Werbalne pomniki

Na bogactwo językowe Europy, o którym przypomina obchodzony 26 września Europejski Dzień Języków, składa się ich ponad sześćdziesiąt: języków oficjalnych i tych po prostu używanych. Ale gdy jedne rozkwitają, inne gasną. Nie tylko w Europie.

24.09.2012

Czyta się kilka minut

Kiedy giną języki, ginie też większość wiedzy, którą w sobie zawierają” – uważa Nicholas Ostler, prezes angielskiej Fundacji na rzecz Języków Zagrożonych. Bo kiedy umrą ostatni ludzie, posługujący się np. językami Alaski, kto będzie wiedział, że śnieg i lód mogą mieć kilkadziesiąt odmian? Gdy znika język – bo ci, którzy się nim posługiwali, umierają albo zapominają mowy przodków – całe bogactwo tej wiedzy przepada bezpowrotnie.

„Ostatni użytkownicy języków mają znaczący udział w bogactwie intelektualnym ludzkości – pisze brytyjski lingwista David Harrison. – Rozmawiając, wplatają własne nici w szeroką sieć wiedzy. Opowiadają, jak ich przodkowie, bez zegarków czy kalendarzy, precyzyjnie obliczali przemijanie pór rok. Pokazują, że ludzie od Arktyki po Amazonię umieli przystosować się do wrogiego im środowiska”. Duch wszystkich kultur, zdaniem Harrisona, „jest zapisany w pomnikach werbalnych bardziej niż w pomnikach z kamienia”.

2500 JĘZYKÓW W STANIE ZAGROŻENIA

Fakty są bezlitosne. „Atlas języków zagrożonych”, wydawany przez UNESCO od 1996 r., w swej ostatniej edycji (2009) do kategorii zagrożonych zalicza blisko 2500 języków. Dzieli je na pięć kategorii oznaczonych kolorem. „Biała” to 601 języków „narażonych na zagrożenie” (to np. baskijski, walijski i wiele regionalnych odmian niemieckiego, używają ich jeszcze tysiące ludzi). Języki „żółte” (648), m.in. serbołużycki, karelski i piemoncki, uznano za „z pewnością zagrożone”. „Pomarańczowe” (526), wśród nich bretoński, karaimski i język Sasów siedmiogrodzkich, a z Polski kaszubski i wilamowicki, są „poważnie zagrożone”. W stanie „krytycznego zagrożenia” są języki „czerwone” (576) – m.in. kornijski z Kornwalii, manx z wyspy Man, liwoński z Łotwy i gagauski z Mołdawii.

Języków „czarnych” (w liczbie 231) właściwie już nie ma. Za wygasłe uznano m.in. słowiński z Pomorza czy kapadocką odmianę greckiego. W tej grupie prym wiodą indiańskie dialekty Ameryki Północnej i Południowej. Nic dziwnego, skoro dziś nie istnieje już aż jedna trzecia języków, którymi mówiono w obu Amerykach przed ich podbojem.

Proces zanikania trwa nieustannie, bo umierają ostatni użytkownicy. W ten sposób niedawno wygasły dwa języki: Eyak na Alasce i Bo na Wyspach Andamańskich na Oceanie Indyjskim. Dla lingwistów Andamany to istne laboratorium językowe – jeden z najbardziej zróżnicowanych językowo terenów świata. Języki andamańskie, a Bo w pierwszym rzędzie, są zaliczane do najstarszych na świecie, niektóre mogą mieć 70 tys. lat.

REPRESJE I KULTURA MASOWA

Zasada jest prosta: im mniej użytkowników, tym większe zagrożenie. Ale drugą istotną przyczyną ginięcia języków jest oddziaływanie z zewnątrz. Może przybierać formę prześladowań albo też wpływów, które niszczą język cicho i skutecznie.

Język może być prześladowany jako przejaw odrębności i aspiracji społeczności, dlatego tłumi się je, zakazując używania języka w szkole, urzędach, miejscach publicznych, zakaz wspierając karami. Takim prześladowaniom poddawano, wraz ze społecznościami i narodami, wiele języków – dialekty indiańskie, irlandzki (gdy Irlandia pozostawała pod władzą Wielkiej Brytanii), baskijski (za rządów gen. Franco) czy polski podczas zaborów.

Nowe zagrożenia niesie kultura masowa, wpływ telewizji i życie w społeczeństwie, które od ludzi z grup mniejszościowych oczekuje mobilności i dostosowania się, również na polu języka. „Dziś w każdym domu jest telewizor. Telewizja wprowadziła do naszych domów angielski, spychając na bok tradycję snucia opowieści i rodzinnego spędzania czasu. W efekcie język [regionalny] zanika” – twierdzi Inee Yang Slaughter, szefowa Indigenous Language Institute w Santa Fe.

Autorzy „Atlasu języków zagrożonych” jako podstawowe kryterium żywotności języka przyjmują skuteczność przekazu międzypokoleniowego. Chodzi o to, czy jest on używany na co dzień, kto się nim posługuje (młodzi czy starsi) i czy własny język uważa się za ważny element życia. Jeśli tak, jego przyszłość nie powinna niepokoić. Jeżeli jednak młodzi nie przejmują języka od pokolenia rodziców i dziadków, wtedy jego przyszłość staje pod znakiem zapytania.

POWRÓT DO ŻYCIA

Czasem zagrożone języki da się ocalić. Lingwiści wykorzystują obecność ostatnich użytkowników, by sporządzić dokumentację, która w najgorszym razie umożliwi kiedyś odtworzenie języka. Kilkanaście lat temu lingwistka Jessie Little Doe Baird – Indianka z żyjącego w stanie Massachusetts plemienia Wampanoag – zaczęła pracować nad odtworzeniem języka plemienia. Choć wygasł on w połowie XIX w., zachował się w formie pisemnej, utrwalonej przez misjonarzy. Dziś córka pani Baird jest pierwszą od 150 lat osobą, która mówi tym językiem.

W Europie najznakomitszy przykład odrodzenia to języki celtyckie, choć wydawało się, że są na straconej pozycji. Weźmy irlandzki: jak trudny, niszowy język mógł konkurować z angielskim? A jednak się udało, także dzięki wsparciu władz Irlandii, ale głównie dlatego, że większość Irlandczyków nie chciała odrzucić własnego języka na rzecz mowy wroga. W efekcie w Dublinie, gdzie 30 lat temu tylko w sześciu szkołach prowadzono naukę po irlandzku, dziś takich szkół jest ponad dwadzieścia. W Irlandii, ale też w Walii, Szkocji i francuskiej Bretanii język się hołubi. Pomagają media: rubryki prasowe i audycje radiowe w rodzimym języku.

Z kolei kornijski i manx to przykład odrodzenia dokonanego niemal od zera. Uznane kiedyś za wygasłe, oba języki wróciły do życia. Autorzy „Atlasu” przyznają, że od 1974 r., gdy zmarł niejaki Ned Maddrell („ostatni człowiek, który mówił tradycyjnym językiem manx”), mowa z wyspy Man „przechodzi proces aktywnego odrodzenia – w rodzinie, szkole i instytucjach”.

Na co Jennifer Kewley-Draskau, autorka podręcznika „Practical Manx”, nie bez ironii zauważa, że „UNESCO powinno być lepiej zorientowane. Skoro setki ludzi potrafią skutecznie rozmawiać w języku manx, to znaczy, że jest on już żywy i dobrze się miewa”.

Kornwalijczycy nadzieję na ostateczne odrodzenie swego języka opierają także na niedawnym ujednoliceniu pisowni (w miejsce czterech jej form). Jedna pisownia, jak podkreśla dr Benjamin Bruch, znawca języków celtyckich, powinna „umocnić poczucie kornwalijskiej tożsamości. Bo jeśli nie ma się języka, nie ma się też swej ziemi”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, współpracowniczka działu „Świat”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2012