Wszystkie barwy świata

Xawery Żuławski, reżyser filmowy: Rodzice należeli do istot niezwykłych. Konsekwentnie manifestowali swoją duchową unikalność. To od początku skazuje na samotność i oryginalność. Wyrasta się na człowieka inaczej postrzegającego rzeczywistość.

13.06.2016

Czyta się kilka minut

Xawery Żuławski w programie Katarzyny Janowskiej „Hala odlotów”, TVP Kultura, 2015 r. / Fot. Wojciech Olszanka / EAST NEWS
Xawery Żuławski w programie Katarzyny Janowskiej „Hala odlotów”, TVP Kultura, 2015 r. / Fot. Wojciech Olszanka / EAST NEWS

KATARZYNA KUBISIOWSKA: Jaką babcią była Małgorzata Braunek?

XAWERY ŻUŁAWSKI: Zajętą, szczególnie pod koniec życia. Mama grała i w teatrze, i w serialu. Prowadziła swoją szkołę zen, a z tym wiązały się wyjazdy i odosobnienia po kilka tygodni. W czwartki, soboty i niedziele odbywały się medytacje u niej w domu w Wilanowie, przez lata musiała być w tych dniach na miejscu.

Gdy rodził się mój starszy syn, moja najmłodsza siostra miała naście lat. W mamie wtedy nie było wielkiej tęsknoty za kolejnym berbeciem, skoro jeden jest już odchowany. Miała ochotę trochę pożyć bez obowiązków. Ale z moim synem była blisko, starała się, zabierała go na wakacje. Dla mojej córki nie starczyło jej sił, nie dała rady zajmować się dwójką wnuków.

A Andrzej Żuławski jako dziadek?

Papierowy. Tata kochał dzieci na obrazku, ale nigdy nie wpadł na pomysł, by pójść z wnukiem do kina. Nie przyszło mu też do głowy, że można to zrobić ze mną i z moimi młodszymi braćmi.

Ma Pan wspomnienia z obojgiem rodziców?

Zaczęli się rozstawać, gdy miałem półtora roku – co miałbym pamiętać? Od tej pory byłem dzieckiem rozwiedzionej pary, która nie mogła się spotykać, bo zwyczajnie się nie lubiła. Momenty, kiedy przy jednym stole siedzimy we trójkę, nie należały do dobrych doświadczeń.

Jaką mamą była Małgorzata Braunek?

Empatyczną. Zgłębiającą szeroko pojęte miłość i pracę na rzecz człowieka – wartości buddyjskie, które na pewno przekładały się na macierzyństwo. Uczyła się tego wszystkiego w trakcie swojego życia, nie była od razu mistrzem świata. A poza tym była zwykłą polską matką, która borykała się z tymi samymi problemami, co cała Polska. Nie była odklejona od codzienności, widziała, co się wokół dzieje. Latami mieszkaliśmy przecież w zwykłym warszawskim bloku.

Ale jednocześnie nasz dom był kolorowy, obwieszony cytatami i zdjęciami mistrzów – nie wyglądał tak samo jak u kolegi z sąsiedztwa, którego ojciec pracował jako nawigator w Locie.

Od razu widział Pan te różnice?

Z upływającymi latami. Naturalne było dla mnie to, że mama jest znaną aktorką, która ćwiczy jogę, a ojciec kręci filmy we Francji. Oboje należeli do istot niezwykłych – miałem przywilej urodzić się z takiego związku. Ta dwójka konsekwentnie manifestowała swoją duchową unikalność. Od początku byłem więc skazany na samotność i oryginalność. Wyrastałem na człowieka inaczej postrzegającego rzeczywistość.

Mama zachęcała Pana do praktyk buddyjskich?

Pozostawiała mi wybór. Przyglądałem się temu, co robi, z boku, ale wolałem bawić się z innymi dzieciakami. Zarówno matka, jak i ojciec do niczego mnie nie zmuszali, dawali wyłącznie przykład swoją postawą. Jasne, człowiek nieraz przez tę swobodę, którą dostał, narobił totalnych głupot...

Ale oddychać w medytacji nauczyłem się jako dwunastolatek. Dzięki temu mogłem się wymądrzać przed innymi dzieciakami.

Jeszcze jakieś wspomnienie z mamą?

Wakacje, plaża, kąpiel w Bałtyku, góry, las, spacer. W ogóle Polska z moją matką mi się kojarzy.

Polska dlatego, że Pan długo mieszkał z ojcem we Francji, a mama została w Warszawie? 

Nie widziałem jej przez półtora roku. Ona za żelazną kurtyną, nawet dodzwonić się nie bardzo można było. Pozostawały listy: pisałem, wysyłałem, a potem miesiąc czekałem na odpowiedź. Pamiętam dzień, gdy mama przyjechała do Paryża.

Spróbuje Pan opisać towarzyszące temu uczucie?

Bezpieczeństwo: mama nie da cię skrzywdzić.

Ojciec da?

Ojciec wychodził z założenia, że lepiej, by się człowiek uczył na krzywdzie i cierpieniu. Często wyjeżdżał, kręcił filmy, był na topie. Tato poczynał sobie wedle swoich zasad.

Musiało być Panu wtedy trudno, był Pan nastolatkiem.

Nie było tak źle. Zdarzały się ciężkie chwile: lał deszcz, a ja siedziałem w domu tylko z dwoma psami. Ale szybko rozwinąłem społeczne kontakty, miałem przyjaciół na zabój. Gdy ojciec jechał na dłużej, kumpel wprowadzał się do mnie, robiło się weselej, tęsknota przestawała dominować.

Mama postanowiła odejść od aktorstwa. Z dzisiejszej perspektywy rozumie Pan jej wybór?

W latach 70. była polską Brigitte Bardot i czuła się coraz bardziej wykorzystywana przez system. Jeżeli trzeba było z kimś jechać do Moskwy, to zapraszano Braunek. Aktorka tak ładna, popularna i lubiana była smakowitym kąskiem dla władzy. Z grania zrezygnowała, by nie stać się ikoną propagandy i tym samym zamanifestować krytyczną postawę wobec tego, co się dzieje w Polsce. Potem mocno przeżywała, kiedy komuna święciła triumfy, i czynnie uczestniczyła we wszystkim, co przyczyniało się do jej upadku: działała w podziemiu, opozycjoniści spotykali się u nas w domu, uczestniczyła w manifestacjach, jeździła na strajki.

A decyzję o odejściu z aktorstwa udało się jej podjąć dzięki temu, że wyjechała do Indii ze swoim ówczesnym i do dzisiaj żyjącym mężem. To tam odkryła, że istnieje zupełnie inny świat, który ją niebywale zainspirował.

To jest ten moment, kiedy zaczęła praktykować zen.

Najważniejszym było dla niej rozwijanie rozumienia istoty ludzkiej nie wyłącznie z perspektywy pożerania mięsa, wydalania kału i zarabiania kasy. Szczególnie istotne to się stało w okresie przełomu ustrojowego. Kościół sprawnie pomógł ludziom przetrwać komunizm, ale już po roku 1989 ludzie zorientowali się, że nie ma dalszej potrzeby modlenia się za kraj, bo on już jest wolny. Potrzebowali czegoś innego. I wtedy mama wyszła z propozycją wschodniej ścieżki duchowej. Dzisiaj praktyka buddyjska jest jedną z wielu rzeczy, którą człowiek może robić, wtedy to było coś zupełnie nowego.

Pan wrócił do Polski jeszcze przed rokiem 1989, kiedy nikt nie myślał o tym, że komunizm będzie miał kres.

Ojciec o to był na mnie wściekły. Nie mógł tego pojąć: on mi tu wszystko daje, a ja wracam za żelazną kurtynę.

Sam wrócił do kraju na początku lat 90.

On też się czuł na emigracji, choć genialnie mówił po francusku i w tamtej kulturze był zatopiony. Nigdy nie przyjął obywatelstwa, nie zmienił komuchowatego paszportu, choć z tego powodu wynikały same problemy: gdziekolwiek chciał się ruszyć, musiał załatwiać wizę. W stu procentach czuł się Polakiem, choć ojczyzna go zawiodła, wkurzał się na rodzimą głupotę. Widział ją też we Francji, tylko ulokowaną gdzie indziej.

Do kraju wracał z wiarą, że nareszcie będzie tu mógł żyć „na legalu”. Ale okazało się, że dla Polaków Andrzej Żuławski jest niezrozumiały, za szybki, wyprzedza czas. Budził trwogę. Pod koniec życia odpowiadał mu jednak status outsidera. Wyrażał frustrację z tego powodu, że nie może nakręcić filmu, i jednocześnie specjalnie do tego nie dążył.

Bo?

Nie miał siły na męki i oszustwa towarzyszące procesowi prowadzącemu do realizacji autorskiego filmu... Ale przez te 15 lat pisał książki i scenariusze.

Podobno dzień w dzień siedział przy biurku od 10 do 15. Czytał Pan jego książki?

Kilka czytałem, kilkanaście nie. Podoba mi się styl ojca, językowa wyrazistość. I jednocześnie w literaturze on się mieni, meandruje, oszukuje, obraża, przekręca fakty, bawi się rzeczywistością. W związku z tym mam słabe parcie na to, by wiedzieć, co ojciec znowu nawywijał.

Pan mówi teraz o „Nocniku”?

Nie czytałem, nie miałem potrzeby. Jesteśmy dorosłymi facetami, on był dużo starszy i robił to, co uważał za słuszne. Mieliśmy inne, ciekawsze tematy do omawiania niż dyskusja, czy warto było napisać tę książkę.

Ma Pan jakieś szczególne wspomnienie z ojcem?

Przyjazd do Paryża. W Polsce zostawiłem przyjemności dziecięce, dużo kolegów, ale jednak Francja była zachodnia, pachniała elegancją, czymś lepszym. Pamiętam, jak ojciec zabrał mnie i przyrodniego brata do znajomych, których willa stała na brzegu morza w Saint Tropez. I po takich wakacjach się wracało do IV c w szkole przy ulicy Okrężnej. Tata kojarzył mi się ze splendorem, luzem, atrakcjami. A w dorosłości najfajniejsze były momenty, kiedy spotykaliśmy się w jego mieszkaniu i gadaliśmy. Siadaliśmy zawsze w tym samym miejscu – jesienią i zimą na kanapie, wiosną i latem na tarasie – i prawiliśmy po dwie godziny. Potem ja spadałem i znowu przyjeżdżałem albo on przychodził do mnie na obiad.

Czyli potrafiliście ze sobą rozmawiać.

Był bezkompromisowy, bezpardonowy, bezpośredni, ale warto raz na jakiś czas skonfrontować się z tak ostrą perspektywą, bo ona może otworzyć horyzont. Nie wszystko brałem do siebie. Nie wchodziliśmy też na tematy z przeszłości, on miał swój punkt widzenia, ja swój, po co jeszcze raz to wszystko zgłębiać. Lata z nim przebywałem, więc widziałem, gdzie zrobił źle, a gdzie dobrze, kiedy mówi prawdę, a kiedy oszukuje. To samo on widział we mnie. A od pewnego momentu rozmawialiśmy już jako twórcy. Ojciec zaufania do mnie nabrał po „Chaosie”, zaś po „Wojnie polsko-ruskiej” uznał mnie jako reżysera.

Andrzejowi Żuławskiemu pod koniec życia udało się nakręcić jeszcze jeden film.

Pewnego dnia Paulo Branco, stary przyjaciel i producent z Portugalii, zaproponował mu nakręcenie „Kosmosu”. Powiedział: „Andrzejku, masz tu pieniądze, pisz scenariusz, rób jak chcesz”. Ojciec pokazał „Kosmos” na kilku festiwalach, w Locarno zdobył nagrodę za najlepszą reżyserię, a w Polsce nie mógł znaleźć dystrybutora.

Dzień przed śmiercią Andrzeja Żuławskiego ta informacja obiegła rodzime media.

,,Kosmos” był papierkiem lakmusowym: to nie w Polsce wymyślono, by Gombrowicza nakręcił Żuławski, do tego w Portugalii. Właściwie nie wiadomo, co Portugalczyk ma z Gombrowiczem wspólnego, ale najwyraźniej ma więcej niż Polacy. Żaden producent z Polski o niczym takim nie pomyślał – oni czekają na to, aż ktoś przyjdzie i im powie, co robić; są za cieńcy intelektualnie, by coś ciekawego zaproponować – nie mówię o wszystkich, ale o większości.

Ojciec planował nakręcić jeszcze ,,Pracowników morza” według Wiktora Hugo. Już zaczynał dogadywać się na ten temat z producentem. Lecz przyszedł rak i wtedy mu się odechciało wszystkiego.

Odechciało mu się także leczenia.

Nawet go nie spróbował. Wiedział, że nie przezwycięży choroby. Nie karmił się sztucznymi nadziejami. Musiałby radykalnie zmienić styl życia, a i tak to nie gwarantowało sukcesu. U lekarza chyba nigdy nie był, szpital traktował jak więzienie. Wolał umierać w domu, do momentu, jak mówił, „kiedy wy będziecie musieli zawieźć mnie tam na uśpienie”.

Jak Pan sobie z tym wszystkim radził?

Mama odchodziła na raka prawie dwa lata. To było dużo trudniejsze, ponieważ rozciągnięte w czasie – emocje wtedy są codzienne, więc zabójcze. Przy ojcu odbyło się to jak na wojnie. Została podjęta próba, by go nakłonić do leczenia. Przegadaliśmy sprawę. Ojciec mi uświadomił, że z jego punktu widzenia ta walka nie ma żadnego sensu. Lepiej, byśmy spędzili ten czas, który nam został, bez szarpaniny szpitalnej. Byśmy posiedzieli, pogadali i temat zakończyli.

Posiedzieliście?

Codziennie, do jego ostatnich minut. Ojciec umarł tak, jak postanowił: sam. Powiedziałem „adieu” i wyszedłem z oddziału, bo była noc. Za godzinę dostałem telefon z informacją, że odszedł.

Zbyt wcześnie Pana rodzice umarli.

Zawsze byli oryginalni i również w tej kwestii zachowali się niezwykle oryginalnie. Pewnie spotkam się z nimi jeszcze.

Wierzy Pan w to?

Tak, choć to prawda ukryta poza możliwością zrozumienia jej, gdy się przebywa w przestrzeni życia cielesnego. Ale przypuszczam, że to, co zastaniemy po śmierci, będzie bardziej atrakcyjne niż to, co tutaj zostawimy. Wrócimy do miejsca, z którego przybyliśmy. Gdy przychodzą dzieci z tamtej części świata, to się cieszymy i wtedy nie postrzegamy, że one są z ciemności, gdzie przebywają także demony. Skupiamy się wyłącznie na tym, że to światło i energia. Śmierć może być wspaniałym doświadczeniem. Oczywiście, dzisiaj jeszcze nie czas, by się tam wybierać, jeszcze chcę się nacieszyć życiem.

W jaki sposób?

Dużo rozmawiać, wychowywać dzieci, zarabiać pieniądze, jeździć po świecie, uprawiać sport, kręcić filmy.

Planuje Pan nakręcić film na podstawie scenariusza napisanego przez ojca.

Nie sam, tylko w czterech, razem z Jackiem Borcuchem, Jankiem Komasą, Piotrem Kielarem. „Mowa ptaków” to jeden z ostatnich scenariuszy ojca. Wśród bohaterów jest młody, stary, dziewczyna, nauczyciel, bracia – przekrój przez całe społeczeństwo. Historia niebywale aktualna, bo dotycząca rodzenia się brutalnej fali nacjonalizmu, ale dotycząca zdechłej arystokracji. Jeżeli ten film miałby powstać, to właśnie w kilku reżyserów, by nabrał on przysłowiowej mowy ptaków – różnego „ćwierkania”, stylów, interpretacji tego samego tekstu. Każdy z nas nakręci inną część, mianownikiem wspólnym będą aktorzy. Powołamy ich według zasad castingu, ale także, idąc śladem ojca, zaproponujemy role tym, którzy pozostawali z nim w komitywie. Planujemy też znaleźć dziewczynę, która na ekranie zadebiutuje – ojciec uwielbiał to robić. „Ptaki” mają być filmem spod znaku Andrzeja Żuławskiego, ukłonem w stronę kierunku sztuki jako narzędzia ku wyzwoleniu człowieka... Ten scenariusz dostałem od ojca na tydzień przed jego śmiercią.

Myśli Pan często rodzicach?

Ich obecność odczuwam wewnętrznie. I jednocześnie, wraz z ich odejściem, poczułem się uwolniony od pewnego aspektu życia. Jestem jak korpus rakiety, której odpadły już dwa silniki i teraz ona pruje przed siebie samotnie.

Gdy rodzice odchodzą, horyzont śmierci zbliża się nieuchronnie w naszą stronę.

Odeszły ode mnie zobowiązania emocjonalne związane z rodzicami. Nie mam do kogo zadzwonić, by zapytać o zdrowie. Oni też już się nie muszą o mnie martwić, bo ich nie ma. Wraz z ich odejściem pojawił się rodzaj ulgi. Bo gdy rodzice bardzo długo trwają przy nas, to też łatwe nie jest. W pewnym sensie składam im ukłon, że uwolnili mnie od siebie.

Pan mówi jak człowiek pogodzony z losem.

Moja matka mówiła, że wszystko się dzieje według nieznanego nam wzorca. Jeżeli mu zaufamy, to przestaniemy bać się tego, co nieznane, zobaczymy w tym kolej rzeczy. Jeżeli mój ojciec nigdy nie dbał o zdrowie, to rak wykończył go jednym strzałem. Inaczej matka: dbała o nie niezwykle, ale jako osoba empatyczna brała na siebie mnóstwo ludzkiego bólu. Była wolontariuszką w hospicjum, rozmawiała z cierpiącymi o pułapach życia, szukała dla nich dobrych rozwiązań. Ona przepuszczała przez siebie silną energię, która mogła przerodzić się w wykańczającą chorobę. Mama bardzo dzielnie wyszła z pierwszej fali raka, ale drugiej nie wytrzymała.

Jednocześnie myślę, że może ona dotarła na ścieżce duchowej do takiego miejsca, w którym dalsze nią podążanie wiązało się z opuszczeniem ciała i działaniem z innego pułapu. Wiadomo, mogła być dłużej z nami – dziećmi, mężem, wnukami, przyjaciółmi...

Cierpienie towarzyszące odchodzeniu jest i będzie zawsze, żegnanie się z bliskimi to okrutna sprawa. Mamie było z tym trudno, ale też miała głębokie zaufanie do tego, co ją czeka. ©

XAWERY ŻUŁAWSKI (ur. 1971) jest reżyserem filmowym. Autor m.in. „Chaosu” i „Wojny polsko-ruskiej”. Syn Małgorzaty Braunek, której druga rocznica śmierci minie 23 czerwca, oraz Andrzeja Żuławskiego, zmarłego 17 lutego br.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2016