Wiara i buchalteria

Nie znam instrukcji Episkopatu na temat apostazji, ale chciałbym, by większy nacisk kładła na stwarzanie możliwości powrotu wątpiącym i wahającym się, niż na określanie sposobów odchodzenia od Kościoła.

20.11.2007

Czyta się kilka minut

Ks. Richard Neuhaus w swojej książce "Śmierć w piątek po południu" wspomina festiwal misyjny w Petawawa, w którym uczestniczył jako siedmioletni chłopiec. Wygłaszający płomienne kazanie kapłan w pewnym momencie przerwał w pół słowa. "Przez pełną minutę panowała kompletna cisza, podczas gdy on intensywnie wpatrywał się w zegarek. Potem nagle powiódł wzrokiem po zgromadzonych, wyciągnął w dramatycznym geście dłoń, i skierowując ją ku mnie, siedzącemu w trzecim rzędzie, obwieścił: »W tej właśnie minucie trzydzieści siedem tysięcy dusz poszło na wieczne potępienie nie poznawszy swego Pana i Zbawiciela Jezusa Chrystusa!«".

Poruszony chłopiec zaczął mnożyć liczbę potępieńców przez liczbę minut w godzinie, godzin w ciągu doby, po czym chciał natychmiast wyruszyć z misją apostolską, by ratować dusze, do których nie dotarła Dobra Nowina o Chrystusie.

Zatracenie wiary

Aktualnie wahadło mniemania o losie ludzkości po przekroczeniu granicy śmierci przechyliło się w drugą stronę. Popularne przekonanie o powszechnym zbawieniu zawędrowało pod strzechy. Opisał je na łamach "W drodze" o. Piotr Napiwodzki: "Dobrze wychowany, tolerancyjny, pozytywnie nastawiony, kulturalny współczesny człowiek nie czuje się komfortowo, gdy ktoś gdzieś z jakiegoś powodu cierpi. Na pytanie, czy w ogóle równocześnie może istnieć niebo i piekło, spontanicznie odpowiadamy: nie. Szlachetność mojej ludzkiej natury sprawia, że jestem za zbawieniem dla wszystkich, tak jak jestem przeciwny karze śmierci, torturom, obozom koncentracyjnym i wszelkim innym formom opresji i prześladowania. Jak jestem za dostępem do wody pitnej i pracą dla wszystkich, tak jestem za zbawieniem dla wszystkich".

W eklezjologii protestanckiego kaznodziei, którego przywołał Neuhaus, zbawiony będzie tylko ten, kto przez chrzest został włączony do Kościoła. Dla wielu naszych współczesnych bez znaczenia pozostaje fakt, czy ktoś przynależy do Kościoła, czy nie i czy żyje Ewangelią, czy też swoimi czynami jej zaprzecza albo pozostaje obojętny wobec Słowa Pańskiego. Pomiędzy tymi dwoma biegunami dokonuje się odchodzenie od Kościoła, często połączone z utratą wiary.

Bardzo rzadko spotykam ludzi, o których mogę powiedzieć, że wierzą, poważnie traktują Ewangelię, a unikają przynależności do którejś ze wspólnot chrześcijańskich. Znacznie częściej widzę takich, którzy deklarują wiarę, ale jest to mgliste przekonanie o istnieniu Boga połączone z porcją wiedzy katechizmowej na poziomie pierwszych klas szkoły podstawowej.

Czasem apostazja przybiera postać aktu formalnego, znacznie częściej ma charakter praktyczny, bez dopełnienia formalnej procedury. Nie sposób przejść obojętnie nad faktami odchodzenia ludzi od Kościoła, więc notuję naprędce kilka myśli.

Dla wątpiących nie ma miejsca

Na początku powiedziałbym nieco prowokacyjnie: dobrze, że istnieje taka możliwość. Jeśli poważnie traktuję wiarę człowieka, to zakładam, że podjął decyzję kroczenia drogą Chrystusa. Jeśli w swoim sumieniu rozstrzygnął, że nie chce należeć do Kościoła, to jego wybór przyjmuję z równym szacunkiem. W naszym kraju istnieje jednak potężna grupa katolików kulturowych. Urodzili się w katolickich rodzinach, zostali ochrzczeni, przystąpili do Pierwszej Komunii i bierzmowania. Ich śluby i pogrzeby związane są z rytuałami religijnymi. Tylko że te fakty nie wynikają z dojrzałego namysłu, lecz z obyczajowego nawyku. Na co dzień się nie modlą, we Mszy św. uczestniczą od wielkiego dzwonu. Nawet tak osobisty sakrament jak spowiedź są w stanie przetrwać, wypowiadając wyuczone w dzieciństwie formułki i cierpliwie czekając, aż ksiądz przestanie się czepiać. Może jeśli jasno określi się sposób dokonania apostazji, a o przynależności do Kościoła decydował będzie świadomy wybór, do sakramentów nie będą przystępować ludzie praktycznie niewierzący? Może wspólnota uczniów Chrystusa stanie się wtedy wyraźniejszym znakiem, nabierze większego dynamizmu, a tożsamość wynikająca z bycia katolikiem będzie miała bardziej ewangeliczne konotacje?

Od razu jednak chciałbym zrównoważyć tę pochwałę wyboru ostrzeżeniem przed konsekwencjami wynikającymi ze zgody na zbyt łatwą apostazję. Przykładem niech będzie historia Jacka i Agatki, którzy przygotowywali się do ślubu. Jacek miał wątpliwości w wierze, więc stwierdził, że trzeba o nich uczciwie powiedzieć księdzu, który spisywał protokół przedślubny. Nie potrafił określić siebie ani jako człowieka wierzącego, ani jako niewierzącego, a co za tym idzie wypowiedzieć fragmentu przysięgi małżeńskiej: "Tak mi dopomóż Panie Boże wszechmogący w Trójcy jedyny i wszyscy święci". Niezdecydowanie narzeczonego sprawiło, że ksiądz zaczął namawiać go do podpisania aktu apostazji. Forma zawierania małżeństwa przewiduje bowiem, że albo się jest wierzącym, albo niewierzącym.

Nie ma kategorii "wątpiący", a przez to wymusza się na ludziach niepotrafiących jasno się zdeklarować apostazję albo konieczność wypowiadania słów, z którymi się nie utożsamiają. W przypadku Jacka sprawę załatwiono szybko i bezboleśnie. Duszpasterz nawet nie próbował usłyszeć, o jakie wątpliwości chodzi, nie starał się pomóc przezwyciężyć trudności wiary.

Rachunek sumienia

Wyżej opisana sytuacja może nasunąć podejrzenie, że dla niektórych duszpasterzy ważniejsze są procedury - troska, by wszystko było uregulowane pod względem formalnym i wpisane we właściwe rubryki - niż to, by walczyć o wiarę drugiego człowieka. Byłem kiedyś świadkiem wizytacji parafii i ze zdziwieniem stwierdziłem, że biskup oraz towarzyszący mu kurialiści więcej czasu poświęcili sprawdzaniu ksiąg parafialnych i dyskusjom na temat zaawansowania budującej się świątyni niż umacnianiu braci w wierze. Boję się, że takie proporcje między administracją i duszpasterstwem mogą gdzieniegdzie zaistnieć, dlatego - choć nie znam instrukcji Episkopatu na temat apostazji - chciałbym, by większy nacisk kładła na stwarzanie możliwości powrotu wątpiącym i wahającym się, niż określała formalnie sposób odchodzenia od Kościoła.

Moje pragnienie jest tym większe, że doniesienia prasowe o uregulowaniu kwestii apostazji już przesuwają akcenty, stwarzają fałszywy obraz sytuacji. Skoro ludzie tracą wiarę, skoro znajdują w sobie tyle determinacji, żeby sformalizować odejście od wiary czy Kościoła, to warto się przede wszystkim zastanawiać nie nad formalnościami, tylko nad naszą odpowiedzialnością za wiarę braci. Nie chodzi przecież o statystyki, nie jest najważniejszy problem prawny, lecz znak czasu, który każe postawić sobie pytanie o wiarę katolików, o gorliwość w dawaniu słowem i przykładem świadectwa o tym, jak nasz Kościół wypełnia posłanie Jezusa "Idźcie i czyńcie uczniami wszystkie narody", nie wyłączając własnego.

Zdarzające się coraz częściej akty apostazji każą zrobić rachunek sumienia. Warto zapytać uczciwie, z jakiego powodu poruszają mnie odejścia naszych braci i sióstr ze wspólnoty Kościoła. Czy dlatego, że niepokoją mnie statystyki, bo patrzę na Kościół jak na rodzaj partii w społeczeństwie demokratycznym, która tracąc wpływy, traci na atrakcyjności i znaczeniu na rzecz alternatywnych religii i prądów ideowych? Boję się, że rząd dusz może zyskać ten, kto ma większość? A może najważniejszy jest aspekt ekonomiczny? Skoro coraz mniej ludzi chodzi w niedzielę do kościoła, to i ilość pieniędzy w kasie jest mniejsza? Jakże więc utrzymać świątynie, jak wykształcić kleryków, zapewnić kontynuację działalności Kościoła?

Aż strach pomyśleć, co będzie, jeśli ten proces się nie zatrzyma. Zewnętrznym przejawem podejścia buchalteryjnego jest obojętność wobec odchodzących lub skierowana przeciwko nim agresja. Słyszałem na jednej z plebanii komentarz na temat przejścia wspólnoty charyzmatycznej do zboru zielonoświątkowego: "Dobrze, że sobie poszli, przynajmniej będzie spokój".

Wyruszmy na bezdroża

Mam jednak nadzieję, że w ochrzczonych głowach rodzą się na podstawie tych samych informacji myśli innego rodzaju; że jest to raczej poczucie bólu związanego z tym, iż nadwyrężone albo zerwane zostały łączące nas więzi. Marzy mi się, by jak najwięcej było w Kościele ludzi, którzy nie potrafią łatwo zaakceptować odejść, bo widzą w odchodzących braci i siostry skłócone lub zobojętniałe na miłość Ojca, zranione grzechem, opuszczające dom, z którym już nic nie chcą mieć wspólnego. Zatroskani najszybciej zadadzą sobie pytanie, co w nas było niedobrego, czego zabrakło, co z naszą miłością, że brat czy siostra nie znalazła miejsca w Kościele. Za tymi pytaniami przyjdzie pragnienie, by wyruszyć na bezdroża, by szukać zagubionych, zbuntowanych, zobojętniałych i przekonywać, że Ojciec czeka na ich powrót. Dla tej grupy konsekwencją odchodzenia apostatów będzie też uważniejsze przyjrzenie się ludziom, którzy zostali, przypatrzenie się, kto jest słaby, kto potrzebuje pomocy, kto jest na granicy, a kto za chwilę stanie się kolejnym niewierzącym, jeśli nie znajdzie wsparcia wśród mocnych w wierze.

Jeśli w naszej wspólnocie znajdzie się więcej ludzi, którzy będą pragnęli rozmawiać o tym, jak budować wspólnotę Kościoła, jak współczesnym językiem powiedzieć człowiekowi, iż Bóg "tak go umiłował, że posłał na świat swego Syna", kwestia formalnego uregulowania apostazji zajmie właściwe jej miejsce. Jeśli ich zabraknie, wspomniany dokument może stać się kluczowym narzędziem duszpasterskiego oddziaływania.

O problemie odchodzących z Kościoła pisali Michał Olszewski, ks. Jacek Prusak i Artur Sporniak w "TP" nr 42/07; o zostających - Maciej Müller w nr. 45/07.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2007