Wolność od przepisów

Minister mówi o komercjalizacji. Profesor broni status quo. Urzędnik straszy paragrafem. I jak tu być humanistą?

30.07.2012

Czyta się kilka minut

Inflacja polskiej waluty wyniosła w maju 3,6 proc. – podaje Narodowy Bank Polski. Nikt, niestety, nie publikuje wskaźnika inflacji wykształcenia, a ten w naszym kraju od lat miałby wartość dwucyfrową. Ministerstwo Nauki chwali się, że dzięki dwóm milionom studentów mamy „jeden z najwyższych na świecie wskaźników scholaryzacji oraz największą liczbę instytucji szkolnictwa wyższego w Europie”. Obawiam się, że jesteśmy mimo to wykształceni w takim samym stopniu, w jakim przed denominacją złotówki byliśmy milionerami. Ogromna liczba studentów nie oznacza wzrostu szacunku dla wiedzy. Wiąże się raczej z coraz niższym jej statusem, o czym przekonują się ci, którzy łatwiej znajdują zatrudnienie, zatajając przed pracodawcą tytuł doktora.

Na łamach „TP” rozgorzała dyskusja o uniwersytetach. Niełatwo wybrać, przeciwko komu najpierw skierować ostrze polemiki. Z perspektywy młodego historyka, doktoranta na Uniwersytecie Warszawskim, kandydatów jest kilku.

WINNY MINISTER

Barbara Kudrycka jest łatwym celem ataku. Jako szefowa odpowiedniego resortu, w naturalny sposób zbiera cięgi od wszystkich, którym leży na wątrobie stan polskiej nauki. Tym bardziej że zdecydowała się wprowadzić duże zmiany w uporządkowanym światku akademickim i okazała się skuteczna w ich wdrażaniu. Znajduje pieniądze, zwiększa zakres akademickiej swobody, kładzie nacisk na system grantowy i próbę zwiększenia mobilności uczonych.

Polityka ministerstwa budzi jednak silne obawy w środowisku humanistów. Ich najpoważniejszą przyczyną jest skrót „B+R”, pojawiający się w wielu dokumentach i regulaminach konkursów grantowych. Należy czytać go jako Badania i Rozwój; często występuje w połączeniu ze słowem „komercjalizacja”. Oznacza wsparcie przede wszystkim tych badań, które można szybko wykorzystać w biznesie. Być może jest to prawidłowe pobudzenie kreatywności w dziedzinach technicznych i przyrodniczych, nauki humanistyczne nie doczekały się jednak z ministerialnych gabinetów kryteriów bardziej adekwatnych do swojej specyfiki. Wolności, o których pisała w „TP” pani minister, to w dużej części możliwość wyboru, „jakie korzyści z komercjalizacji osiągnie uczony, a jakie uczelnia”.

Symbolem utożsamienia nauki wyłącznie z tymi dziedzinami, które łatwo znajdują porozumienie z biznesem, jest włączenie „Strategii rozwoju nauki do 2015 r.”, opracowanej przez MNiSW, do „Strategii innowacyjności i efektywności gospodarki”, koordynowanej przez ministra gospodarki. W tej perspektywie nauki humanistyczne znikają jako pozbawione praktycznego zastosowania. Po przeprowadzeniu procedury komercjalizacji saldo na rachunku pozostaje przecież ujemne. Czy naprawdę dyskusja musi zniżyć się do poziomu dowodzenia, że dobra humanistyka to nie jest próżne zabijanie czasu?

Drugim błędem w polityce ministerstwa jest zdominowanie nauki przez szkolnictwo wyższe. Zbyt mocne podkreślanie znaczenia „edukacyjnych aspiracji polskiego społeczeństwa” (do tego określanych w liczbach, nie w jakości) sprawia, że min. Kudrycka pisze o programach nauczania i wartości absolwentów dla pracodawców. To ważne, zgoda. Uniwersytet to jednak nie tylko szkoła, ale także ośrodek badań, które nie zawsze nadają się do spieniężenia. Wnoszą za to wkład nie do przecenienia w zakresie wiedzy o sobie (jako jednostce i jako społeczeństwie), szeroko rozumianej kultury i jakości życia nieprzeliczalnej na twardą walutę.

WINNE ŚRODOWISKO

Każdy, kto pisze o reformie nauki, może pominąć krytykę status quo wyłącznie w celu uniknięcia antagonizowania środowiska akademickiego. Uniwersytety w Polsce są skostniałe i nieprzejrzyste. Panuje na nich przesadna hierarchia, a uczeni są mało mobilni. Dominuje przekonanie, że sytuacja nauki jest zła, ale lepiej nic nie zmieniać. Krytyka reformy jest nie tylko łatwa i modna, ale także wskazuje kozła ofiarnego.

Ministerstwo nie ma pomysłu na humanistykę, ale my sami też nie mamy pomysłu na siebie. Chyba we wszystkich ośrodkach akademickich brzmi chóralne wołanie o więcej pieniędzy. Owszem, finansowanie nigdy nie jest za duże (dotyczy to zwłaszcza jednostek, które nie mają możliwości czerpania dochodów ze współpracy z biznesem lub – jak na wydziałach prawa – z wysokich opłat od studentów), ale obecne struktury i nawyki wymagają refleksji w samym środowisku, bo wiele można poprawić niezależnie od zwiększania dotacji.

WINNA CYWILIZACJA

Prowadzenie polemiki z tendencjami cywilizacyjnymi zapewne jest formą donkiszoterii. Wspomniana we wstępie inflacja (hiperinflacja?) wykształcenia i stałe obniżanie statusu wiedzy tworzą jednak atmosferę marginalizacji. Tysiące studentów, którzy przewinęli się przez zajęcia z kiepskimi wykładowcami, wynosi przeświadczenie o straconym czasie i pozorności pracy akademickiej. Takie przekonanie jest zjawiskiem znacznie poważniejszym niż niedostrzeganie nauk humanistycznych przez ministerstwo. Lekarstwem na tę sytuację jest podniesienie poziomu nauczania. Aby tak się stało, wydziały humanistyczne muszą stać się bardziej elitarne, czyli dbające o wysokie standardy.

Groźną tendencją jest biurokratyczne bezpieczniactwo. To demon sięgający mackami wielu dziedzin życia, nic dziwnego, że dociera także na uniwersytety. Oczywiście nowoczesne instytucje potrzebują w pewnej mierze biurokracji; wprowadzenie procedur jest m.in. odpowiedzią na uznaniowość i kumoterstwo. Drugą skrajnością jest jednak papierologia. Urzędnicy boją się podejmować samodzielne decyzje i potrzebują jak najwięcej i jak najbardziej szczegółowych przepisów, regulujących wszystkie aspekty ich działalności.

Podobne myślenie zaprezentowała także min. Kudrycka w polemice z ks. Michałem Hellerem: „Gdy w grę wchodzą tak znaczące publiczne pieniądze, kryteria ich rozdziału przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego nie mogą budzić najdrobniejszych wątpliwości – a to wymaga przejrzystych regulaminów i dopracowanych w detalach wniosków konkursowych” (myśl poparta została afirmacją „specjalnych zespołów naukowo-administracyjnych, które z imponującą zręcznością przekopują się przez konkursowe regulaminy”). Jakież to fałszywe przekonanie, że dzięki gąszczowi przepisów można wydać pieniądze bezbłędnie!

Jestem przekonany, że powinniśmy uczyć się odwagi w podejmowaniu decyzji i braniu za nie odpowiedzialności. Czy jako obywatele jesteśmy gotowi zaakceptować oczywisty skądinąd fakt, że część decyzji administracyjnych będzie błędna? Komplikowanie przepisów może zmienić charakter tych błędów, ale ich nie wyeliminuje.

WINNY NAUKOWIEC

Biurokratyczny demon nie dotyka tylko urzędników – daje o sobie znać także w procesie oceny prac naukowych przez naukowców. Promuje się „bezpieczne”, przyczynkarskie tematy, których granice są ciasne, lecz jasno określone. Nikt nie może zarzucić im niespełniania standardów, więc łatwo można w oparciu o nie wspiąć się szczebel wyżej w akademickiej hierarchii. A że przez to powstają grube dzieła, które interesują w najlepszym razie tylko ich autora?

W dotychczasowych tekstach „Tygodnikowej” debaty wolność uniwersytetu określana była jako wolność myśli, wolność ustalenia programu studiów lub wolność wyboru modelu komercjalizacji badań. Chciałbym dodać do tej listy podział na wolność poprzez przepisy oraz wolność od przepisów. Ta pierwsza sprawia, że instytucja staje się nowoczesna: przejrzysta i wolna od uznaniowości. Ta druga, że zachowana pozostaje właściwa hierarchia wartości: na uniwersytecie króluje umiłowanie wiedzy i mądrości. Najważniejszym pomieszczeniem pozostaje biblioteka, a nie pokój specjalnego zespołu naukowo-administracyjnego, niezależnie od imponującej zręczności, z jaką przekopuje się on przez regulaminy ministra. 


MICHAŁ STARCZEWSKI jest doktorantem na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego.

Debatę otworzył artykuł ks. prof. Michała Hellera pt. „Śmierć uniwersytetów” („TP” 28/2012). W kolejnych numerach wzięli w niej udział minister nauki i szkolnictwa wyższego Barbara Kudrycka oraz prof. Tadeusz Sławek. Teksty dostępne są na tygodnik.com.pl/smierc-uniwersytetow

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2012