Wygodne, bo niegodne

Artykuł profesora Hartmana jest artykułem ładnym. Można by nawet rzec, że na swój sposób eleganckim. Są tam i greccy filozofowie, i Nietzsche, i francuska rewolucja w natarciu.

29.03.2011

Czyta się kilka minut

Artykuł profesora Hartmana jest artykułem ładnym. Można by nawet rzec, że na swój sposób eleganckim. Są tam i greccy filozofowie, i Nietzsche, i francuska rewolucja w natarciu. Pojawiają się terminy takie jak eudajmonia i hedonizm, zgrabnie opatrzone krótkimi wyjaśnieniami dla osób filozofii nieznających. Pojawia się w końcu Arystoteles, którego obecność w tak szeroko zakrojonym tekście jest rzeczą nieodzowną. Takich retorycznych fajerwerków nie było w przesiąkniętej polityczną poprawnością prasie przynajmniej od czasu poprzedniego artykułu prof. Hartmana.

Wiem już np., że cała młodzież jest zła. Wszyscy poddali się subiektywizmowi, nikt nie chce szukać prawdy, każdy chce tylko przyjemności. Należy też wyraźnie zaznaczyć, że młodzież uwielbia generalizować i wyciągać nieuzasadnione wnioski, wsparte o płytkie i jałowe odwołania do Papieża-Polaka i Powstania Warszawskiego. To straszne, bo cała historia i wszyscy filozofowie nie znali takich przypadków. Ani Arystoteles, ani Nietzsche. Kiedyś, jak wynika z diagnozy prof. Hartmana, młodzież była szlachetna i przesiąknięta górnolotnymi ideałami. Złośliwy czytelnik mógłby spytać, czy chodzi tu o wybryki pijącego na umór nastoletniego Alkibiadesa i jego kompanów z ateńskich dobrych domów? Czytelnik bardzo złośliwy przytoczyłby też przykład pilnych żaków krakowskich, dzielących czas między żmudne studia scholastycznie i - czynione zapewne w zastępstwie zajęć z wychowania fizycznego - napady na mieszkańców Kazimierza. Ale cóż to by były za uogólnienia! Przekaz jest prostszy i znacznie bardziej klarowny: kiedyś młodzież była wychowywana dobrze, dzisiaj niestety w sposób zły.

Kiedy prof. Hartman pisze, że młodzież nie umie toczyć polemik i bronić jasno sprecyzowanych stanowisk, tak jak czyniły to poprzednie pokolenia - to w pewnej mierze, co do "młodzieży" rozumianej jako całość - jestem skłonny się z nim zgodzić. A jednak równoważną wartość miałoby stwierdzenie, że "dzisiejsi dorośli nie potrafią wychowywać młodzieży tak jak poprzednie pokolenia" lub "dziś starsze pokolenie krytykuje młodzież w dalece mniej konstruktywny sposób niż w minionych dekadach". O młodzieży warto rozmawiać, ale konstruktywnie. Wskazać na źródła zagrożeń i możliwe drogi walki z nimi, w końcu zaś zacząć działać. Wydaje się, że wszystko to jest aż zanadto przemielone przez medialne tryby: wpływ internetu, kryzys szkolnictwa, kapitalistyczny duch młodej demokracji, upadek autorytetów. A jednak może dziwić, że przy stałym powtarzaniu ogólnych wniosków brakuje przejścia do konkretnych działań. Czy zanikła sztuka rozmawiania wśród młodzieży? Z młodzieżą? A może w ogóle sztuka rozmawiania zanika - bo o niczym nie dyskutuje się na serio? Zewsząd otaczają nas coraz to nowe bodźce, wśród których do naszej świadomości mają szansę przebić się te najbardziej spektakularne - sensacyjne doniesienia medialne, kliszowe wypowiedzi, obyczajowe skandale. W internecie nie ma problemu ze znalezieniem tworów tzw. kultury wysokiej. A jednak proszę zwrócić uwagę, że oglądając np. na YouTube koncert fortepianowy, niezmiernie łatwo z pomocą jednego czy dwóch kliknięć przenieść się do utworów muzyki popularnej. W drugą stronę jest to praktycznie niemożliwe. Ponadto, zastraszająco dziś łatwo wypaść z obiegu: doraźna frazeologia młodych zmienia się z każdym miesiącem, moda i seriale - wraz z kolejnymi sezonami. Nie można sobie pozwolić na wnikliwe zajęcie się czymś, bo z jednej strony oducza tego ciągłe zmienianie tematów, z drugiej zaś - czytanie kilkutomowej powieści lub badanie konkretnego zagadnienia odcięłoby nas bezpowrotnie od mainstreamu, czymkolwiek by on był.

Problem wypracowania jednorodnego kanonu w wielowątkowym świecie jest kolejnym zagrożeniem, nie tylko dla młodych. Dzisiejsza kultura to kultura relacji i odniesień. Ważne jest płynne przechodzenie z tematu do tematu, istotne jest bycie na bieżąco. Jednorazowy przypływ zainteresowania jakimś tematem wymusza, by wszyscy stawali się doraźnymi specjalistami. Zaskakujące, jak wielu "znawców" muzyki Chopina oceniało grę Julianny Awdiejewej, ilu "ekspertów" od energii nuklearnej dyskutowało nad zagrożeniami wynikającymi z katastrofy w Japonii. Przez naszą świadomość przewijają się nazwiska ministrów i polityków, nazwy libijskich miast, statystyki komisji i życiorysy zmarłych. Znamy "zdanie Jerzego Nowosielskiego na temat polityki Kościoła katolickiego w stosunku do mniejszości prawosławnej", ale gdy pytani jesteśmy o jego drogę artystyczną - niewiele możemy powiedzieć. Młodzież, nie ze swojej winy, ma wyobraźnię ukształtowaną na kształt siatki wzajemnych połączeń między niezliczonymi tematami, wśród których o mało którym jest w stanie wypowiedzieć sąd głębszy i bardziej wnikliwy.

To tylko jeden z licznych problemów. Podałem go dla przykładu, że generalizacja, której dokonał prof. Hartman, jest nie tylko krzywdząca, ale nie pozwala na merytoryczną dyskusję. W jego artykule brakuje tezy, z którą dałoby się racjonalnie polemizować, i wniosków, co do których możliwa byłaby ocena. Taki głos niewiele pomoże młodym, a być może zaostrzy tylko wzajemnie niezrozumienie ze starszym pokoleniem. Dylemat, przed którym stoimy, jest dylematem, jaki Roman Jaworski przedstawił w "Weselu hrabiego Orgaza" przed niemal stu laty (a teraz przypomnianym przez świetną inscenizację Jana Klaty w Teatrze Starym). Dwóch głównych antagonistów próbuje tam uporać się z kryzysem cywilizacji, każdy na swój sposób. Miliarder Yetmeyer - ożywić sztukę w wielkim "przedśmiertelnym dancingu", zaś jego oponent, kolekcjoner Havemeyer - zgromadzić cały dorobek kultury w swej prywatnej kolekcji, by - odebrawszy go światu - zmusić ludzi do kreatywności i działania.

Czasem można odnieść wrażenie, że wraz z tym, jak zestarzała się nasza cywilizacja, temu samemu procesowi (nie w sensie fizycznym, lecz kondycji psychicznej) poddała się młodzież. Budowanie wszystkiego od nowa brzmi jak utopia, a tych mieliśmy już w swej historii zbyt wiele. Niemniej, jeśli chcemy działać, nie obędzie się bez rzeczowości. Zresztą ja tam nie wiem, a każdy może myśleć inaczej, takie jest każdego prawo. To jest subiektywne i każdy może mieć swoje zdanie. Nikt tego nie ma prawa oceniać.

BENIAMIN BUKOWSKI jest studentem I roku MISH UJ.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2011