Wszyscy wiemy, dokąd one jadą. Zwierzęta w drodze na rzeź

MAŁGORZATA SZADKOWSKA, prezeska Compassion Polska: Problem transportu żywych zwierząt znany jest od dekad, i to jest najstraszniejsze. Napisaliśmy niezliczoną liczbę raportów, mamy zdjęcia, dowody. I nic się nie zmienia.

04.04.2022

Czyta się kilka minut

Targ koni w Skaryszewie, marzec 2012 r. / DAWID CHALIMONIUK / AGENCJA WYBORCZA.PL
Targ koni w Skaryszewie, marzec 2012 r. / DAWID CHALIMONIUK / AGENCJA WYBORCZA.PL

BARTOSZ RUMIEŃCZYK: Ile zwierząt jedzie rocznie na rzeź?

MAŁGORZATA SZADKOWSKA: Skala jest olbrzymia – ponad dwa miliardy. To liczba odpowiadająca jednej trzeciej ludzi na Ziemi. Najwięcej transportujemy kurczaków, bo aż 1,8 mld. Jadą też miliony innych zwierząt: 44 mln świń, 14 mln owiec, 11,5 mln krów i cieląt, 4,5 mln kóz, 4 mln królików oraz 250 tys. koni. W sumie państwa Unii Europejskiej decydują o ponad 73 proc. światowych przewozów zwierząt. Te liczby pokazują, że mamy olbrzymią nadprodukcję, która napędza zapotrzebowanie na mięso na całym świecie. Kraje rozwijające się chcą go jeść coraz więcej, bo wreszcie mogą sobie na to pozwolić.

Zostawmy na chwilę eksport, bo 90 proc. transportu zwierząt odbywa się wewnątrz kraju. Przeglądam teraz zdjęcia z Waszych raportów oraz śledztw i jedno pytanie ciśnie się na usta: po co my w ogóle te zwierzęta tak męczymy?

Kiedyś zwierzęta hodowano w inny sposób – dominował chów gospodarski, który pozwalał na prowadzenie uboju w miejscu tuczu. Ale wraz z rewolucją przemysłową hodowla zwierząt zaczęła się rozrastać. To paradoks, bo z jednej strony wynalezienie silnika spalinowego odciążyło zwierzęta gospodarskie, a z drugiej zapędziło je za zamknięte mury hodowli przemysłowej oraz pozwoliło na transportowanie na duże odległości. I tak tradycyjny chów z przepędzaniem zwierząt na krótkie odległości się skończył. Dziś raczej nie zabija się zwierząt na miejscu, bo bardziej opłaca się je przewieźć do ubojni.

Jak wygląda transport kurczaków?

Mówiąc o kurczakach, tak naprawdę mówimy o specjalnie wyhodowanej przez człowieka rasie drobiu: o przerośniętych mięśniach klatki piersiowej i pełnej masie osiąganej w zaledwie sześć tygodni. To ptaki hodowane w systemie zamkniętym, w halach, które po sześciu tygodniach są opróżniane. Wtedy kurczaki się wyłapuje, ładuje do klatek, a następnie na ciężarówki. Ten moment to pierwszy i ostatni kontakt zwierząt ze światem zewnętrznym. Wtedy też zwierzęta doznają najwięcej urazów – nawet 25 proc. transportu. Pamiętam wypowiedzi kierowców, którzy przyznawali, że musieli upychać łebki lub łapki zwierząt stłoczonych w klatkach, bo wystawały na zewnątrz. W jednym transporcie może pojechać nawet 3 tys. ptaków.

Jak długo trwa transport do ubojni?

Kurczaki jadą kilka godzin, jeśli nie ma postojów po drodze. Ale ważne są też warunki. Według unijnego rozporządzenia nie powinny być transportowane w temperaturze powyżej 30 stopni. Wiemy jednak z różnych śledztw, że tak się dzieje. Sami kierowcy mówią, że auta bywają źle wentylowane, więc podczas postojów w upale ptaki niemal się gotują. Tak jest w Polsce, a gdy wyjeżdżają poza nasz kraj – pokonują często wielogodzinne trasy. Znamy przypadki, gdy zwierzęta były transportowane nawet przez siedem dni. Wykazano takie zdarzenia np. w raporcie dokumentującym transporty z UE do Turcji, który jest efektem pięcioletniego śledztwa różnych organizacji pozarządowych, które wspieraliśmy jako Compassion.

Mówi Pani o przypadkach i sami hodowcy przyznają: przypadki się zdarzają, ale mówią też, że robią wszystko, aby było ich jak najmniej. Przecież nie opłaca im się zmarnować całego transportu drobiu.

Jeżeli faktycznie byłyby to tylko przypadki, nie mielibyśmy tylu raportów wykazujących nieprawidłowości i nie powstałaby komisja śledcza ds. ochrony zwierząt podczas transportu, powołana przez Parlament Europejski w 2020 r. No i wreszcie sama Komisja Europejska nie zastanawiałaby się nad zmianą przepisów, co właśnie się dzieje. Na gruncie krajowym mieliśmy też obszerny raport NIK z lat 2014-2016. Podobne problemy opisuje od lat Inspekcja Transportu Drogowego i Inspekcja Weterynarii.

W raporcie, który Pani przywołuje, NIK wykazał nieprawidłowości na poziomie zaledwie jednego procenta, podobnie wyglądają raporty ITD czy IW.

Ten procent ma znaczenie – w Polsce przewozimy rocznie 74 mln kurczaków, więc nieprawidłowości dotyczą ponad 700 tys. żywych ptaków. Trzeba też zauważyć, że raporty NIK czy ITD nie skupiają się na dobrostanie zwierząt. Sama ITD przyznaje, że interesuje ją głównie stan techniczny pojazdu, bezpieczeństwo na drodze oraz bezpieczeństwo kierowcy. Poza tym spora część transportów zwierząt odbywa się w nocy, gdy w punktach kontrolnych nie ma ekspertów, bo zwyczajnie brakuje ludzi do pracy. Jest więc spory rozdźwięk między danymi spływającymi ze śledztw organizacji pozarządowych a danymi z raportów NIK, ITD czy IW. My mamy niezbite dowody, np. zdjęcia z ciężarówek, w których termometry wskazują po 40 stopni, w których brakuje poideł, a zwierzęta są zaklinowane. Takie transporty nie powinny w ogóle wyjechać na drogę. Proszę też pamiętać, że gdy mówimy o dobrostanie zwierząt, to nie mamy na myśli tylko tych, które padły, ale także te zranione. A rany pojawiają się już na etapie załadunku, gdy kurczaki są brutalnie łapane, a kopytne pędzone po śliskich kładkach, na których łamią nogi.

Przepisy zabraniają poślizgowych ramp, zakazane jest mieszanie płci czy też zwierząt pochodzących z różnych hodowli, by zminimalizować ryzyko wzajemnych okaleczeń. Obowiązuje zresztą nie tylko prawo krajowe, ale i wyśrubowane normy unijne. A weterynarze mówią: najlepiej byłoby tych transportów unikać, ale skoro już są konieczne, to należy je wykonywać zgodnie z przepisami, bo te dobrze chronią dobrostan zwierząt. Czyli nie jest tak źle.

Skupiłabym się na tym, że sami weterynarze mówią o unikaniu transportów, jeśli zaś chodzi o przepisy, to one zostały sporządzone na podstawie wiedzy naukowej sprzed niemal 20 lat. Mówię o dokumencie Rady Europejskiej 1/2005. Przez te dwie dekady nie tylko zobaczyliśmy, że prawo jest łamane i niedoskonałe, ale przede wszystkim, że jest nieadekwatne. Dziś już wiemy, że np. ptaki to inteligentne stworzenia, które odczuwają strach i ból. Warto też zauważyć, że 20 lat temu nie transportowaliśmy aż tak olbrzymiej liczby ptaków.

To może lepsza byłaby reforma prawa, a nie rewolucja, czyli zakaz transportu.

Zakaz eksportu poza Unię Europejską, zakaz transportu powyżej ośmiu godzin w obrębie UE i zakaz transportu nieodsadzonych zwierząt – czyli odebranych od matek – to nie jest rewolucja. To na początek dostosowanie prawa do aktualnej wiedzy na temat zwierząt.

Dlaczego chcecie zakazać transportu zwierząt poza Unię Europejską?

Ponieważ prawo unijne nie chroni zwierząt, które są eksportowane. W marcu zeszłego roku apelowaliśmy o ratunek dla zwierząt uwięzionych na dwóch statkach w drodze z Hiszpanii do Turcji. Z uwagi na podejrzenie występowania choroby niebieskiego języka, znanej też jako pryszczyca rzekoma, zwierzęta nie zostały wpuszczone do portu. Na jednym statku znajdowało się 900, a na drugim 1800 krów. Wychudzone po dwóch miesiącach niewoli, stojące po kolana w odchodach, zwierzęta ostatecznie zostały zabite.

Zerknijmy też na to, co się działo w latach pandemicznych. Podobne problemy mieliśmy przy polskich granicach, gdzie transporty ze zwierzętami stały w korkach po 70-80 km. Nawet Straż Graniczna apelowała, by je przepuszczać, bo ­umierały. To pokazało nam jasno, że prawo unijne nie działa.

Czas pandemii był jednak wyjątkowy. Trudno oczekiwać, byśmy mieli gotowe przepisy na każdą ewentualność.

W sytuacji, gdy tworzą się korki na granicach, należało transporty zwierząt po prostu wstrzymać, dopóki sytuacja pandemiczna się nie unormuje. Apelowaliśmy o to wielokrotnie i pytaliśmy: dlaczego wydajemy pozwolenia na takie transporty?

Żeby za wszelką cenę ratować łańcuchy dostaw i tym samym gospodarkę.

Tyle że transport zagraniczny zwierząt, przynajmniej z Polski, nie jest kluczową gałęzią gospodarki. Nie ucierpielibyśmy, gdybyśmy nie wyeksportowali czy nie zaimportowali tych zwierząt. Nie ucierpielibyśmy nawet, jeślibyśmy ich nie ­wyhodowali. Prawda jest taka, że nas po prostu stać na to, by nie szanować zwierząt, zwierzęta hodowlane nie mają większej wartości. Gdyby na pokładzie statków, o których mówiłam, była partia iPhone’ów – na pewno znaleźlibyśmy sposób, by ładunek zabrać na ląd.

Nie patrzymy na dobrostan zwierząt, ale i nie patrzymy na koszty środowiskowe, które płacimy wszyscy: na zanieczyszczone powietrze, glebę, wody gruntowe. Liczy się zysk i nic więcej. A gdy transport opuści teren UE, nie mamy w ogóle wpływu na to, co się z nim dzieje. Dlatego w 2015 r. Europejski Trybunał Sprawiedliwości wydał orzeczenie mówiące, że każde państwo członkowskie wysyłające zwierzęta poza UE musi zapewnić utrzymanie dobrostanu na całej trasie przejazdu, także poza UE. Orzeczenie wydano po tym, jak rząd Niemiec nie zgodził się na wysyłkę zwierząt do Uzbekistanu.

Dlaczego to zrobił?

Bo trasa miała trwać aż dziesięć dni. Jest to bardzo ważne orzeczenie, bo daje podstawę prawną, by zakazać eksportu zwierząt poza Unię.

Jakich zakazów jeszcze się domagacie?

Mówimy o zakazie transportu źrebiąt, cieląt i prosiąt. Mówimy o zakazie transportu samic, jeśli są w zaawansowanej ciąży. Mówimy o obniżeniu maksymalnej temperatury transportu do 25 stopni – dziś to 30 stopni. Chcemy też ograniczenia czasu transportu wewnątrz UE do ośmiu godzin, a do czterech dla drobiu i królików, czyli tych najmniejszych zwierząt. Postulujemy przy tym utworzenie listy lekarzy weterynarii, którzy będą zawsze dostępni w punktach ­kontroli.

Czyli nie chodzi Wam o całkowity zakaz?

Docelowo transportu należy zakazać całkowicie, a dopuścić jedynie transportowanie nie żywych zwierząt, ale mięsa i materiału genetycznego – dopóki to mięso będziemy produkować.

No i to już jest rewolucja. Wymuszenie głębokiej reformy na całej branży mięsnej.

I tu wracamy do punktu wyjścia, czyli współczesnej produkcji mięsa oraz tego, jak źle zorganizowane jest współczesne rolnictwo. Wiem, że nie wszystkim może się podobać to, co mówię – bo reprezentuję organizację prozwierzęcą – ale sam Janusz Wojciechowski, komisarz europejski ds. rozwoju rolnictwa i wsi, mówi o konieczności zmian i przyznaje, że popełniliśmy błąd. Olbrzymie dotacje i subsydia dla rolników de facto dopompowały przemysłowe hodowle i pozwoliły na ich nienaturalny rozrost, bo system nie był doskonały, o czym dziś wszyscy wiedzą.

Tak naprawdę wszyscy finansujemy przemysłową hodowlę zwierząt – nawet osoby niejedzące mięsa, często do szpiku kości niezgadzające się z taką formą chowu.

Dostajemy rocznie kilkadziesiąt miliardów euro na produkcję jakościowej, bogatej w składniki odżywcze i zdrowej żywności – czyli na wzmocnienie i transformację polskiego rolnictwa. Tymczasem sama walka z ptasią grypą pochłania co roku 700 mln złotych, a 400 mln idzie na dofinansowanie hodowli świń, czyli na podtrzymanie tego przemysłu, bo nie o żadną reformę tu chodzi. A potem słyszę, że nie ma pieniędzy na transformację np. w stronę hodowli bezklatkowej.

Skoro mówimy już o zakazie hodowli klatkowej – ta inicjatywa również zaczęła się od zebrania podpisów.

Koniec Epoki Klatkowej to kontynentalna inicjatywa obywatelska, która wymusza na Komisji Europejskiej odpowiedź. I ta odpowiedź jest pozytywna, teraz czekamy na konkretne rozwiązania. Jeśli chodzi natomiast o sam transport, na razie złożyliśmy petycję z ponad 900 tys. podpisów – i jest to prośba, aby pochylić się nad tymi głosami. Działamy więc w trochę inny sposób. Petycja trafiła już do europosłów i komisarzy, teraz czekamy na odpowiedź.

Ale mamy też za sobą konkretne sukcesy. W Luksemburgu od początku marca obowiązuje zakaz eksportu żywych zwierząt do krajów trzecich. To pierwszy europejski kraj, który się na to zdecydował, a tamtejszy minister rolnictwa skomentował własną decyzję jako przykład dla całej Europy. Także Wielka Brytania może niedługo zakazać eksportu zwierząt – ustawa jest już po drugim czytaniu. Z kolei Nowa Zelandia zakazała transportu zwierząt drogą morską, po tym jak w 2020 r. doszło do katastrofy i zatonięcia statku z 6 tys. sztuk bydła. Powiedzieli jasno, że chodzi o dobrostan zwierząt – uważają też, że ważniejsza jest reputacja kraju niż rachunek ekonomiczny.

Również w UE trwa dziś rewizja prawa dotyczącego zwierząt, więc mam nadzieję, że Komisja Europejska zadziała odważnie.

Kiedy mogłoby to nastąpić?

Nowe przepisy mają pojawić się do końca 2023 r. – oczywiście z okresem przejściowym. Wtedy także mają pojawić się konkretne propozycje dotyczące Końca Epoki Klatkowej. Życzyłabym sobie, by do tego czasu wprowadzono nowe przepisy o transporcie zwierząt.

A jakie są polityczne nastroje wokół zakazu transportu zwierząt?

Tu jest już mniej optymistycznie, co pokazało choćby ostatnie głosowanie, z połowy stycznia, nad wytycznymi, które przyszły z komisji śledczej ds. ochrony zwierząt podczas transportu. Rekomendacje podczas prac zostały przez europosłów rozwodnione i wersja końcowa tak naprawdę niewiele zmienia los zwierząt. To nie jest dobra informacja, bo pokazuje, że nie ma woli politycznej wprowadzenia zmian i że politycy znowu uginają się pod naciskami lobby przemysłu mięsnego.

Mimo olbrzymiej presji społecznej.

To prawda. Zebraliśmy 900 tys. podpisów, a to nie jest pierwsza petycja. Transporty zwierząt budzą wielki opór i wielkie emocje, gdyż mijamy je w drodze albo stoimy za nimi w korku. To jedna z nielicznych okazji, w których mamy kontakt z hodowlą przemysłową. Widzimy jeszcze żywe, cierpiące zwierzęta. I chyba nikt z nas nie ma złudzeń, dokąd one jadą. ©

MAŁGORZATA SZADKOWSKA jest prezeską polskiego oddziału Compassion in World Farming. Jedna ze stu najbardziej wpływowych Kobiet 2021 roku według polskiej edycji „Forbes Women”, absolwentka Uniwersytetu Warszawskiego i Uniwersytetu w Granadzie, posiada certyfikat Animal Welfare Science, Ethics and Law Uniwersytetu w Cambridge.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 15/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Wszyscy wiemy, dokąd one jadą