Waniliowa oligarchia za Tatrami

Skąd się wzięli oligarchowie na Słowacji? I jak funkcjonuje słowacka odmiana „grupy trzymającej władzę”?

15.01.2018

Czyta się kilka minut

Protesty przeciw korupcji i oligarchii.  Na niszczonym plakacie – premier Fico. Bratysława 2012 r. / PETR DAVID JOSEK / AP / PJO113
Protesty przeciw korupcji i oligarchii. Na niszczonym plakacie – premier Fico. Bratysława 2012 r. / PETR DAVID JOSEK / AP / PJO113

Widmo krąży po Europie Środkowej – widmo oligarchii.

System rządów, w którym władzę sprawuje niewielkie grono ludzi z jednego środowiska, rozdzielające między siebie aktywa polityczne i gospodarcze, nie jest dziś specyfiką postsowieckich krajów Europy Wschodniej. Od kilku lat jest on z powodzeniem realizowany na Węgrzech Viktora Orbána. W podobnym kierunku zmierzają Czechy po wyborczym zwycięstwie miliardera Andreja Babiša jesienią 2017 r. A Polska? Jeśli Jarosław Kaczyński chce iść śladem Orbána, jednym z kolejnych kroków może być tworzenie przyjaznego „zaplecza” biznesowego.

A może prezes Prawa i Sprawiedliwości powinien rzucić okiem na doświadczenia sąsiadów zza Tatr? W przeciwieństwie do Węgier i Czech, gdzie fenomen oligarchii jest nowy, na Słowacji grupa zamożnych biznesmenów współdecyduje o państwie już od niemal ćwierć wieku. Jej geneza to lata 90. XX wieku: epoka, gdy Polska, Czechy i Węgry swym priorytetem uczyniły wejście do struktur Zachodu i robiły wszystko, aby cel ten osiągnąć, niepodległa od niedawna Słowacja zaś przeciwnie – robiła krok w tył.

Długi cień Mečiara

Po rozdzieleniu od Czech, Słowacja stała się państwem prywatnym Vladimira Mečiara, charyzmatycznego trybuna o cechach leśnego watażki. Z dzisiejszej perspektywy ówczesny premier Słowacji jawi się jako nieco bardziej swojski poprzednik naszych antyliberałów. Mečiar przygarnął funkcjonariuszy komunistycznej bezpieki, a media zamienił w propagandową maszynkę. Samowolnie pozbawił mandatu nielubianego posła i anulował wiążące referendum. Szerzył strach i nacjonalizm, doprowadzając do międzynarodowej izolacji kraju.

Jak wszyscy w Europie Środkowej, Słowacja stanęła przed dylematem, co zrobić ze schedą po komunizmie – państwowymi firmami-molochami. Mečiar wybrał rozwiązanie najprostsze: rozdał je za tanie kredyty albo symboliczną koronę. Oficjalnie chodziło o to, aby firmy trafiły w rodzime ręce, a nie do międzynarodowych korporacji. W praktyce najsmaczniejsze kąski zabrali przyboczni Mečiara, który zresztą przez pewien czas zajmował funkcję ministra prywatyzacji i szefa Funduszu Majątku Narodowego.

„Wszystko dostali jego ludzie” – mówi bez ogródek Ľuboš Jurík, nestor słowackich dziennikarzy, w filmie dokumentalnym Terezy Nvotovej o Mečiarze, który jesienią 2017 r. wszedł do słowackich kin.

Na ekranie widzimy byłego premiera jako zażywnego emeryta, który nie wystawia nosa poza pilnie strzeżoną willę „Elektra” w uzdrowisku Trenczyńskie Cieplice. Nie komentuje dziś zarzutów Juríka. Wtedy, w latach 90., stanowczo zaprzeczał.

– Oligarchowie są produktem słowackiej dzikiej prywatyzacji – nie ma wątpliwości Marián Leško, jeden z najbardziej znanych komentatorów politycznych i autor czterech książek o czasach Mečiara. – Czasem wszystko działo się błyskawicznie. Wieczorem nie miałeś nic, rano budziłeś się jako milioner. Oczywiście jeśli byłeś zausznikiem premiera.

W ten sposób w latach 1995-98 za 31 mld ówczesnych koron rozdano majątek wart ponad trzy razy więcej.

Tylko jakie to ma dziś znaczenie dla Słowacji? Przecież w tym roku minie 20 lat, odkąd Mečiar stracił władzę. Kraj przeszedł długą drogę, od państwa prywatnego do stabilnego i przewidywalnego członka Unii Europejskiej i NATO. Wszedł do strefy euro, nie ma nic przeciw dalszej integracji. Teraz to jego północni i południowi sąsiedzi muszą się tłumaczyć z niedemokratycznych ciągot.

Operacja „Następca”

Jedną z pierwszych scen w przywoływanym filmie Nvotovej jest archiwalne nagranie ze starszymi Słowakami, którzy mówią o Mečiarze jak o Mesjaszu. Nie kryją wzruszenia, rozpływają się nad jego geniuszem. Słowacja potrzebuje takiego batiuszki, mówią otwarcie, ręki każącej i ręki głaszczącej.

Nie byłoby to dziś nic innego, jak tylko świadectwo epoki słusznie minionej, gdyby sama Nvotová nie przeprowadziła podobnej sondy. Spotkane przez nią osoby z takim samym entuzjazmem wypowiadały się teraz o Robercie Fico – obecnym premierze. To właśnie on został politycznym dziedzicem Mečiara. Fico jest – obok Angeli Merkel – najdłużej sprawującym władzę premierem w Unii i założycielem socjal-konserwatywnego ugrupowania SMER – Socjalna Demokracja, które rządzi Słowacją już dekadę (najpierw w latach 2006-10, a potem od 2012 r. do dziś).

– Oligarchia nie wyginęła razem ze swoim twórcą – mówi Marek Vagovič, dziennikarz śledczy portalu Aktuality.sk i autor bestsellerowej książki o słowackich oligarchach. – Pod koniec lat 90. ci, którzy zdobyli pieniądze dzięki Mečiarowi, zwrócili się w stronę Ficy, ambitnego adwokata, który budował własną partię.

Za Mečiara wyrosło pięciu oligarchów: Jozef Brhel (obecnie infotechnologia i energetyka), Vladimír Poór (przemysł ciężki), Juraj Široký (branża budowlana), Ivan Kiňo oraz Ján Gabriel. Tylko pierwsi trzej zachowali wpływy po dziś dzień. Na początku XXI stulecia dołączył do nich czwarty: Miroslav Výboh, rekin przemysłu zbrojeniowego, zaufany „consigliere” Ficy i obecnie najbardziej rozpoznawalny oligarcha związany z partią SMER–SD.

Oprócz nich wokół Ficy kręci się jeszcze duża grupa mniejszych graczy.

W swojej książce Vagovič ujawnił przykładowo kontrakt z 2002 r., podpisany przez szefa kampanii wyborczej SMER–SD i jednego ze sponsorów, który zapewnia, że będzie dalej wspierać partię, jeśli jego ludzie wystartują z jej list i dostaną posady w państwowych firmach. Reporter cytuje też współzałożyciela SMER–SD (od siedmiu lat poza polityką), który twierdzi, że widział podobną umowę z podpisem samego Ficy.

Co na to wszystko SMER–SD? O oligarchach partia rozmawiać nie chce. Jej rzeczniczka Ľubica Končalová napisała w mailu, że nie czuje się kompetentna, aby wypowiadać się na ten temat. Europoseł Boris Zala z krytycznego wobec Ficy skrzydła partii zgodził się na rozmowę, ale ostatecznie na pytania (wysłane także pocztą elektroniczną) nie odpowiedział.

Partia jak spółka

– Każdy polityk jest świadomy związków łączących głównych aktorów ekonomicznych i partie na Słowacji – przyznaje Iveta Radičová, była premier. Między pierwszym a drugim rządem Ficy w latach 2010- -12 kierowała chaotycznym gabinetem, wspieranym przez cztery ugrupowania centroprawicowe. Za jego upadek Radičová wini właśnie wielki biznes. Nazywa Słowację „demokracją oligarchiczną”.

– W ciągu niespełna dwóch lat udało nam się zmienić większość niekorzystnych dla państwa kontraktów w sektorach infotechnologicznym i transportu, czyli tych, które przynoszą największe przychody. To wywołało ogromny gniew – wspomina była premier. Radičová twierdzi, że jako szefowa rządu nie miała kontaktu z oligarchami, za to dostawała od nich listy i prośby o spotkanie przez posłańców. – Żaden nie odważyłby się do mnie zadzwonić.

Według analizy Marka Vagoviča, przeprowadzonej na podstawie publicznie dostępnych umów, za Radičovej wartość kontraktów państwowych, jakie zdobyła „złota czwórka” oligarchów, spadła o połowę (do 350 mln euro) w porównaniu z pierwszym rządem Ficy z lat 2006-10. Potem, po powrocie Ficy do władzy, kwota ta wystrzeliła do 2 mld euro w latach 2012-16. Ponadto za rządów SMER–SD pozwolono im umieścić swoich ludzi w służbach, ministerstwach i spółkach skarbu państwa.

– Sama SMER–SD jest spółką akcyjną bez programu ani tożsamości ideowej – mówi Vagovič. – Oligarchowie pokrywają koszty kampanii wyborczych, a po wyborach partia wypłaca im dywidendy w postaci rozszerzania wpływów na życie gospodarcze.

Jedna wielka rodzina

Skoro pozycja wybranych liderów biznesu jest rzeczywiście tak silna, to czy słowacki pomysł na oligarchię bardziej przypomina model rosyjski, czy ukraiński? W tym pierwszym polityczny „samiec alfa” – Władimir Putin – trzyma oligarchów pod butem. W drugim to oni z tylnego siedzenia kierują decydentami, przynajmniej niektórymi.

Marek Vagovič twierdzi, że model słowacki nie przypomina ani rosyjskiego, ani ukraińskiego: – On jest bardziej partnerski i cywilizowany.

Po pierwsze, różni go skala. Pieniądze, jakimi obracają Brhel, Poór, Široký czy Výboh to jednak inny poziom niż majątki np. Abramowicza w Rosji albo Achmetowa, niegdysiejszego „króla Donbasu”. A po drugie, na Słowacji problemy rozwiązuje się przy stoliku negocjacyjnym. Nie podrzuca się bomb do samochodów, nikogo nie zamyka się dla przykładu w więzieniu – jak ostatnio w Rosji.

Tu można nawet odnieść wrażenie, że biznesmeni i czołowi politycy stanowią jedną wielką rodzinę. Przykładowo, córka Širokiego poślubiła syna Brhela. A syn Výboha mieszka w tym samym budynku co premier Fico.

– W latach 90. nazywaliśmy czeską mafię „waniliową”, bo w porównaniu z nią mafia słowacka działała bardzo brutalnie. Dziś, gdyby zestawić naszą oligarchię z rosyjską albo ukraińską, powiedziałbym właśnie, że nasza jest waniliowa – uśmiecha się dziennikarz Vagovič.

Protest młodych i spadające sondaże

Do śmiechu nie jest za to organizacjom zwalczającym praktyki korupcyjne.

W małym, niespełna 5-milionowym kraju łatwo zatrzeć granicę między koleżeńską czy rodzinną przysługą a przestępstwem. Transparency International ocenia, że tylko sześć państw w Unii gorzej sobie radzi z korupcją. Z kolei zdaniem World Economic Forum Słowacja jest drugim – razem z Ukrainą i po Mołdawii – najbardziej skorumpowanym państwem w Europie.

– W niemal każdej aferze, która wstrząsała Słowacją w ostatnich latach, a było ich wiele, przewijało się nazwisko przynajmniej jednego oligarchy – przypomina komentator Marián Leško.

Sprzeciwiając się mętnym kontaktom polityków z biznesem, w 2017 r. na ulice słowackich miast trzykrotnie wyszły kilku­tysięczne manifestacje, zorganizowane przez uczniów szkół średnich. Młodzi protestowali, bo widzą, że hermetyczna struktura psuje mentalność ludzi, wpływa na niską jakość usług publicznych i ogranicza szanse osobom spoza „układu”.

– Nie chodzi nam o zmianę systemu. Raczej o zmianę mentalności. Starsi ­załamują ręce, ale nic nie robią. Przywykli, że Słowacja jest zdemoralizowana. My mamy energię, żeby działać – mówiła w czerwcu 2017 r. „Tygodnikowi” 18-letnia Karolína Farská, jedna z organizatorek.

Demonstranci domagali się rezygnacji Roberta Kaliňáka, ministra spraw wewnętrznych i najbliższego współpracownika Ficy, który został oskarżony o przyjęcie 260 tys. euro od lokalnego dewelopera w podzięce za to, że instytucja mu podległa umorzyła biznesmenowi śledztwo podatkowe.

Ale Kaliňák jest niezatapialny, choć poparcie dla partii i samego premiera stopniowo spada. Fico do niedawna bił rekordy popularności – tymczasem według badania z listopada 2017 r. nie ufa mu już 63 proc. ankietowanych.

Jeszcze nie jest tragicznie

Żeby powstrzymać topniejące poparcie w sondażach, politycy SMER–SD ogłosili zwrot na Zachód. Zadeklarowali, że Słowacja jest proeuropejską wyspą w eurosceptycznym morzu Europy Środkowej, i że chce dołączyć do „jądra” decyzyjnego Unii.

Jak na razie – bez efektów. Pod koniec zeszłego roku Fico przegrał dwa prestiżowe konkursy: jeden o funkcję przewodniczącego strefy euro (dla swojego ministra finansów Petera Kažimíra), drugi o siedzibę Europejskiej Agencji Leków (dla Bratysławy).

Marián Leško uważa, że takie ruchy świadczą o amatorstwie rządzących. Unia obserwuje, co się dzieje na Słowacji, i nie zaufa krajowi, w którym relacje między aktorami politycznymi a ekonomicznymi są tak nieprzejrzyste.

– Sytuacja nie jest jeszcze tragiczna – twierdzi Leško. – Mamy relatywnie wolne media. Nadal można u nas robić uczciwy biznes. Oligarchowie generalnie nie ingerują w politykę, dopóki nie wkracza ona w obszar ich zainteresowań gospodarczych.

– Ale myślę sobie – dodaje autor książek o „mečiaryzmie” – że to smutne, iż od czasów Mečiara tak niewiele się tu zmieniło. ©

Autor jest korespondentem z Europy Środkowej, stałym współpracownikiem m.in. agencji Euronews. Mieszka w Bratysławie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 4/2018