Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Rzecz w tym, że znacząca część Polaków nie jest wciągnięta w emocjonalną eskalację i raczej jest skłonna karać tych, którzy się do niej przyczyniają.
Niemniej pojawiają się coraz to nowe złudzenia, nowe polaryzacje. W ramach szykowania się do wyborów do Parlamentu Europejskiego przez media przebiega opowieść: „w wyborach tych głosują głównie miasta, dlatego PiS-owi będzie pod górkę”. Za politykami obu stron powtarzają ją dziennikarze i komentatorzy.
A przecież dane dostępne na stronach PKW pokazują, że choć są tu jakieś przesunięcia, to mają one charakter drugorzędny. Z miast-powiatów (czyli mniej więcej od Skierniewic w górę), gdzie mieszka trochę mniej niż jedna trzecia Polaków, pochodziło 37 proc. głosów oddanych w ostatnich wyborach sejmowych i „aż” 42 proc. w ostatnich eurowyborach. Niby trochę więcej, lecz ciągle sporo do połowy, o jakiejś wyraźnej dominacji wielkomiejskiego elektoratu już nie mówiąc.
Polska polityka jest zdominowana przez największe metropolie chyba tylko w umysłach stołecznych elit, dla których już wyjazd do Łodzi zdaje się poświęceniem. W przyjętej na bazie takich uproszczeń optyce widzi się wszędzie wokoło przepaście, oddzielające wierzchołek od tych „na dole”. Różnice pomiędzy wielkimi miastami a wsią są oczywistością, lecz pomiędzy nimi są równo nachylone stoki. Polski pejzaż społeczny przypomina raczej łagodne zbocza Fudżi, niż poszarpane Góry Stołowe. Na szczycie, jak w kraterze, schował się warszawski grajdołek, z którego najwyraźniej mało komu chce się wyglądać i sprawdzać, jakie są realia na zewnątrz.
Politykom, którzy przyjmują takie mniemania np. o strukturze elektoratu, grozi nie tylko oderwanie od rzeczywistości. Swoją aktywnością mogą pogłębiać różnice wśród wyborców. Wyraźne – nawet jeśli początkowo sztuczne – podziały na „my” i „oni” mogą dalej zadziałać na zasadzie samospełniającej się przepowiedni. ©
Czytaj także: Rafał Matyja: Państwo dla frajerów