Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
„Czy jesteśmy zakotwiczeni właśnie tam, na brzegu tego dalekiego oceanu, czy jesteśmy zakotwiczeni na sztucznej lagunie, zbudowanej przez nas z naszych zasad, naszych zachowań, naszych rozkładów godzin, naszych klerykalizmów (...) tam, gdzie wszystko jest wygodne i bezpieczne?” – pytał papież 30 października podczas Mszy w Domu św. Marty.
Przypomniana przez papieża wczesnochrześcijańska wizja nadziei jako zanurzonej gdzieś tam w zaświaty kotwicy i prowadzącej do niej napiętej liny stała się dla mnie (zwłaszcza ostatnio) szczególnie bliska.
Niedawno w moim życiu nastąpił moment odkotwiczenia przez chorobę z wygodnej laguny. Zadziałało to w dwóch wymiarach: pozytywnym – choroba odkotwiczyła mnie od balastu strachu i części kompleksów, i zgodnie z papieskim pragnieniem wyrwała ze mnie niemal do końca klerykalizm pomieszany z pysznym intelektualizmem (szokujące, że przydarzył się nam papież antyklerykał, w końcu nie jesteśmy sami!). Taki życiowy wstrząs (nagła ciężka choroba) ma także wymiar negatywny. Papież mówi o ryzyku nadziei. U mnie polega to na tym, że wciąż jakoś się boję. Zadaję sobie pytanie, czy wystarczająco mocno i celnie rzuciłem kotwicę i czy ona, zniknąwszy z moich oczu (wątpliwości w wierze), rzeczywiście zaczepiła się w Bogu pomiędzy brzegiem doczesności i wieczności.
Muszę zaufać. Zaryzykować. I tak mocno napiąć tę linę, żeby się po niej bezpiecznie wspiąć, nie tracąc nadziei, że w największym momencie próby, kiedy będę musiał dokonać skoku z tego do tamtego świata, ona nie puści i nie spadnę na łeb. Albo kiedy przyjdzie nawrót choroby (obecnie jestem w dobrej kondycji) i trzeba będzie podjąć decyzję o kontynuowaniu uciążliwego leczenia czy odstąpieniu od terapii uporczywej, to znaczy wtedy, kiedy owa moralnie naprężona lina zacznie trzeszczeć, nie przestraszę się na tyle, by się jej puścić i ześlizgnąć w otchłań braku nadziei, który dla mnie oznacza niemądry bunt i brak zgody na odejście. Pozostaje mi zamknąć oczy, ciągnąć za tę linę i sprawdzać, czy kotwica jest nadal mocno osadzona w Panu Bogu, sakramentach i łasce.
Ks. JAN KACZKOWSKI (ur. 1977) jest doktorem teologii moralnej i bioetykiem. Prezes Puckiego Hospicjum pod wezwaniem św. Ojca Pio. Od wielu miesięcy walczy z rakiem mózgu.