Przemyślmy to ab ovo

Europa jest coraz bliższa wprowadzenia zakazu hodowli kur w klatkach. Zapłacimy za to z własnej kieszeni – ostrzegają hodowcy. Mamy więc dobry powód, by zacząć oswajać się z myślą, że tania żywność to niebezpieczne złudzenie.

26.04.2021

Czyta się kilka minut

 / PIOTR MAŁECKI / FORUM
/ PIOTR MAŁECKI / FORUM

Dzień przed wysłuchaniem Małgorzata Szadkowska, prezeska Compassion Polska, nie kryła obaw. – Nie mamy wątpliwości, że będzie dużo nieprzychylnych inicjatywie osób, głównie hodowców prowadzących fermy przemysłowe na dziesiątki lub setki tysięcy zwierząt – przyznała. Gdy rozmawialiśmy po raz drugi, już dzień po, w jej głosie usłyszałem ulgę. – Za wcześnie na gratulacje, ale tak, jesteśmy bardzo pozytywnie zaskoczeni.

15 kwietnia na forum Parlamentu Europejskiego odbyło się publiczne wysłuchanie inicjatywy obywatelskiej w sprawie zakazu trzymania zwierząt hodowlanych w klatkach. Komisja Europejska ustami Janusza Wojciechowskiego wyraziła poparcie, a pod samą inicjatywą podpisało się aż 1,4 miliona Europejczyków. Droga do wycofania klatek z branży będzie jednak długa i kręta.

Europejska hodowla przemysłowa to 340 mln zwierząt w klatkach (nie tylko kury, choć stanowią większość), olbrzymie koszty środowiskowe i społeczne oraz okrucieństwo, które nie tylko można, ale i trzeba wyeliminować – tak brzmią argumenty aktywistów prozwierzęcych, którzy stoją za inicjatywą End the Cage Age, czyli Koniec Epoki Klatkowej. Po drugiej stronie słychać zaniepokojenie losem hodowców oraz nieśmiertelne pytanie, kto za to wszystko zapłaci. W domyśle: konsumenci.

– Z naszych sondaży wynika, że 71 proc. Polaków uważa, że trzymanie zwierząt w klatkach jest okrutne – średnia europejska to 74 proc. Natomiast 63 proc. Polaków popiera zakaz hodowli klatkowej, przy 64 proc. średniej europejskiej – wylicza Małgorzata Szadkowska.

Spośród 1,4 miliona podpisów w Polsce zatwierdzono zaledwie 54 tys. Dla porównania, w Niemczech aż 475 tys., a w Holandii 154 tys. – co skwapliwie odnotowano w nieprzychylnych samej inicjatywie publikacjach, a co autorzy inicjatywy zrzucają na wymogi proceduralne. Ale dbanie o dobrostan zwierząt staje się coraz ważniejszym tematem publicznym. Szadkowska mówi, że to sukces organizacji pozarządowych.

– Pierwsze badania opinii wykonaliśmy w 2016 roku: 40,9 proc. respondentów powiedziało, że sklepy i restauracje powinny rezygnować z jaj z hodowli klatkowej, więc nie było z tą świadomością tak źle, ale w 2020 roku na takie samo pytanie odpowiedziało na tak 54,5 proc. Polaków. Co miało wpływ? Mam nadzieję, że także nasze działania. W 2014 roku przeprowadziliśmy pierwsze śledztwo o warunkach panujących w hodowli klatkowej – mówi Maria Madej z Otwartych Klatek, najbardziej znanej w Polsce organizacji zajmującej się tą sprawą.

Wzbogacona kartka A4

Od 2014 r. Otwarte Klatki prowadzą kampanię „Jak one to znoszą” – pokazującą, jak wygląda hodowla klatkowa w całej Unii Europejskiej.

Na mocy tych regulacji stosowanie klatek konwencjonalnych (tzw. bateryjnych) zostało w Polsce zakazane wraz z wejściem do Unii Europejskiej. Zakłady produkcyjne zobowiązane zostały do przestawienia produkcji na tzw. klatki wzbogacone. Cel? Zapewnienie wyższego dobrostanu. A realia? Zerknijmy w raport.

„Klatki wzbogacone zostały wyposażone w grzędę, gniazdo, urządzenie do ścierania pazurów i ściółkę umożliwiająca grzebanie i dziobanie. Każdemu zwie­rzęciu przysługuje 750 cm2 powierzchni podłogi, w tym dostęp do gniazda. Podłoga klatki nachylona jest pod kątem nie większym niż 14%, tak by znoszone jajka staczały się na taśmociąg zainstalowany przy przedniej ścianie klatki”.

Ile to jest 750 cm2? Format A4, czyli mniej więcej strona „Tygodnika Powszechnego”, ma powierzchnię 623,7 cm2. Kura w klatce „wzbogaconej” ma więc niewiele więcej miejsca niż powierzchnia, na której czytacie ten tekst. W klatce wzbogaconej z reguły przebywa od 20 do 60 ptaków, a na jednej hali produkcyjnej zwierząt może być nawet 100 tys. w przypadku największych hodowli – właśnie takie zdominowały polski przemysł drobiarski. W tej chwili w Polsce w klatkach przebywa ok. 40 milionów kur niosek – i jest to ok. 80 proc. całej krajowej hodowli.

Stłoczenie zwierząt rodzi konkretne zagrożenia i ogranicza naturalne zachowania niemal do zera. Ptaki na tak ograniczonej powietrzni nie są w stanie swobodnie rozprostować skrzydeł, przemieszczać się czy zażywać kąpieli piaskowych. Na długiej liście wad chowu klatkowego znajdziemy nawet pterofagię, czyli wydziobywanie piór i akty kanibalizmu.

„Brak dostępu do wybiegu i podawanie gotowych, wysokoenergetycznych mieszanek paszowych hamują naturalne zachowania kury, przez co znajduje ona ujście w kaleczeniu innych ptaków – czytamy w raporcie – wydziobywanie piór u wielu kur przekształca się w zjadanie piór i jajek oraz głębokie ranienie siebie lub innych ptaków, czasem kończących się infekcjami, wyciąganiem wnętrzności i śmiercią”.

W celu ograniczenia takich zachowań ptaków, które narażają także producentów na straty, zezwala się na przycinanie dziobów, co nie ma żadnego wpływu na składanie jaj, ale – według obrońców zwierząt – naraża na dodatkowe cierpienie i upośledza funkcje życiowe zwierząt.

Półtora roku pracy

Klatka jest dla kury w hodowli rozwiązaniem najlepszym – czytam o tym w wiadomości od Andrzeja Danielaka, prezesa Polskiego Związku Zrzeszenia Hodowców i Producentów Drobiu. „Kury są ptactwem stadnym. Dla nich najkorzystniejsze poczucie bezpieczeństwa jest w stadkach liczących kilka, kilkanaście sztuk, w zależności od wielkości klatki, w której zamontowane są na stałe przewidziane obowiązkowym prawem urządzenia wzbogacające ich środowisko bytowania, odpowiadające ich potrzebom”.

Danielak przekonuje także, że zwierzęta są w klatkach bezpieczne i zaopiekowane. „Jedzą całkowicie kontrolowaną, idealnie zbilansowaną przez człowieka paszę, piją wodę spożywczą, taką samą, jaką piją ludzie, oddychają świeżym powietrzem, wymienianym non stop przez wentylatory, sterowane elektronicznie, zgodnie z programem”. Danielak zwraca też uwagę, że w tak niewielkich stadach wytwarza się naturalna hierarchia, co „na plus” również zapisują Otwarte Klatki. „Z racji tego, że kury uczą się od siebie zachowań, w chowie klatkowym łatwiej opanować występowanie zachowań agresywnych” – czytamy w raporcie.

To, co według hodowców jest dowodem na zadowolenie ptaków, czyli wysoka produktywność, dla obrońców praw zwierząt jest dowodem na ich nieludzką eksploatację. Otwarte Klatki piszą o ­250-300 jajach składanych przez jedną kurę w półtora roku – bo tyle trwa jej żywot na fermie. A po zakończonej na fermie pracy nioski jadą na ubój.

Nie stać nas na śmietnik

Liczba zebranych podpisów faktycznie robi wrażenie, zwłaszcza że w ciągu ośmiu lat praktycznego funkcjonowania instytucji Europejskiej Inicjatywy Obywatelskiej wymagany milion udało się zebrać zaledwie sześć razy.

Za zakazem hodowli klatkowej opowiedziały się także środowiska naukowe i niektóre koncerny spożywcze, np. ­Ferrero, Nestlé, Mondelēz International (właściciel m.in marek: Prince Polo, Milka i Delicje Szampańskie) czy Unilever (m.in. lody Algida i majonez Hellmans).

– To giganci, którzy wyrazili nie tylko poparcie dla idei wycofania klatek dla kur niosek, ale zaoferowali podzielenie się swoim know-how, sami bowiem od takich jaj odchodzą lub już odeszli – mówi Szadkowska i zwraca uwagę, że choć decyzja Komisji Europejskiej, co dalej z inicjatywą, zapadnie w ciągu trzech miesięcy, to takie zakazy – w różnych formach – już funkcjonują.

– W Niemczech i Czechach zakaz wejdzie w życie kolejno w 2025 i 2027 roku, Słowacja z chowu klatkowego chce się wycofać do 2030 roku poprzez porozumienie rządu i hodowców, a zakazy funkcjonują już w Austrii, Luksemburgu. Prawo zatem należy ujednolicić – mówi, a gdy pytam o zagrożenia dla polskich hodowców, którzy mogą obawiać się konkurencji choćby z Niemiec, gdzie większość kur hodowana jest na wolnym wybiegu i gdzie wdrożenie zmian prawnych nie będzie aż tak skomplikowane i kosztowne, proponuje inne spojrzenie.

– Polski nie stać na to, by być śmietnikiem Europy. Już teraz eksportujemy olbrzymie ilości tanich jaj wytwarzanych na fermach o najniższym dobrostanie kur do Niemiec. Czy naprawdę chcemy z otwartymi ramionami przyjmować każdy rodzaj wysokoprzemysłowej produkcji, gdy sąsiednie kraje będą dbać o swoje środowisko i społeczeństwa?

O zagrożenia dla hodowców pytam także w branży. „Mnożenie trudności producentom żywności europejskiej, która podlega najwyższym w świecie rygorom, doprowadzi do konieczności ­importu ­podobnych wizualnie produktów żywnościowych, z obszarów gdzie nie sięga surowa jurysdykcja UE” – ­pisze prezes Danielak i dodaje: „Kampanie prowadzone przeciwko temu rodzajowi legalnej produkcji żywności moim zdaniem noszą znamiona dyskryminacji, ­stygmatyzują zarówno produkt, jak i producentów, więc nie wydaje mi się, by były to kampanie uczciwe. Sieci handlowe wolą sprzedawać droższe produkty, bo na nich mają wyższe marże, skłaniają konsumentów do określonych zachowań sugerując im, co mają kupować”.

Patrzeć na ludzi

A żeby poznać zdanie rolników, telefonuję do Michała Kołodziejczaka, prezesa AGROunii. W pierwszych słowach podkreśla, że dobrostan zwierząt leży mu szczególnie na sercu, co więcej – widziałby rozszerzenie zakazu, co argumentuje w oryginalny, ale i wymowny sposób. – Chciałbym, byśmy mówili o ogólnym dobrostanie zwierząt, ale znam ludzi, którzy sprzeciwiają się hodowli klatkowej kur, a potrafią w takiej samej klatce zamykać swojego psa, by nie pogryzł kanapy, gdy zostaje w mieszkaniu sam – mówi. – Nie hoduję zwierząt, ale uprawiam kapustę i wiem, że jak nasadzę główki co pół metra, to wyrosną zdrowe i dorodne, a jak stłoczę je co 25 centymetrów, będą karłowate i chore.

– Czy to znaczy, że popiera pan ekologów? – dopytuję.

– A pamięta pan, od czego zaczęły się strajki żółtych kamizelek? Jednym z powodów było przerzucanie kosztów ochrony środowiska na najbiedniejszych. Nieodpowiednio wprowadzane zmiany pociągną za sobą duże wzrosty cen ­żywności. Czy każdego na to dziś w Polsce stać? – pyta i dodaje: – Gdy wchodziliśmy do UE, hodowcy musieli wymienić klatki. Znam takich, którzy brali po 30 mln kredytu i do dziś go nie spłacili. Jeśli będziemy tak często zmieniać przepisy, nie dając ludziom spłacić zobowiązań, to te jajka nie będą kilka, a kilkanaście razy droższe. Nie możemy doprowadzić do tego, by społeczeństwo, które staje się coraz bardziej wymagające i wrażliwe, spowodowało, że ludzie biedni będą jeszcze biedniejsi. Zdanie mamy podobne, ale ja patrzę nie tylko na zwierzęta, ale także na ludzi.

Nie ma się jednak co obruszać na organizacje prozwierzęce, że – jak same twierdzą – ich klientami są zwierzęta, a nie ludzie. Szadkowska podkreśla, że ochrona producentów leży w gestii instytucji unijnych oraz rządów państw członkowskich, a w inicjatywie znalazły się konkretne propozycje, jak okres przejściowy do 2027 r. i postulat adekwatnego rozdzielenia funduszy, by odpowiednio wesprzeć państwa, których hodowle będą wymagać najbardziej rozległych zmian, czyli np. więcej dla Polski, a mniej dla Niemiec.

Przerzucanie kosztów

– My się nie obrażamy na ludzi, których nie stać na zakup droższej żywności – przekonuje mnie Szadkowska. – My chcemy zmienić system, bo odejście od hodowli klatkowej to zmiana całego systemu produkcji żywności. Dziś cierpią też na tym małe gospodarstwa rolne, które są wypychane przez molochy, olbrzymie produkcyjne fermy, które wyglądają jak hangary wypełnione zwierzętami.

Podobne zrozumienie dla konsumentów wyraża Maria Madej, gdy pytam ją, czy wsparcie ze strony gigantów pokroju Nestlé czy Unilever – delikatnie mówiąc, niezbyt popularnych wśród środowisk „zielonych” – nie niesie ze sobą kontrowersji. – Decyzje konsumenckie, owszem, są ważne, ale to decyzje firm mają realne przełożenie na dobrostan zwierząt – mówi.

I zgoda, ale to nie rozwiązuje kwestii podwyżek cen żywności, które same w sobie są oddzielnym tematem.

– Naiwnością jest myśleć, że mamy tanie jaja, mięso i mleko, bo są tanie w produkcji. One są tanie, bo koszta produkcji są przerzucane. Na społeczeństwo, na środowisko, na zwierzęta i dlatego ich nie widzimy w cenach na półkach. Poza tym proszę zerknąć na mapy protestów. Co się dzieje w miejscach, gdzie mają powstawać nowe fermy? Ludzie nie chcą ich w swoich okolicach. Myślenie, że możemy mieć tanie jedzenie w nieskończoność, to pułapka – przekonuje Szadkowska.

Żeby z niej wyjść, należy przeprowadzić gruntowne zmiany w produkcji żywności: o czym przekonywali aktywiści na wysłuchaniu 15 kwietnia w Parlamencie Europejskim.

Resort się przygląda

W przeważającej większości europosłowie opowiedzieli się za odejściem od hodowli klatkowej – jedynie Ivan David z czeskiej eurosceptycznej SPD [Wolność i Demokracja Bezpośrednia – red.] wyraził pogląd, że ptakom w klatkach jest lepiej niż na wolnym wybiegu – podkreślali jednak konieczność jasno wyznaczonego okresu przejściowego i konkretnych form wsparcia dla hodowców.

Sporo uwagi poświęcono także ochronie europejskiego rynku przed importem taniej, bo niespełniających nowych wymogów, żywności spoza Wspólnoty. A wszystko to w tonie znanym już ze strategii „Od Pola do Stołu” – w myśl której do 2030 r. 25 proc. gospodarstw na terenie UE ma być ekologiczne. Ideą – o której mówi choćby Compassion – jest także ograniczenie samej produkcji żywności, której aż jedną trzecią potrafimy zmarnować. Gdy z kolei ograniczymy produkcję, zmniejszymy zapotrzebowanie na pasze, pochodzące np. z wylesianych obszarów soi Ameryki Płd.

Europosła Zbigniewa Kuźmiuka (PiS) złapałem telefonicznie w drodze na lotnisko. – Bardzo merytoryczna debata, bez zbędnych emocji, które zazwyczaj towarzyszą takim tematom, także ze strony organizacji ekologicznych – mówi.

Kuźmiuk na forum europejskim wypowiadał się wysoce dyplomatycznie. Dopiero na łamach „Naszego Dziennika” powiedział wprost: „Realizacja ich postulatów może być bardzo niebezpieczna dla rolnictwa. Na szczęście ostateczny głos w tej sprawie będzie mieć Komisja Europejska i liczę na to, że wykaże się ona na tyle dużą determinacją, żeby spojrzeć na tę kwestię w sposób rozsądny”.

W tekście o wymownym tytule „Wojna z rolnikami” dziennik o. Tadeusza Rydzyka nie zostawił suchej nitki na inicjatywie. Oberwało się także komisarzowi Januszowi Wojciechowskiemu (również z PiS), który powiedział – przy wszystkich zastrzeżeniach – jasno: – Dobrostan zwierząt leży w samym sercu Zielonego Ładu i mnie osobiście zależy na tym, żeby go poprawić. Chów klatkowy jest częścią szerszego problemu, jakim jest intensyfikacja produkcji, która nie była wyborem rolników. I rolnicy też na tym cierpią.

Gdy zwróciłem się z konkretnymi pytaniami do polskiego resortu rolnictwa, otrzymałem dość mgliste odpowiedzi o monitorowaniu dalszego przebiegu prac nad inicjatywą.

Zgodnie z przepisami o inicjatywach obywatelskich Komisja Europejska powinna teraz zdecydować, co dalej. Może nie podjąć żadnych działań, ale może też przystąpić do prac nad aktem prawnym, może też zaproponować inne rozwiązania.

Przed nami trzy miesiące ciszy przed burzą? ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 18/2021