24, mama szuka programów o kobietach w TVN Style, Polsat Cafe.

Patryk (Warszawa, chce być finansistą): – Mój ojciec uwielbia gadżety elektroniczne, pod tym względem jest hipsterem, może dlatego, że ma firmę komputerową. Kindle’a kupił zaraz po wypuszczeniu go na rynek amerykański, pięć lat temu. Na Kindle’u czyta „New York Timesa”, „Economista”, „Guardiana” i międzynarodową wersję „Newsweeka”. W firmie prenumerują „Rzeczpospolitą”, „Dziennik Gazetę Prawną” i „Puls Biznesu”. Matka czyta kolorowe magazyny dla kobiet po polsku i angielsku – „Elle”, „Vogue’a”, „Twój Styl”. Poza tym papierowe gazety pojawiają się w domu rzadko. Najczęściej przynosi je ojciec po powrocie z lotniska. Do samolotu kupuje sobie polskiego „Forbesa” albo „Newsweeka”. Jeszcze jak byłem w podstawówce, papierowe gazety pojawiały się u nas częściej, zwłaszcza w weekendy. Skończyło się wtedy, kiedy ojciec kupił czytnik Amazona. Ja też mam swojego Kindle’a.

Papieru nie biorę

Martyna (Warszawa, interesuje się naukami ścisłymi): – Jestem w programie IB, będę zdawała maturę międzynarodową, więc nauka pochłania mi dużo czasu i rzadko mam ochotę na lektury. Jeżeli czytam gazety, to prawie wyłącznie po angielsku – „The Economist”, „Life Magazine” – głównie w formie elektronicznej, na iPhonie, bo tak najwygodniej. Po polską prasę nie sięgam. Ostatnio miesiąc temu kupiłam „Elle”.

Ksawery: – Podbieram ojcu weekendową „Wyborczą”, bo to jedyna na naszym rynku mainstreamowa gazeta, która potrafi wydrukować dwukolumnowy wywiad z filozofem, reportaż podobnej wielkości i dużą recenzję książki naukowej. Innej prasy nie czytam.

Joanna: – Nie kupuję gazet. Zaglądam do „Die Welt” u koleżanki.

Patryk: – Podczytuję na Kindle’u gazety ojca. W knajpie zaglądam do darmowego „Aktivista”, a w autobusie do szkoły, żeby nie gapić się na współpasażerów, wertuję bezpłatne „Metro”, które rozdają na przystanku. Czasami kupuję londyński „Fame”. Lubię ładne zdjęcia i nowoczesny layout, dlatego poza lifestylowymi magazynami po papierową prasę nie sięgam.

Natalia (Warszawa, myśli o medycynie): – Oprócz „Focusa” nie czytam regularnie żadnej prasy papierowej.

Świat według portali

Martyna: – Podstawowe info o wydarzeniach czerpię z Onetu i Wirtualnej Polski oraz z radia, którego słucham w samochodzie. Nie mam potrzeby szukania pogłębionych informacji – te newsy mi wystarczają.

Natalia: – Jeżeli chcę wiedzieć, co się dzieje na świecie, szukam informacji na CNN, a sporadycznie w TVN 24.

Ksawery: – O tym co, gdzie i kiedy wydarzyło się w Polsce, czytam na portalu Gazeta.pl i na Onecie. Czasami wchodzę na strony „Newsweeka” i „Polityki”. Wiadomości ze świata czerpię z BBC i CNN oraz portali hiszpańskich i rosyjskich.

Patryk: – Pierwszym źródłem informacji są Onet, Wirtualna Polska i CNN oraz linki do newsów, które załączają znajomi z Facebooka.

Joanna: – Bardzo interesuję się życiem mojego miasteczka, śledzę wpisy na lokalnych portalach informacyjnych, uczestniczę w dyskusjach na forum. Wieści z kraju szukam na Onecie, czytam też portale niemieckie oraz wydania on-line „Die Welt” i innych niemieckich gazet.

Papka z wulgaryzmami

Natalia: – Kontakt z polskimi mediami ograniczyłam do minimum. Mam o nich bardzo złe zdanie. W pamięci utkwiły mi „Wiadomości” telewizji publicznej. Głównymi materiałami była wypowiedź jakiegoś polityka, potem jakaś pani coś skomentowała, zaznaczając, że w tym czasie powinna zajmować się swoim dzieckiem, a na koniec poszedł materiał o kradzieży choinki. To był ostatni raz, kiedy obejrzałam dziennik informacyjny. Na taką papkę, serwowaną przez telewizję, która podobno pełni misję społeczną, szkoda czasu. Jeżeli chcę wiedzieć, co dzieje się w świecie, szukam informacji na CNN i sporadycznie w TVN 24.

Marek (planuje studiować kierunek związany z ekonomią lub nowymi technologiami): – Niedawno w jednym z serwisów internetowych znalazłem artykuł z nagłówkiem, że premier Tusk podniesie VAT i będziemy płacili 46 proc. Okazało się, że autor wyrwał tę wypowiedź z kontekstu. Faktycznie premier powiedział, że jeśli czegoś tam nie zrobimy, to będziemy musieli podnieść podatek do tej wysokości. Żeby wyłuskać tę informację, musiałem przeczytać cały artykuł, niepotrzebnie straciłem czas. Wiem, że oni to robią po to, żeby zatrzymać czytelnika na stronie i wyświetlić w tym czasie reklamę, ale z uczciwym dziennikarstwem ma to niewiele wspólnego. Strasznie mnie to irytuje.

Natalia: – Teksty są przekombinowane, nagłówki i pierwsze akapity tak sformułowane, żeby zdezorientować czytelnika. Uważam, że powinno być odwrotnie. Autor powinien dać na początku jasną, lapidarną informację, o czym jest tekst, i wtedy ja sama zadecyduję, co dalej: jeśli zapowiedź mnie zainteresuje, to przeczytam cały artykuł. Przez to, co piszą niektórzy dziennikarze, trudno przebrnąć, bo piszą koślawą, sztucznie pogmatwaną polszczyzną.

Marek: – Drażnią mnie kolokwializmy i spolszczanie angielskich nazw. Taki język jest akceptowany w mowie potocznej, w rozmowach między kolegami ze szkoły, ale w poważnych publikatorach nie powinien mieć miejsca. Autorzy nie myślą o konsekwencjach, a przecież ten artykuł przeczyta gimnazjalista, zobaczy, że takich słów i wyrażeń używają w największym portalu informacyjnym, więc uzna, że to norma, i będzie naśladował. Uważam, że większość autorów tekstów w serwisach internetowych zachowuje się nieodpowiedzialnie.

Ania: – Język, który trafia do młodzieży, nie musi być szpikowany anglicyzmami czy wulgaryzmami, co zdarza się coraz częściej. Uczę się w klasie międzynarodowej, w rozmowach z koleżankami i kolegami zdarza nam się używać obcych zwrotów, ale to luźne pogawędki. Posługiwanie się nimi przez dziennikarzy opiniotwórczych mediów bardzo mnie razi.

Ksawery: – Nie znoszę, jak dziennikarze się podlizują, mieszają polszczyznę potoczną i literacką, wplatają w tekst wyrażenia z męskiej szatni. Chyba nie są świadomi, że ten melanż – przynajmniej dla młodego odbiorcy – brzmi sztucznie. Nie chodzi o to, żeby się napinać, bo tego w polskim życiu publicznym jest za dużo, ale nie można o sprawach istotnych, w poważnej gazecie, pisać jajcarskim tonem. Tym niech się zajmują tabloidy.

Marta (Białystok, przyszła teatrolożka): – O obliczu mediów decydują pracujący tam ludzie. Powinno się zaostrzyć kryteria dla nowo zatrudnianych dziennikarzy, weryfikować nie tylko ich techniczne umiejętności, sprawność w pisaniu czy zadawaniu pytań, ale także gust, sposób bycia, kulturę osobistą.

Autorytety z linkami

Natalia: – Przy wyborach lekturowych kieruję się zazwyczaj wyłącznie własnym zdaniem. Idę do księgarni, czytam tekst na okładce, kartkuję książkę i, jeżeli to mnie zainteresuje, kupuję. Nie wierzę ani recenzentom, ani obiegowym opiniom. Wszyscy chwalili jakąś biografię, więc po nią sięgnęłam i nie zdzierżyłam lektury. Była strasznie infantylnie napisana, a ja bardzo zwracam uwagę na język. O tym, na co warto iść do kina, ewentualnie jaki film ściągnąć z netu – a trochę ściągam, bo nie zawsze jest czas na kino – też decyduję sama, przeglądając wcześniej zwiastuny lub czytając materiały dystrybutora. Trochę inaczej jest z muzyką. Słucham piosenek, do których linki przesyłają mi znajomi, jeśli mi się coś spodoba, to szukam płyty i innych nagrań tego wykonawcy.

Ksawery: – Nie potrafię sobie przypomnieć nazwiska krytyka, z którego opinią się liczę. Podoba mi się, jak o kinie pisze pan Tadeusz Sobolewski. Nie feruje jednoznacznych, czarno-białych ocen, choć jeśli film jest zły, on tego nie ukrywa, ale potrafi taktownie wytknąć błędy. Ojciec opowiadał mi, że jeszcze w latach 90. niepochlebna opinia w „Wyborczej” albo w „Polityce” mogła niszczyć albo wywindować spektakl czy książkę. Wydaje mi się, że to już przeszłość. Internet, na którym wychowało się moje pokolenie, jest medium demokratycznym, nikt nikomu nie może narzucić opinii, sami dochodzimy do tego, co jest wartościowe, a co nie. Ewentualną rekomendacją książki czy filmu są dla mnie opinie ludzi, których dobrze znam, sprawdzonych przyjaciół z realu i z netu. Nie mają dla mnie znaczenia facebookowe „lajki” czy pozytywne komentarze anonimowych użytkowników na forach. Wszyscy wiedzą, że firmy wynajmują ludzi do generowania takiego klakierstwa.

Patryk: – Jeśli chodzi o kino czy muzykę, to kieruję się zdaniem znajomych, podpatruję, co wklejają na „fejsa”. Nie potrafię wymienić nazwiska żadnego dziennikarza, który mógłby być autorytetem. No może Tomasz Lis i Kuba Wojewódzki, ale tylko jako prowadzący talk show.

Ania: – Jeśli ktoś ze znajomych wejdzie na portal gazety, przeczyta artykuł i zalinkuje go na Facebooku, to zdarza się, że go przeczytam. Ale nigdy nie czytam tekstów ze względu na autora. Właściwie ostatnio kojarzę tylko jednego krytyka, którego zdanie wydaje mi się istotne. To pan Tomasz Raczek, którego dystrybutor chce podać do sądu za niepochlebny wpis o filmie „KacWawa”. Uważam, że taka jest rola mediów, dziennikarze powinni reagować, kiedy próbuje nam się wcisnąć coś, co nie jest wartościowe.

Marek: – Nie wiem, co zrobić, żeby moje pokolenie zaczęło czytać gazety i w ogóle zmieniło swój stosunek do mediów. Nie wierzę, że interwencja państwa na rynku prasowym czy internetowym – stworzenie publicznej gazety oraz serwisu informacyjnego – przyniesie skutek. Ten model się nie sprawdził, o czym przekonuje kondycja telewizji publicznej, która – jak wiadomo – oferuje programy na niskim poziomie, jest przedmiotem politycznych targów i przeżywa kłopoty finansowe. Notabene TVP ma w ofercie bardzo dobry program TVP Kultura, ale nie robi nic, żeby dotrzeć z nim do większej liczby odbiorców. Nie przypominam sobie, kiedy ostatni raz widziałem reklamę tego kanału. Myślę, że gazety może uratować tylko działanie oddolne, zainicjowane przez grupę ludzi, którzy poszukują głębszych treści i refleksji o świecie. Uważam, że w naszym pokoleniu drzemie taki potencjał, potrafimy się zorganizować, co pokazał ostatnio ruch anty-ACTA.  


W rozmowach uczestniczyli uczniowie liceów im. Batorego, Staszica i Władysława IV w Warszawie, Mickiewicza w Białymstoku i Kopernika w Ostrowi Mazowieckiej. Niektóre imiona zostały zmienione.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2012