Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
1
Nie zapamiętałem miejsca ani jedzonych tamtego dnia potraw; w pamięci utkwiła mi tylko krótka wymiana zdań między profesor Janion a profesorem Henrykiem Markiewiczem. Była mowa o finansowaniu nauki przy pomocy grantów, czyli pieniędzy przydzielanych w drodze konkursu na realizację konkretnych projektów badawczych. Oboje wyznali, iż nigdy by w takim konkursie nie wzięli udziału.
2
Przypomniałem sobie wygłoszone przed laty słowa po przeczytaniu w „Gazecie Wyborczej” (z 2 października) rozmowy Adama Leszczyńskiego z profesorem Karolem Modzelewskim. Nosi ona tytuł „Nauka to nie biznes”, a jej zasadniczym tematem jest ocenianie dorobku naukowego na podstawie liczby uzyskanych grantów oraz miejsca w tak zwanym indeksie cytowań. Autor „Barbarzyńskiej Europy” nie kryje dystansu wobec wspomnianych metod oceniania. O pierwszej z nich mówi: „Obsesja na punkcie grantów to tylko jedno ze świadectw plagi, która trapi zarówno europejską, jak i polską administrację naukową. Nazywam to centralizmem liberalno-demokratycznym (...)”. I dodaje: „Ubieganie się o granty to sztuka pisania podań. To zupełnie co innego niż twórczość naukowa. Pisanie podań wymaga sprawności w podobaniu się urzędnikom, do których się te podania pisze (...). Powinniśmy oceniać uczonych według twórczości naukowej, a nie umiejętności pisania podań”. Równie wyraźna jest dezaprobata wobec drugiego kryterium: „Założenie, że liczba cytowań świadczy o jakości (...) wynika chyba z wiary, że ilość przechodzi w jakość. (...) Uznanie liczby cytowań za miarę jakości to katastrofa współczesnej nauki. Wypada w niej dobrze raczej to, co jest bardziej okrzyczane niż najlepsze”. Czytając te zdania, miałem ochotę wołać: tak, tak właśnie jest...
3
Opinie profesora Modzelewskiego są świadomie wyjaskrawione. Ten brak światłocienia pozwala zauważyć proces przemiany niezłych pomysłów w pozbawioną sensu praktykę. O czym myślę? O tym, że granty jako sposób wspierania projektów badawczych, które bez pochodzących z zewnątrz pieniędzy stałyby się nierealizowalne – to pomysł całkiem dobry. Niestety: organizacyjną stronę tego przedsięwzięcia, owo „pisanie podań”, trudno uznać za udaną. Najgorszym zaś pomysłem wydaje się utożsamienie ilości uzyskanych grantów z wybitnością naukową.
4
Klarowna dla biurokratów zasada „tyle wart, ile uzyskał pieniędzy z grantów” prowadzi prostą drogą do wizji nauki jako kolonii karnej, w której uczeni, pod surowym okiem nadzorców, wykonują w ściśle ustalonych terminach precyzyjnie zaplanowane prace. Przesadzam? Oczywiście, przesadzam. Ale: nie wszyscy lubią tworzenie pod presją. Niekoniecznie też to, co szybko i według planu pisane, jest najlepsze (owszem, pisanie bez grantów też nie daje gwarancji jakości, ale to inna sprawa).
5
Czy słowa Karola Modzelewskiego zostaną wysłuchane, czy ktoś przejmie się jego apelem o powrót do jakościowej oceny dorobku naukowego? Cóż, Starzy Profesorowie mogą sobie mówić, że nie dla głupich punktów pracuje się na uniwersytecie – a zarządzający nauką i tak swoje wiedzą. „Taka / jest prawda, nieprawda, / i innej prawdy nie ma”.