Wychodzenie z chaosu

Niemal rok po obaleniu reżimu dyktatora Kaddafiego w Libii odbyły się demokratyczne wybory – pierwsze od 50 lat. Inaczej niż w Tunezji i Egipcie, władzę w kraju obejmą nie islamiści, lecz umiarkowani liberałowie.

   Czyta się kilka minut

Już dziś można powiedzieć, że wybory się udały: wbrew obawom, nie doszło do poważniejszych incydentów, a frekwencja wyniosła 63 procent. Obserwatorzy z Unii Europejskiej i Centrum Cartera uznali głosowanie za transparentne. To jedna istotna okoliczność. Druga: libijskie wybory najwyraźniej przerwały pewną tendencję: zwycięski marsz islamistów w kolejnych krajach, w których na fali „Arabskiej Wiosny” udało się w ubiegłym roku obalić dyktatorów, i w których odbywały się ostatnio wolne wybory.

POREWOLUCYJNY CZAS ZAMĘTU



Jedno i drugie to pozytywne sygnały. Także dlatego, że od ostatecznego upadku Kaddafiego – pułkownik-dyktator zginął w październiku ubiegłego roku, tuż po tym, jak powstańcy opanowali cały kraj – Libia pogrążała się w powojennym chaosie. Nazbyt liczne ugrupowania powstańczych milicji kłóciły się o panowanie nad poszczególnymi regionami kraju – 300 tys. mężczyzn nie chciało zdać broni z obawy przed dominacją innych klanów lub z niechęci do rządu tymczasowego. W kraju zaczął się panoszyć bandytyzm, a prawo zemsty i „prywatne” więzienia dla pokonanych kaddafistów stały się codziennością.


Jeszcze w czerwcu, tuż przed wyborami – zaplanowanymi na pierwszą sobotę lipca – sytuacja była niezwykle napięta. W Bengazi protestowano przeciw niesprawiedliwej, zdaniem mieszkańców tej powstańczej „stolicy”, ordynacji wyborczej, która dawała większą liczbę miejsc w przyszłej Konstytuancie zachodniej części kraju. W Bengazi islamiści atakowali siedzibę Czerwonego Krzyża, misję dyplomatyczną USA i konwój brytyjskiego ambasadora. Także w czerwcu doszło do konfliktu o lotnisko w Trypolisie między milicjami dwóch zwaśnionych miast – Tarhuny i Zintanu; w walkach zginęło ponad 20 osób.


Powszechny bałagan spowodował, że na Saharze rozzuchwalili się czarnoskórzy przemytnicy, którzy zaczęli staczać regularne potyczki z powstającym libijskim wojskiem. Dawał też o sobie znać konflikt między powstańczymi milicjami a niedobitkami zwolenników Kaddafiego. Co parę dni ginęło kilkadziesiąt osób.


Słabość tymczasowej władzy dobitnie unaocznił incydent z zatrzymaniem Melindy Taylor, sędzi Międzynarodowego Trybunału Karnego, przez milicję z Zintanu. Australijkę aresztowano za rzekome „szpiegostwo”: po tym, jak odwiedziła w celi przetrzymywanego w Zintanie syna Kadddafiego, Saifa al-Islama, znaleziono u niej jakoby długopis z kamerą; miała mu też przekazać wiadomość od poszukiwanego za zbrodnie wojenne Mohammada Ismaila, byłego podwładnego dyktatora. Australijski MSZ protestował, a Rada Tymczasowa przez miesiąc nie mogła się doprosić od bojowników z Zintanu, aby uwolnili Taylor.



WYBORCZE OBAWY I ROSZADY


Obawy dotyczyły też przebiegu samego procesu wyborczego w kraju, w którym mało kto w ogóle pamięta, co to takiego są wolne wybory.


W sobotę, 7 lipca, Libijczycy wyłaniali więc 200-osobową Konstytuantę, czyli Wielki Kongres Narodowy. Według ordynacji 80 miejsc mają w nim zająć przedstawiciele partii politycznych, zaś 120 jest przeznaczonych dla kandydatów niezależnych, często zresztą powiązanych z partiami. Konstytuanta ma wybrać premiera i rząd, a także 60-osobową komisję, której zadaniem będzie napisanie nowej konstytucji; o jej przyjęciu ma zadecydować naród w referendum pod koniec roku.


Już sama ordynacja spowodowała – jak wspomniano – niesnaski pomiędzy historycznymi częściami kraju. Cyrenajka, czyli wschodnia część Libii z głównym ośrodkiem w Bengazi, nie kryła niezadowolenia, bowiem w Konstytuancie miało przypaść jej jedynie 60 miejsc, podczas gdy zachodniej Trypolitanii przyznano ich 100, zaś pustynnemu południu – 40. Kryterium stanowiła tu jednak liczba ludności. Ideą formuły wyborczej, która stanowi połączenie systemu większościowego i proporcjonalnego, było – jak komentują to przedstawiciele libijskiej Państwowej Komisji Wyborczej – niedopuszczenie do uzyskania zdecydowanej, dominującej większości przez jakiekolwiek z dużych ugrupowań. Założenie takie wynika bez wątpienia z obawy, aby jeden ośrodek polityczny nie skupił zbyt wielkiej władzy – jak jeszcze niedawno Kaddafi.


Zresztą – inaczej niż ostatnio w Egipcie – ludzie powiązani z dawnym reżimem Kaddafiego, ci, którzy mają coś na sumieniu, byli z wyborów wykluczeni.



NOWA POLITYCZNA MOZAIKA



Ze wstępnego przeliczenia głosów wynika, że zwyciężyła świecka i uchodząca za umiarkowanie liberalną koalicja (złożona z aż kilkudziesięciu partii i partyjek), kierowana przez Mahmuda Dżibrila (byłego szefa powstańczej Rady Tymczasowej) oraz ministra ropy Alego Tarhuniego. Obaj świeccy reformatorzy startowali pod szyldem Sojuszu Sił Narodowych – i już wieczorem w dniu głosowania ogłosili swe zwycięstwo.


Znacznie gorzej wypadła Partia Ojczyźniana, uważana pierwotnie także za faworyta. Jej lider to Abdelhakim Belhadż, były szef powstańczej Rady Wojskowej Trypolisu – i postać co najmniej kontrowersyjna, gdyż przez lata był liderem Islamskiej Grupy Walki, organizacji sympatyzującej z Al-Kaidą. Wiadomo, że Belhadż przeszedł szkolenie i walczył w Afganistanie; kilka lat temu został aresztowany w Tajlandii przez wywiad brytyjski i amerykański, po czym przekazany służbom Kaddafiego, które poddały go torturom.


Belhadż, który po rewolucji ujawnił fakt współpracy służb Kaddafiego z brytyjską MI6 i amerykańską CIA, teraz domaga się od Londynu odszkodowania. Dziś odżegnuje się od dżihadu. Jego partia prezentuje się jako narodowa, patriotyczna, a nie religijna, ma w swych szeregach wiele kobiet, co silnie eksponowano na plakatach wyborczych. Ale jeszcze więcej dawnych bojowników Islamskiej Grupy Walki znalazło się w konserwatywnej Partii Wspólnoty Środka. Jednym z jej liderów jest brat niejakiego Abu Dżahdżi al-Libiego, zabitego niedawno w Pakistanie „numeru dwa” w Al-Kaidzie.


Jednak wygląda na to, że – w przeciwieństwie do Egiptu i Tunezji – w Libii tutejszym islamistom trudno będzie dojść do władzy. W czasach reżimu Kaddafiego byli wsadzani do więzień, rozstrzeliwani bądź uciekali za granicę, w związku z czym nie udało im się zapuścić korzeni. Nie dali się też poznać – jak Bractwo Muzułmańskie w Egipcie – jako siła alternatywna wobec zepsutego i skorumpowanego państwa, tj. jako budowniczowie szkół i szpitali oraz sponsorzy opieki socjalnej. Jako naoczny świadek zeszłorocznej wojny muszę dodać, że wśród dziennikarzy panowało przeświadczenie, iż młodzi rewolucjoniści przelewający krew za wolność, po dekadach rządów Kaddafiego, dążą raczej do otwarcia, niż do zamknięcia w kolejnym dogmacie – tym razem islamskim.



ZWYCIĘSTWO MAHMUDA DŻIBRILA



A nie dojdzie do tego, jeżeli nowym przywódcą kraju, mającym już demokratyczną legitymizację, zostanie Mahmud Dżibril – człowiek, który w ubiegłym roku był „twarzą” libijskiej rewolucji. Rzecz znamienna: jego świecka koalicja wyprzedziła znacząco ugrupowania islamistyczne zarówno na południu kraju, jak i w Bengazi oraz w stołecznym Trypolisie. W centrum stolicy formacja Dżibrila zdobyła 46 tys. głosów – dziesięć razy więcej niż islamiści.


Co dalej? W kraju, w którym właściwie nikt nie miał dotąd do czynienia z demokracją, budowa nowoczesnego państwa przysporzy zapewne jeszcze wielu trudności. Jak będzie funkcjonować parlament, w którym obok zasiądą plemienni watażkowie, niedawni komendanci powstańczy, politycy jakoś powiązani z dawnym reżimem (ale którzy odpowiednio wcześnie zdążyli przejść na stronę rewolucji) i wreszcie niedawni opozycjoniści-emigranci, którzy do Libii wrócili często po dziesięcioleciach?


20 lipca rozpoczyna się ramadan, muzułmański miesiąc postów. Rok temu święto dziękczynienia na koniec ramadanu – Eid ul-Fitr – zbiegło się z upadkiem Kaddafiego (a także z rocznicą obalenia przez Kaddafiego króla Idrysa). Miejmy nadzieję, że tegoroczne święto będzie równie ważnym momentem w dziejach Libii – i przyniesie jej mieszkańcom oczekiwany pokój. 



ANDRZEJ MELLER przebywał w Libii od maja do września 2011 r., opisując dla „Tygodnika” powstanie przeciw Kaddafiemu. Autor książek „Miraż. Trzy lata w Azji” (zbiór reportaży m.in. z Pakistanu, Afganistanu i Indii) oraz „Zenga zenga, czyli jak szczury zjadły króla Afryki” o libijskiej rewolucji (obie wydane w wydawnictwie The Facto).



KONKURS DLA CZYTELNIKÓW

Przez ile lat Muammar al-Kaddafi sprawował władzę w Libii?

Dla osób, które najszybciej prześlą prawidłową odpowiedź, mamy książkę Andrzeja Mellera „Zenga zenga” ze zbiorem reportaży z Libii ogarniętej wojną domową.
Na odpowiedzi z dopiskiem „konkurs” czekamy do końca lipca.

Nasz adres: „Tygodnik Powszechny”, ul. Wiślna 12, 31-007 Kraków.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2012