Wojenne dzieci Sarajewa

Pokazuje je takim, jak widzieli je najmłodsi: Muzeum Wojennego Dzieciństwa. Powstało w stolicy Bośni, której oblężenie – trwające prawie cztery lata – zaczęło się 26 lat temu, wiosną 1992 r.

07.05.2018

Czyta się kilka minut

Część kolekcji Filipa (rocznik 1981) w nowym muzeum, Sarajewo, listopad 2017 r. / JUSTYNA GÓRNIAK
Część kolekcji Filipa (rocznik 1981) w nowym muzeum, Sarajewo, listopad 2017 r. / JUSTYNA GÓRNIAK

Gdy sąsiad podarował małemu ­Ljiljanowi jabłko, ten zaraz ugryzł je łapczywie. Nie jadł owoców od dawna. Jego posiłki były monotonne: codziennie fasola z puszki, ryż, chleb. Jabłko to był rarytas.

Ljiljan nie pojął, czemu cała rodzina wybuchła śmiechem. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że usiłuje zjeść woskową temperówkę w kształcie jabłka. – Dziś też się z tego śmieję. Ale wtedy chciałem schować się pod ziemię. Jak mogłem nie zauważyć, że to przedmiot – mówi 33-letni Ljiljan. Na woskowej powierzchni sztucznego jabłka do dziś widać ślady jego zębów.

Filip, rocznik 1981: – Chyba każde dziecko w jakimś momencie zaczyna coś zbierać. Gdy po raz pierwszy ktoś przyniósł nam kawę, makaron i malutką puszkę z mięsem, mówiąc, że jesteśmy w kryzysowej sytuacji, pomyślałem, że to szaleństwo, bo za kilka dni sytuacja na pewno się uspokoi – opowiada. – Postanowiliśmy z mamą i bratem zachować na pamiątkę tę miniaturową puszkę, bo nigdy czegoś takiego nie widzieliśmy w sklepach.

Guinness za kolekcję śmieci

Sytuacja się nie uspokoiła. Przeciwnie: słychać było coraz więcej eksplozji. W kwietniu 1992 r. zaczęło się oblężenie Sarajewa przez siły Jugosłowiańskiej Armii Ludowej i Republiki Serbskiej, które miało potrwać aż do początku roku 1996 – wtedy, niedługo po podpisaniu układu pokojowego, wycofały się ostatnie wojska.

W tym czasie w Sarajewie sklepy były zamknięte lub puste, bo brakowało towaru. Sąsiedzi rozdzielali między siebie dostępną żywność. Z czasem ważnym źródłem zaopatrzenia stała się pomoc humanitarna, docierająca do miasta w konwojach.

Filip nie wyrzucał opakowań po jedzeniu, które otrzymywała jego rodzina: – Ciocia pracowała w telewizji. Kiedyś razem z nią odwiedziła nas dziennikarka z Niemiec. Zobaczyła moją kolekcję, już pokaźną. Zdziwiła się i zapytała, do kiedy chcę zbierać opakowania. Odpowiedziałem, że albo dopóki nie znajdę się w Księdze rekordów Guinnessa, albo dopóki nie skończy się wojna.

Dziennikarka notowała, zrobiła zdjęcia. Poprosiła, by napisał krótki list o tym, co robi. Po jakimś czasie przyszła przesyłka z dyplomem. Dyplom z 1995 r. głosi, że Filip ustanowił rekord Guinnessa w posiadaniu najbardziej niezwykłej kolekcji śmieci.

Wszystkie opakowania, puszki po konserwach czy etykiety gromadzone przez Filipa pochodzą z paczek humanitarnych dostarczanych mieszkańcom Sarajewa.

Kontur w kształcie serca

Mersiha była nowa w szkole. Jej rodzina uciekła w 1993 r. z miejscowości Donji Vakuf do Bugojna, skąd pochodzi jej mama. Dziewczynka miała wtedy 13 lat.

– Dzieci na początku mnie przezywały, śmiały się, że jestem uchodźcą. Może dlatego przykładałam się do nauki. Chciałam być prymuską, aby im zaimponować. Od uczenia się przy świeczce, bo rzadko mieliśmy prąd, pogorszył mi się wzrok. W końcu znalazłam nowych przyjaciół. Czasem, z powodu silnego ostrzału, nie mieliśmy lekcji przez tydzień czy dwa. Jak ja wtedy tęskniłam za szkołą – opowiada Mersiha.

Zaangażowała się w tworzenie szkolnej gazetki. – Jako członkowie zespołu redakcyjnego czuliśmy się bardzo ważni – śmieje się dzisiaj. – Gazetka nazywała się „Pierwsza Miłość”. Koleżanka zrobiła rysunek na okładkę. Namalowała chłopca i dziewczynkę z plecakami, para była otoczona konturem granic Bośni i Hercegowiny.

Niektórym kontur ten przypomina serce.

Przez ponad 20 lat Mersiha trzymała szkolną gazetkę razem z innymi pamiątkami w pudełku pod łóżkiem. Opakowania gromadzone przez Filipa leżały w pudłach na strychu. Jabłko Ljiljana przez lata stało na półce jako dekoracja.

Dziś wszystkie te przedmioty są częścią zbiorów Muzeum Wojennego Dzieciństwa. Kolekcja liczy ponad 4 tys. eksponatów i wciąż rośnie.

Puszka po konserwach z pomocy humanitarnej (kolekcja Filipa) oraz temperówka w kształcie jabłka (podczas wojny własność Ljiljana). / DZIĘKI UPRZEJMOŚCI MUZEUM

Wspomnienie jak esemes

Jasminko Halilović, rocznik 1988, od dawna myślał o tym, by spisać wspomnienia o dzieciństwie spędzonym w oblężonym Sarajewie. Ale rozmawiając z rówieśnikami zdał sobie sprawę, że każdy nosi w sobie coś niepowtarzalnego. Zdecydował, że zbierze i opublikuje wspomnienia od większej liczby osób.

W 2010 r. przez internet poprosił, aby kto tylko chce i może, odpowiedział na pytanie: „Czym było dla ciebie wojenne dzieciństwo?”. Tylko krótko – w 160 znakach.

Dlaczego Jasminko ograniczył wypowiedzi do długości jednego esemesa? Bo chciał, aby ludzie pisali to, co pierwsze przyjdzie im na myśl, bez zastanowienia. W krótkim czasie na jego skrzynkę ­mailową zaczęły spływać wiadomości od ludzi rozsianych dziś po świecie.

Maila od Mai czytał wielokrotnie. Nie pamiętał jej, choć pewnie mijali się na ulicy.

Maja napisała: „Ulica Hasana Kikicia, Mirela Pločić, dzień, w którym ją straciliśmy”.

To właśnie jej – Mireli – Jasminko od początku dedykował swój projekt. Była jego sąsiadką i pierwszą dziecięcą miłością. Znał ją z widzenia, wstydził się podejść. Dziewczynka była od niego o kilka lat starsza. Miał nadzieję, że gdy dorosną, różnica wieku nie będzie mieć znaczenia. Ale 11-letnia Mirela zginęła – od kuli snajpera, w pobliżu swego domu.

Ostrzał, strach, śmierć i głód, ale też zabawa, przyjaźń i miłość: to jedne z najczęściej powtarzających się słów w książce, która powstała po dwóch latach pracy. „Wojenne dzieciństwo” to mozaika ponad tysiąca krótkich wspomnień o dorastaniu podczas wojny w Bośni i Hercegowinie.

Razem z krótkimi wiadomościami Jasminko czasem otrzymywał też skany zdjęć, dokumentów czy pamiętników. Część włączył do książki – w tym zdjęcie puszek po konserwach z kolekcji Filipa.

Widząc, że wiele osób zachowało nie tylko wspomnienia, ale też przedmioty, Jasminko postanowił je zebrać i upublicznić. Tak narodził się pomysł Muzeum ­Wojennego Dzieciństwa.

Przekazać, czyli umuzealnić

Do Jasminka dołączyło kilkoro pasjonatów, którzy też uważali, że takie muzeum ma sens.

Na początku ich rozmowy toczyły się przy kawie. – Można powiedzieć, że muzeum powstało w sarajewskich kawiarniach – uśmiecha się Jasminko. – Nie mieliśmy biura, ale pracowaliśmy intensywnie – dodaje.

Przez kilka miesięcy mały zespół, w którym znaleźli się antropologowie, historycy i psychologowie, obmyślał, jak powinno wyglądać takie muzeum. W tym – jak zdobyć fundusze.

Jako pierwsze do zbiorów trafiło kilka rzeczy przekazanych od osób, których wspomnienia znalazły się w książce. Jasminko: – Muzeum wydawało się naturalną kontynuacją książki. Od początku najważniejsze w obu projektach było zaufanie ich uczestników. Nasz zespół to również „wojenne dzieci”. Ludzie czuli, że jesteśmy kompetentni, by zająć się tym tematem. Myślę, że to także uczciwość i spójność naszych działań pokazały, iż mogą nam zaufać – zaznacza.

W 2015 r. na konferencji prasowej ogłosili plan założenia muzeum. Przez media tradycyjne i społecznościowe poinformowali, że zbierają przedmioty związane z dorastaniem podczas wojny.

– Powstał nawet neologizm: „umuzealnić”. Bo oddanie przedmiotu do naszego muzeum nie jest tylko prostym aktem donacji – mówi Amina Krvavac, dyrektorka muzeum, od początku zaangażowana w projekt.

Wyleczenie ran

Mersiha: – Moja rodzina musiała opuścić dom i utraciła dorobek życia. Ale i tak miałam szczęście, bo podczas wojny nie straciłam nikogo bliskiego. Szkoła była wtedy dla mnie najważniejsza, dzięki niej zapominałam, co dzieje się na zewnątrz. Ciężko było mi oddać do muzeum tę szkolną gazetkę. Ona przywołuje ciepłe wspomnienia o nauczycielach i przyjaciołach. Ale to lepsze miejsce niż pudełko pod łóżkiem.

Filip od dawna chciał oddać gdzieś swoją kolekcję: – Nasza szkoła została spalona, długo nie mieliśmy lekcji, co mnie cieszyło. Ale doskwierała mi nuda, nie mogliśmy często wychodzić z domu z powodu ostrzałów. Dzieci z bloku bawiły się więc na klatce schodowej. Musieliśmy ­wymyślać sobie zabawy. Najmłodsi może nie rozumieją, czym jest zabijanie, ale zdają sobie sprawę, że coś jest nie tak. ­Zbieranie, układanie, przeglądanie tysięcy opakowań było dla mnie sposobem nie tylko na zabicie czasu, ale też na to, aby nie myśleć, co się dzieje dookoła.

Filip z dyplomem i Księgą Rekordów Guinnessa, Sarajewo, listopad 2017 r. / FOT. JUSTYNA GÓRNIAK

– Sądzę, że moja kolekcja wiele mówi o tamtym okresie, dlatego chciałem się nią podzielić – mówi Filip. Jednak przez lata nie mógł znaleźć dla niej odpowiedniego miejsca. Gdy powstało muzeum, wiedział od razu, że tam trafią.

Kiedy Ljiljan usłyszał o muzeum, sztuczne jabłko było pierwszą rzeczą, która przyszła mu na myśl: – Nie mam pojęcia, dlaczego. To ciekawe, jak taki mały nieznaczący przedmiot może przenieść do przeszłości i ożywić wspomnienia. Nie, nie było mi trudno rozstać się z jabłkiem, bo zostawiłem przeszłość za sobą i staram się żyć teraźniejszością. Z drugiej strony ciężko ignorować coś, co jest częścią mnie.

– Ci, którzy decydują się coś oddać, dzielą się z nami, obcymi przecież ludźmi, wspomnieniami związanymi z tym przedmiotem. Czasem zabawnymi, czasem tragicznymi – mówi dyrektorka Krvavac. – Często na ich twarzach widzę ulgę. Opowiedzenie swojej historii i poznawanie ­historii innych to szansa na wyleczenie ran. Z kolei inni podchodzą do tego bardziej racjonalnie: chcą oddać swoją pamiątkę, żeby więcej osób poznało rzeczywistość dorastania podczas wojny. Wiedzą, że jeśli ją zatrzymają, nikt się o niej nie dowie.

Zanim powstało muzeum

Ludzie chcą się dzielić swoimi historiami.

– Przez ponad 20 lat od końca wojny nie było w naszym kraju miejsca pozwalającego na mówienie o przeżyciach – mówi Jasminko Halilović. – Miejsca, gdzie ludzie czują się bezpiecznie i są pewni, że ich opowieści nie zostaną wykorzystane nieodpowiednio, do innych celów.

Jasminko podkreśla, że wielu nie chce upubliczniać swoich wspomnień: – My to szanujemy. Dobrowolność to nasza zasada. Nigdy nie prosiliśmy bezpośrednio nikogo o przekazanie swoich przedmiotów, nawet znajomych czy rodziny.

Kolekcja muzeum szybko rosła: po roku zbiór liczył ponad 3 tys. przedmiotów i dodatkowo 100 godzin nagranych wspomnień. Przedmioty przechowywali w użyczonych pomieszczeniach.

Mały zespół instytucji, która fizycznie nie istniała, postanowił zorganizować pierwszą tymczasową wystawę. Trwała 10 dni i przyciągnęła 4 tys. zwiedzających. To ich upewniło, że nie tylko oni widzą sens w powstaniu takiego muzeum.

Instytucje kultury w Bośni i Hercegowinie często są niedofinansowane. Pomysł nowego muzeum wydawał się odważny.

– Od początku zaznaczaliśmy, że jesteśmy neutralni i nie stoimy po żadnej stronie, nie wspieramy żadnej politycznej i etno-nacjonalistycznej narracji – mówi Amina. – Interesuje nas tylko dokumentowanie historii ludzi, którzy jako dzieci doświadczyli wojny.

Amina sądzi, że może również dlatego tak trudno było im znaleźć stałe lokum i fundusze.

Szybko zorientowali się, że nie mogą liczyć na pomoc bośniackich władz i instytucji. Jasminko: – Starając się o zagraniczne fundusze, musieliśmy udowodnić, że projekt ma lokalne poparcie. Popierała nas społeczność, ale władze już nie. To był problem, bo potencjalni sponsorzy mogli myśleć, że coś jest nie tak. Ale udało nam się wykazać, że mamy wsparcie od ludzi i że oni chcą takiego muzeum.

W trakcie poszukiwań stałego miejsca i funduszy głosy poparcia dostawali od ludzi zwykłych i znanych. Były listy otwarte, kampanie w mediach społecznościowych, o pomyśle stało się głośno za granicą. Czasem oznaki wsparcia ujawniały się w nieoczekiwany sposób: podczas lokalnego meczu piłki nożnej kibice jednej z drużyn wywiesili na trybunach banner z napisem: „Chcemy otwarcia Muzeum Wojennego Dzieciństwa”.

W końcu zdobyli sumę potrzebną na zabezpieczenie działalności. Fundusze pochodzą głównie od organizacji zagranicznych i międzynarodowych. Pieniądze wpłynęły też ze zbiórki przez platformę crowdfundingową. Udało im się w końcu znaleźć też lokal w centrum Sarajewa – wynajmowany od gminy, na komercyjnych warunkach. Dziś muzeum utrzymuje się również z własnej działalności, sprzedaży biletów.

Pierwsza Miłość” – gazetka szkolna MersihY / DZIĘKI UPRZEJMOŚCI MUZEUM

Godność i pewność

Muzeum działa od stycznia tego roku. W gablotach stoją obok siebie pluszaki, lalki, figurki zwierząt, pamiętniki, walkman, szachy. Są też przedmioty o większych rozmiarach: gitara, rower czy huśtawka. Przy każdym eksponacie można przeczytać związaną z nim historię. Wystawa zmienia się co kilka miesięcy – przestrzeń muzeum jest w stanie pomieścić naraz tylko ok. 50 eksponatów.

– Nasze muzeum to muzeum opowieści. Same przedmioty bez kontekstu nie miałyby znaczenia. To odróżnia nas od innych placówek, skupionych na eksponatach – mówi Jasminko.

Gdy Jasminko zaproponował Aminie dołączenie do zespołu, nie zgodziła się od razu.

– Miałam obawy przez podjęciem tak emocjonalnie ciężkiej pracy, jaką jest dokumentowanie doświadczeń osób dorastających podczas wojny – wspomina dyrektorka. – Jasminko poprosił, żebym na początku przeczytała książkę. Wyłaniają się z niej wszystkie emocje: te dotyczące tragicznych przeżyć, ale i opór, nadzieja, radość. Tak samo jest w muzeum. Przedmioty i związane z nimi historie powodują czasem uśmiech, czasem płacz.

– Nie umniejszając traumy związanej z dorastaniem podczas wojny, chcemy pokazać, że nawet w tak ekstremalnej sytuacji toczy się życie, a dzieci są po prostu dziećmi. Chcą się bawić, nudzą się, mają marzenia – dodaje Amina.

Sanja, która podczas wojny straciła brata, oddała do muzeum prowizoryczną kuchenkę zrobioną przez jej tatę, służącą też za piecyk. Po obejrzeniu wystawy napisała w księdze gości: „Dziękuję za zwrócenie najmłodszym ofiarom ich godności i pewności siebie”.

Od niedawna zespół muzeum dokumentuje też historie dzieci z Syrii i Ukrainy. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 20/2018