„Wszystko, co napisałam, jest szczelnie wypełnione mną”

04.05.2003

Czyta się kilka minut

Na pytanie, kiedy zaczęłam pisać wiersze, nie umiałabym odpowiedzieć. W każdym razie - zanim nauczyłam się je spisywać własną ręką. Notowała je moja matka i po Jej śmierci te spisane przez Nią dziecinne wierszyki do mnie wróciły. Oboje rodzice byli pisarzami i do mojej poezji odnosili się poważnie i rzeczowo, bez roztkliwień. Nigdy nie postało mi w głowie, że mogłabym kiedykolwiek w życiu zaprzestać pisania wierszy; zawsze była to dla mnie jedna z oczywistych życiowych funkcji.

Rysowały się jednak pewne etapy. W jakimś momencie dokonywał się zwrot; nagle, ku mojemu własnemu zaskoczeniu, zjawiał się wiersz zupełnie inny niż dotychczasowe, po którym nie umiałabym już wrócić do dawnego sposobu poetyckiego myślenia i formułowania. Są to przemiany, w których świadoma wola nie ma chyba, albo prawie nie ma, udziału. Wszystko dokonuje się znacznie głębiej.

W czasach szkolnych czytałam oczywiście bardzo wiele. Co było najważniejsze? Nie wiem. Może właśnie ta wielość. Lektury należały zresztą, jak zwykle w czasach szkolnych, do literackiego kanonu: romantycy polscy, francuscy, rosyjscy, oczywiście Młoda Polska; XIX-wieczni prozaicy francuscy, angielscy. Ogromnie ważni - Tomasz Mann, potem Proust. Z dwudziestolecia międzywojennego Leśmian, Pawlikowska, Ginczanka, Czechowicz. Ze współczesnych, jak to w tych latach - Gałczyński. Z lektur osobliwszych a ważnych była „Atmosfera” Kamila Flammariona w starym rosyjskim wydaniu ze wspaniałymi rycinami. Mam ją dotychczas.

Studiowałam historię sztuki. Bardzo świadomie przełożyłam ją nad polonistykę. Nie chciałam być profesjonalną poetką ani literatką. W dowodzie osobistym, w rubryce „zawód”, kazałam sobie wypisać: historyk sztuki. Zresztą malarstwo interesowało mnie. Przez całe życie jedną z rzeczy, które sprawiają mi najgłębszą przyjemność, jest oglądanie obrazów. Pisanie o nich jest też wielką przyjemnością, tyle że znacznie trudniej szą i obciążoną poczuciem odpowiedzialności i ryzyka.

Lata studiów były czasem ważnych lektur: Rilke - w polskich, niekoniecznie dobrych tłumaczeniach, z tomiku wydanego przez PIW w „serii celofanowej”; świetne tłumaczenia Jastruna poznałam dopiero później. Niezależnie od tego, jak przetłumaczony, był olśnieniem. No i - Biblia, „Wyznania” św. Augustyna. Trochę poezji średniowiecznej. A w ogóle - czytało się w tych czasach ogromnie dużo. Było to po 1956 roku i runęła na nas cała niedopuszczana przez lata literatura europejska. Wszystko naraz: Proust i Beckett, Ionesco i Gide. I nagłe odkrycie lektur filozoficznych. Między siedemnastym a dwudziestym którymś rokiem życie jest zawsze bardzo intensywne. Mam wrażenie, że dla naszej generacji ta intensywność spotęgowała się jeszcze bardziej.

W 1957 roku zadebiutowałam w „Nowej Kuturze” dwoma wierszami. W redakcji przyjęli mnie Artur Międzyrzecki i Ryszard Matuszewski. Poświęcili mi wiele uwagi, wypytywali o gusty poetyckie - i chociażbyła to przyjazna, ważna rozmowa, wyszłam po niej zupełnie zrozpaczona i pamiętam, że na schodach rozpłakałam się. Chyba ugodziła mnie, chociaż sobie tego wówczas jasno nie uświadamiałam, podstawowa sprzeczność przeżywana przez każdego poetę: poddaje się pod ludzki osąd coś, co jest najbardziej intymne. Pisze się przecież naprawdę dla siebie, pisze się tylko dlatego, że nie umie się nie pisać - a potem tę najbardziej wewnętrzną treść ogłasza się w tysiącach egzemplarzy. A przecież ta sprzeczność leży głęboko w naszej naturze, która jest równocześnie wewnętrzną i zewnętrzną: rozległość duchowego świata szuka jak gdyby swojego kształtu i koryguje się w obcowaniu, w zderzeniach i porozumieniach międzyludzkich. Chowamy się - i chcemy być widziani. Zewnętrzność, nasze życie we wszystkich swoich przejawach karmi to, co mamy z siebie wydać.

Wszystko, co napisałam, jest ściśle zespolone ze mną i moim losem. Mam jednak nadzieję, że to, co jest moim życiem, czy nawet moją dosłowną myślą, nie wlewa się w wiersze nieprzefiltrowanym, nieprzetworzonym chlustem. Ze dokonuje się ów niezbędny, chemiczny jak gdyby proces przemiany materii życia w materię sztuki.

I w tym sensie moja biografia prześwituje zapewne przez moje pisanie; muszą się w nim znajdywać zwykłe sprawy ludzkiej egzystencji, które były i jeszcze są sprawami moimi: przeżywanie upływu czasu, uczuć międzyludzkich, śmierci i choroby. No i tego pierwiastka nienazwanego, który jest tłem i powietrzem naszego istnienia, który rozpoznawać uczymy się długo i żmudnie - czasem zaś przychodzi to nam w nagłym rozbłysku.

Musi w nim być to, co dzieje się między nami a światem widzialnej natury, wiecznym i naturalnym źródłem naszego zachwytu, wiecznym przedmiotem tęsknoty, czasem dość gorzkiej.

Dużo w nim na pewno zajmuje miejsca malarstwo - mój drugi świat widzialny, którego jestem mniej lub bardziej udolną badaczką. Także - chociaż ani trochę nie mam temperamentu politycznego i zgoła niezdolna jestem do samodzielnych politycznych pomyśleń - wydarzenia moich czasów zbyt często i głęboko wkraczają w obszar etyczny i egzystencjalny, by mogły mnie pozostawiać obojętną.

Swojego pisania poetyckiego nie uważałam i nadal nie uważam za pracę w sensie zawodowym; tą pracą jest dla mnie pisanie o sztuce. Nie może bowiem być pracą to, na co wpływ nasz jest ograniczony, co polega raczej na kontroli, wyborze; pierwszy impuls, mało: najistotniejsza formuła, powstaje bowiem w miejscu nierozpoznanym.

Poezji swojej nie potrafię oceniać, nie bardzo wiem, ile jest warta. Nie sądzę, by mnie przeżyła, w tym patetycznym sensie, w jakim o nieśmiertelności sztuki zwykliśmy mówić w naszej europejskiej kulturze. Nie stanie się tak najpewniej już chociażby dla jej prywatności. Ale wiem, że wszystko, co napisałam, jest szczelnie wypełnione mną: moim ograniczonym w czasie i możliwościach życiem, moją poruszającą się po ograniczonym obszarze myślą. Co nie może być przesłanką do żadnego artystycznego osądu.

maj 89


Ostatnia choroba

 

Żmudnie ten nowy ląd odkrywasz w sobie.
Nie oswoisz go nigdy, bo nie jest mieszkalny.
Domu tu nie rozkładaj
a tylko z mozołem wbijaj
Krzyż - uścisk skrzyżowanych pali.
I patrz weń. Patrz
aż światłem się zapali.

10 maja 2002


„Jest to smutna poezja pożegnań, rozstań z tym, co się kochało, ale pogodzona z nieuchronnością przeprowadzki, wolna od roztkliwiania się, unikająca wszelkiego rozedrgania... Liryka Joanny Pollakówny, jej miłość świata cieniem omroczona, to diament, który można przyjąć tylko z wdzięcznością” - pisał na tych łamach przed rokiem Jerzy Jedlicki.

Siedem lat temu Jacek Łukasiewicz, recenzując tom wierszy wybranych Pollakówny, zauważał: „Doznanie tajemnicy śmierci jest największym doznaniem w tej poezji. Jemu służą formy i ono tym formom się wymyka”. I jeszcze jeden cytat, z 1975 roku: „Cóż za przedziwne połączenie lekkości z bolesną powagą, migotliwego, kapryśnego niemal wdzięku - z surową autoanalizą cierpienia” - tak Jerzy Kwiatkowski witał tom „Lato szpitalne”.

*

Za kilka dni ukaże się w wydawnictwie Znak ostatni zbiór wierszy Joanny Pollakówny, zatytułowany „Ogarnąłeś mnie chłodem”. 28 czerwca minie pierwsza rocznica odejścia poetki. My dzisiaj drukujemy dwa teksty odnalezione w jej papierach.

Pierwszy - to ostatni wiersz, pisany na półtora miesiąca przed śmiercią. Autorka była w pełni świadoma, że zbliża się do kresu. Nocą z 19 na 20 czerwca, gdy przywieziono ją ze szpitala do domu, zanotowała w kalendarzyku: „Pachnąca noc. Słowiki. Wszystko po raz ostatni”.

Tekst drugi powstał w 1989 roku, miał być wstępem do tomu przygotowanego dla Biblioteki Poetów Ludowej Spółdzielni Wydawniczej. Tom nigdy się nie ukazał, wstęp pozostał w autorskiej teczce. Stanowi ważne świadectwo, zwłaszcza że Joanna Pollakówna niechętna była otwartym autobiograficznym wypowiedziom i publicznemu eksponowaniu spraw osobistych, wolała zawsze skryć się za zasłoną swego pisarstwa.

Za udostępnienie obu tekstów serdecznie dziękujemy mężowi autorki, panu Wiktorowi Dłuskiemu.

Redakcja

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2003