Walicki i sarmackie omamy

Niezdolni do ułożenia normalnych stosunków z innymi narodami, jedne chcemy prowadzić, inne brać pod swoją protekcję, silniejszym wskazywać cele, mądrzejszych uczyć historii. Oto polski mesjanizm, który zawładnął urzędami państwowymi.

17.06.2008

Czyta się kilka minut

Gdy Andrzej Walicki (rocznik 1930) wchodził w dorosłe życie i rozpoczynał karierę naukową, państwo miało oficjalną filozofię, w którą każdy obowiązany był wierzyć pod groźbą marginalizacji. Tą filozofią był marksizm, integralnie połączony z utopią komunistyczną. Nie wystarczał brak sprzeciwu wobec niej ani zwykła pragmatyczna akceptacja na zasadzie cuius regio, eius religio; od inteligenta, a zwłaszcza pracownika naukowego wymagano dowodów żarliwej wiary.

Opium dla inteligentów

Marksizm-komunizm miał cechy religijne i nie bez podstaw został nazwany przez francuskiego filozofa Jules’a Monnerata "islamem XX wieku". Na niby-religijny charakter komunizmu zwracali uwagę inni autorzy; ktoś mówił o "ateistycznej teokracji", a znany w Polsce Alain Besançon pisał, że komunizm to imitatio perversa chrześcijaństwa. Podobnie Czesław Miłosz, chcąc objaśnić zachodniemu czytelnikowi ten dziwny fenomen, sięgał w "Zniewolonym umyśle" po religijne analogie i marksizm-komunizm nazywał "nową wiarą".

Miłosz twierdził, że marksizm wywierał wpływ swoją treścią, a inteligencja polska, nawet ta, która stawiała opór polityczny, a może zwłaszcza ta, nie była intelektualnie przygotowana, aby mu się przeciwstawić czy toczyć spór jak równy z równym. W tym punkcie się jednak mylił.

Marksizm nie zapanował wskutek atrakcyjności swojej treści, mody czy sprzyjającego nastroju. Jego siłą było to, że narzucili go zwycięzcy w wielkiej wojnie, że był częścią rewolucji przeprowadzonej od góry i sięgającej do wszystkich dziedzin społeczeństwa, do najmniejszych jego komórek, że był niejako ideowym terrorem uzupełniającym terror polityczny i fizyczny. Dla części inteligencji (tu można wymienić najbardziej znane nazwiska pisarzy, artystów, filozofów i publicystów) była to pożądana katastrofa starego świata, obiecująca wyzwolenie, sprawiedliwość społeczną, pogrzebanie przesądów narodowych, rasowych i religijnych, wyprowadzenie chłopstwa z odwiecznego "idiotyzmu życia wiejskiego".

Kilkanaście lat później prozelici "nowej wiary" już nie potrafili ani wytłumaczyć, ani zrozumieć swojego entuzjazmu dla komunizmu i uciekali się do wyjaśnień naiwnych, takich np., że zostali wprowadzeni w błąd, a za krzywdy wyrządzone społeczeństwu czasem przepraszali. Apelowanie o pamięć, które dziś słyszymy z byle okazji, jakoś nie odnosi skutku. Mało kto stawia sobie pytanie, co mieli myśleć ci, którzy przez pięć lat wojny codziennie dowiadywali się o przemysłowym zabijaniu ludzi lub sami widzieli, jak się zabija, patrzyli na burzenie miast i na inne okropności nie do pomyślenia, zanim nie stały się codziennością. Byłoby dziwne, gdyby w takim czasie nie pojawiły się idee gruntownej przemiany świata, gdyby obietnice takiej przemiany nie znalazły entuzjastów. Toteż znalazły. Nie można powiedzieć, że nic z tych obietnic nie zostało urzeczywistnione, jak będą twierdzić później rozczarowani i rozeźleni byli stalinowcy (w rodzaju poety Ważyka na przykład), ale cena, jaką za to zapłacono, była bardzo wysoka. Co ważne, po dziesięciu latach terroru powróciła proza życia i uniesienia wywołane przez patos wielkiej przemiany i "nową wiarę" przestały być zrozumiałe.

Nie wchodzę ani w głębię, ani w szczegóły tamtych lat, chcę tylko na użytek dalszych wywodów mocno podkreślić fakt, że marksizm pozostał "religią" państwową na kilkadziesiąt lat, tracąc jednak stopniowo swoją dogmatyczną sztywność i ortodoksyjną dyscyplinę. Marksiści ustępując stopniowo w sprawach treści filozoficznych, z samobójczą determinacją utrzymywali dogmaty ekonomiczne do samego niemal końca, a co dla naszego tematu jest ważne: zachowali kontrolę nad instytucjami "nadbudowy", a nad naukami społecznymi w szczególności.

Dla Andrzeja Walickiego rewolucja marksistowsko-komunistyczna była zawaleniem się jego dotychczasowego świata, a nie obietnicą odrodzenia ludzkości. Wychował się w środowisku wyższej warstwy inteligenckiej, bardzo patriotycznej i liberalnej, w jakimś stopniu lewicującej i jednocześnie z wyobraźnią mocno naznaczoną symboliką i tradycją szlachecką. Gdyby Walicki poddał się determinizmowi swojej biografii, jak to dziś wielu czyni, to znalazłby się w obozie IV RP, a tymczasem on nawet do III odczuwa dystans i jest rozczarowany. Filary symboliczne postsolidarnościowej Rzeczypospolitej - Katyń, Powstanie Warszawskie - były zdarzeniami, które dotknęły jego rodzinę, a powojenny stalinowski terror także jego samego. Ojciec, wybitny historyk sztuki Michał Walicki, zastępca szefa wywiadu AK, przeszedł przez więzienia UB.

W ówczesnych warunkach "wina" przechodziła na najbliższą rodzinę i Andrzej, jako syn wroga nowej władzy, był z tego powodu podejrzany i dyskryminowany. Także z powodu swoich przekonań sentymentalnie patriotycznych nie mógł bez konfliktu sumienia przystosować się do groźnego ducha czasu. W marksizmie nie widział tych rzekomo nowatorskich i głębokich treści, do zrozumienia których inteligencja polska nie była według Miłosza wystarczająco zdolna. Walicki, który w młodym wieku zdobył nieprzeciętne wykształcenie filozoficzne, widział prymitywizm teoretyczny upowszechnianego marksizmu, a jednocześnie silnie przeżywał udrękę, jaką była dla niego presja na uwewnętrznienie dogmatów, polityczny i psychiczny nacisk indoktrynacyjny. Zniewolenie umysłowe przeżywał jako większe nieszczęście niżeli ograniczenia polityczne. To doświadczenie z czasów stalinowskich trzeba tu było odnotować, ponieważ wpłynęło ono na jego filozofię i odsłoniło mu stosunkowo rzadko opisywany wymiar tyranii.

Wyznawcy "nowej wiary", entuzjaści komunizmu (jak wspomniałem, należeli do nich ludzie o do dziś głośnych nazwiskach) przeszli przez okres stalinizmu - jedni jak gdyby w malignie, drudzy w upojeniu ideowym - i nie przeżyli jasno rzeczywistości tego okresu. Skutek był taki, że nie wiedzieli, czy zachodzące później procesy przynoszą pogorszenie, czy poprawę, i zaostrzali krytykę ustroju realnego socjalizmu w miarę, jak stosunki się liberalizowały, zaś po upadku systemu potępienie PRL przez ich polityczne potomstwo wzmagało się z roku na rok, by apogeum antykomunizmu osiągnąć około roku 2005. To wyjaśnia, dlaczego Walicki znajduje się w przez siebie wybranej sytuacji outsidera w stosunku do większości inteligencji, a zwłaszcza antykomunistycznych wykształciuchów.

Jest jeszcze drugi powód takiej jego sytuacji. Zastanawiał się, czy powojenne przemiany komunistyczne były przejawem trywialnej przemocy posiłkującej się sztucznie wykoncypowaną fałszywą doktryną, jak sądziło wielu z jego klasy społecznej, czy może tkwiła w nich jakaś wielkość i były historyczną tragedią. W książce "Marksizm i skok do królestwa wolności" Walicki podaje argumenty przemawiające za drugą interpretacją. Jakkolwiek wielkie ofiary pociąga tragedia (w końcu każdy ideał sięga bruku), musi być traktowana z większą powagą niż naga przemoc pozbawiona moralnego celu. Dlatego Walicki, przeciwstawiając się marksizmowi, nie był mimo to antykomunistą i na tym tle trzeba widzieć jego rozejście się ze swoimi starymi przyjaciółmi, takimi jak Jan Józef Lipski czy Zdzisław Najder.

Widzenie komunizmu jako tragedii, a nie pasma zwyczajnych zbrodni, to przekonanie, które w pewnym stopniu promieniuje na myśl polityczną i filozofię społeczną Walickiego. Po przełomie 1956 r. marksizm staje się już tylko logokracją, władzą słów i władzą nad słowami, traci swoją eschatologię zapowiadającą nieuchronność komunizmu jako celu historii - co było głównym uzasadnieniem terroru - i pozostaje już tylko zewnętrzną przeszkodą dla swobody badań w naukach społecznych, uciążliwą, lecz dającą się ominąć.

Zachodni uczeni ze zdziwieniem stwierdzali, że w książkach Walickiego nie ma marksistowskiego piętna. Tworzy on dla siebie program pracy naukowej, z politycznym zamysłem, nazwany przez kogoś "grą w pokera z ustrojem".

Marksiści kierujący instytucjami naukowymi - jak Adam Schaff czy Bronisław Baczko - prowadzą na przełomie

1956 r. politykę przyciągania zdolnych ludzi, dając im niejednokrotnie skuteczną ochronę przed podejrzliwym aparatem partyjnym; Walicki z ich ochrony korzysta.

Dygresja o ketmanie

Czy do ówczesnej działalności naukowej Walickiego stosuje się pojęcie ketmana? Najpierw zastanówmy się, co ono znaczy. Wprowadzone do języka polskiego przez "Zniewolony umysł" Czesława Miłosza słowo dość szybko zadomowiło się w języku potocznym inteligencji i, jak wszystko, co się upowszechnia, uległo trywializacji. Zaczęło oznaczać "łudzenie despoty", zachowanie oportunistyczne, maskowanie się albo - jak niedawno przeczytałem w artykule Andrzeja Wielowieyskiego w "Gazecie Wyborczej" - "zimną grę na przetrwanie". Ketmanowi w tym znaczeniu przeciwstawia się rzekomą prostolinijność bezkompromisowych, "niezłomnych" bojowników.

Jednak w dziedzinie, w której taka postawa występuje i ma sens, bezkompromisowi bojownicy nie mają roli do odegrania. Pewne nader interesujące zachowanie występujące przede wszystkim w dziedzinie religijnej, wtórnie pojawiające się w sferze zsekularyzowanej, zagubiło swój sens, gdy zostało przez "bojowników" napiętnowane jako przejaw niegodnego umiarkowania.

Ketman jest według Walickiego, a także przecież według Miłosza, czymś odmiennym od oportunizmu i ma miejsce tylko wówczas, gdy jednostka odnosi się do swoich przekonań z powagą, broni swojej wewnętrznej wolności i autentyczności w warunkach, gdy mimo wszystko lub nade wszystko pragnie zachować więź ze wspólnotą wyznającą pewną ortodoksję, której ta jednostka nie jest w stanie przyjąć w całości i bez zastrzeżeń.

Ketman pojawia się więc tam, gdzie zachodzi konflikt między wiernością wspólnocie i pragnieniem zachowania własnych przekonań, wewnętrznej uczciwości. Nie ma tu mowy o cynizmie czy relatywizmie. Potępiając tego rodzaju postawę, przekreślilibyśmy wielu wybitnych ludzi wiary i nauki. Po przykłady nie trzeba sięgać do egzotycznej Persji, jak robił to Miłosz (posiłkując się opisami Gobineau) czy do średniowiecznej Andaluzji, gdzie swój ketman uprawiał Awerroes opisany przez Borgesa w jednym z opowiadań. Walicki przypomina, że według Thomasa Mertona bywa on praktykowany także, i to nierzadko, w Kościele katolickim. Było to dla Mertona oczywiste. Podkreślał, że jest to pewien sposób zachowania własnej tożsamości, obrony jej, a nie utraty. Miłosz zaś w korespondencji z Mertonem przyznawał, że jego własny ketman po wojnie nie był tylko "łudzeniem despoty", lecz wiązał się z zaangażowaniem na rzecz "nowej wiary", marksistowskiego Weltanschanung,­ rozumianego nieortodoksyjnie - przypomina Walicki w swojej najnowszej książce, pisząc dalej, że gdyby ketman można było utożsamić z oportunizmem, to musiałby być uznany za zjawisko występujące masowo, zawsze i w każdym ustroju.

Ze zrozumiałych względów ketman katolicki zasługuje w Polsce na szczególną uwagę. "Czy nie jest tak - pisze Walicki - że wielu intelektualistów prowadzi z Kościołem swego rodzaju grę, starając się o pozyskanie zaufania kościelnego establishmentu, a jednocześnie o to, aby móc zmieniać Kościół od wewnątrz? Czy nie ma ludzi szczerze uważających się za katolików, ale interpretujących po swojemu treści katolickiej wiary?". Czy ks. Tomasz Węcławski - dodajmy - zanim wystąpił z Kościoła, pozostawał w nim z oportunizmu? Ks. Józef Tischner pozostał do końca wierny Kościołowi, ale nie akceptował tomizmu, istotnego składnika katolickiej tradycji i ortodoksji. Na próżno podejmował wysiłki, aby go sobie przyswoić; był mu tomizm bezużyteczny w działalności duszpasterskiej mówionej i pisanej, nie sprawdzał się w "dialogu", nie przyciągał uwagi jego słuchaczy, nie poruszał czytelników i według tych kryteriów był "nieprawdziwy". Dla księdza filozofa odrzucenie tomizmu przez zignorowanie, bo deklaracji odrzucenia nie było, o ile wiem, to stanowisko bardzo wymowne i nie wydaje się błędem twierdzenie, że Tischner, oddany sługa Kościoła, uprawiał ketman pastoralny.

Po roku 1956 marksizm utraciwszy charakter świeckiej religii, nie dawał powodów do konfliktów sumienia, a strategię stawiania na swoim wbrew przeszkodom Walicki przyjął na podstawie przesłanek racjonalnych.

Jego obiektywne usytuowanie w instytucjach naukowych, przenikliwość w postrzeganiu warunków, w jakich się znajduje, i umiejętność kształtowania tych warunków dawały mu w zasadzie pełną swobodę w zakresie badań naukowych i jego prace czyta się do dziś bez taryfy ulgowej, jaką się zazwyczaj stosuje do dzieł pisanych w tamtych czasach. Wymijanie przeszkód w dążeniu do wyznaczonego sobie celu nie jest ketmanem w żadnym sensie tego pojęcia. Nie o to tu jednak chodzi, czy uczony uprawiał ketman, czy nie, lecz jak widział rzeczywistość, którą to dziwne kiedyś słowo sygnalizuje i oznacza.

Wielu jest, i z każdym dniem coraz więcej, krytyków komunizmu, ale tylko Walicki kładzie akcent na to, że komunizm zasadniczo ze swojej istoty był negacją wolnego rynku, a wszystko inne, co wyrządził, to były - mówiąc słowami generałów NATO - "szkody uboczne".

Dygresja o patriotycznym śpiewaniu

W pismach Walickiego na tematy polskie najważniejsza wydaje się kwestia narodu. Oksfordzkie wydanie "Philosophy and Romantic Nationalism. The Case of Poland" należy traktować jako wersję przygotowawczą do dzieła znacznie wszechstronniejszego, które - o ile wiem - jest już napisane.

Mam bardzo ograniczoną zdolność teoretyzowania na temat narodu, a nawet postrzegania bardziej złożonych faktów z tego zakresu. Z czego nie wynika, że jestem obojętny na uczucia narodowe; wprost przeciwnie, pieśni patriotyczne wzruszają mnie, i to nie tylko polskie; przeżywam patos i niemal płaczę w pewnych sytuacjach, gdy śpiewają Marsyliankę; niezmiernie się kiedyś wzruszyłem w filharmonii krakowskiej, gdy chór zaśpiewał, a sala podchwyciła "Rule Britannia", na co są świadkowie, i to samo by się ze mną działo, gdyby chór Aleksandrowa zaintonował "Boże, caria chrani".

Przypominają mi się słowa Simone Weil, która napisała, co miano jej później bardzo za złe, że gdy słyszy śpiewający oddział hitlerowców, to ma ochotę do nich się przyłączyć. O sobie nie mógłbym tego powiedzieć tylko dlatego, że nigdy nie mam ani poczucia przynależności do grupy, ani takiej ochoty. Co do pieśni patriotycznych, to przeciwnie: należę do każdej. W czasie wojny i jeszcze na wojnie bardzo mnie wzruszała partyzancka piosenka "Rozszumiały się wierzby płaczące" i nic się nie zmieniło, gdy dowiedziałem się, że melodia została wzięta ze starego marsza wojska rosyjskiego. Dla przegranych walk o wyzwolenie narodowe wyrozumiałości nie mam żadnej, czy chodzi o Polskę, czy o Czeczenię, ale gdyby mi odpowiednio zaśpiewać, to bez namysłu przystąpiłbym do pierwszego lepszego powstania.

Romantyzm i nacjonalizm

Historia idei pokazuje, że nawet najbardziej oderwane, zawikłane i przynajmniej na pozór dziwaczne teorie czy wizje mogą mieć konsekwencje praktyczne, wśród których należy odnotować możliwość wykolejenia umysłowego całych pokoleń. Na ten problem bardzo był wyczulony Isaiah Berlin, przyjaciel i w pewnym okresie protektor Walickiego. W szczególności romantyzm uważał za światopogląd w swoim oddziaływaniu szkodliwy. Badał głównie romantyzm niemiecki, ale polscy filozofowie, a zwłaszcza poeci, dodali swoje, może jeszcze szkodliwsze złudzenia.

Esej "Rewolucja romantyczna: kryzys w historii myśli współczesnej" Berlin napisał w tonie ostrzegawczym, momentami niemal alarmistycznym. Romantyzm według tego brytyjskiego historyka idei i filozofa był swego rodzaju kataklizmem w świecie umysłowym; podważył centralną ideę Zachodu - racjonalistyczną miarę rzeczy ludzkich, ukształtowaną w kulturze antycznej. Ta miara przeżyła upadek świata grecko-rzymskiego, oparła się pierwotnemu i średniowiecznemu chrześcijaństwu, a nawet pozostawiła na nim trwałe piętno; straciła na znaczeniu dopiero wskutek rewolucji romantycznej.

Jakie są konsekwencje polityczne tej rewolucji? "Na początku XIX wieku (a w Polsce - dodajmy - przez dwa wieki z przerwami) wielkim podziwem darzono męczenników (głównie narodowych), tych, którzy samotnie walczyli z przytłaczającą większością; tych, którzy w imię ideałów szli na pewną zgubę. Wielką estymą cieszy się bunt dla samego buntu, a niepowodzenia i porażki przeciwstawiane są kompromisowi i (cudzym) sukcesom... Wszystko to miałoby niewielkie znaczenie dla Arystotelesa [w tekście Berlina występuje jako figura obiektywnych miar i kryteriów], który brał pod uwagę jedynie osiągnięcia godne prawdziwego podziwu". Romantyczny subiektywizm - mówi dalej Berlin - prowadzi do odwrócenia hierarchii wartości: do uwielbienia intencji, a lekceważenia wiedzy i skuteczności. Pod wpływem romantyzmu "słowo »realizm« stało się pejoratywne, nabrało konotacji bliskich bezwzględności, cynizmowi, żałosnemu kompromisowi z niższymi wartościami".

Dalej Berlin zauważa, że w wyniku "romantycznego przewartościowania wszystkich wartości, etyka intencji zastąpiła etykę odpowiedzialności za skutki". Jeżeli ta rewolucja nie spowodowała ruiny zachodniego porządku moralnego i politycznego, to tylko dzięki temu, że starsza, klasyczna etyka przetrwała i stawia opór skutkom romantycznej rewolucji. Wiele zależy od stosunku sił zachodzącego między tymi dwiema moralnościami. W Polsce ten stosunek ustalił się na korzyść romantyzmu, jeszcze bardziej irracjonalnego i woluntarnego niż jego zachodni wzór.

Romantyczne myślenie o polityce jest w Polsce obciążone nadmiarem względów dla imponderabiliów, do których dodaje się często dużą dozę błota, a także przez moralizm, stosowane jako narzędzia onieśmielania wroga politycznego, jego demobilizacji psychicznej, a nierzadko też dehumanizacji, w czym celowali zwłaszcza Mickiewicz i Krasiński."Zemsta, zemsta, zemsta na wroga, z Bogiem - i choćby mimo Boga" - pisał ten pierwszy, a w "Księgach narodu i pielgrzymstwa", o których papież Grzegorz XVI wyraził się, że jest to "dziełko pełne złości i lekkomyślności", w języku wystylizowanym na biblijny rzucał najdziksze obelgi na nieprzyjaciół Polski. Drugi z nich zapewniał, że "nienawiść jest dla mnie przykazaniem Bożym", i przekonywał swojego angielskiego przyjaciela, że "na tej ziemi nieszczęsnej, spustoszonej, przebaczenie byłoby czynem bezbożnym". I razem z taką wykładnią chrześcijaństwa głosili ideę zbawienia świata przez Polskę, "Chrystusa narodów". U filozofów romantycznych nie spotykamy takiego stężenia nienawistnych uczuć, ale woli prawdy, woli uznania rzeczywistości też nie znajdujemy. Patriotyzm romantyczny polega na kulcie idei narodu, przy jednoczesnej obojętności i ślepocie na los realnego narodu. Sprowadzony do syntetycznej formuły patriotyzm ten jest niczym innym jak wiarą w patriotyzm, upajaniem się własnym patriotyzmem, i może iść w parze nie tylko z nienawiścią do wrogów, ale także do rodaków, jeżeli nie są takimi patriotami jak my.

Zaciekawiło mnie, dlaczego Walicki, poświęcając pisarzom i myślicielom romantycznym tyle wnikliwych i niezwykle pojęciowo rozbudowanych studiów, przechodził milcząco obok trudnych do niezauważenia fałszywych, a niekiedy też perfidnych jego treści. Odpowiedź, zdaje mi się, będzie taka: w czasach, gdy przeprowadzał swoje badania, miało się do czynienia z bezpośrednio dokuczliwą i szkodliwą ideologią - z uniwersalistycznym w swych ambicjach politycznych, ponadnarodowym marksizmem, bardzo już rozcieńczonym, lecz ciągle zawierającym w sobie ekonomiczną utopię i nadal dostarczającym usprawiedliwienia, jeśli nie uzasadnienia dla złego ustroju.

Walicki należał do tych intelektualistów, którzy byli przekonani, że panującemu systemowi ideokratycznemu należy przeciwstawić rehabilitację i rewitalizację polskiej tradycji, a myśl romantyczna była jej składnikiem najbardziej "narodowym" (i najłatwiejszym do upowszechnienia - co już Walickiego mniej interesowało).

Ostatecznie fałszywa strona romantyzmu jednak stanęła przed nim, i to w sposób natarczywy, żeby nie powiedzieć: nachalny. Wystąpiła w realnej polityce i w nastrojach społecznych jako nacjonalizm ze swoim charakterystycznym emocjonalnym potencjałem odwetu i nienawiści.

Analizując romantyków, Walicki zachował się - powiedziałbym - wspaniałomyślnie, nie stawiając pytania, co zapowiada ten mesjanizm i ten kult idei narodu na wypadek, gdyby jego wyznawcy wyzwolili się i zdobyli środki panowania nad społeczeństwem. Opisywał ich tak, jak oni chcieliby być opisywani. Zaufał im. Tymczasem romantyczny irracjonalizm mimo przemian, jakie przechodził w ciągu wieku, zachował swoje trucizny do dziś i widzimy, jak demoralizuje umysły, dając z góry rozgrzeszenie każdej nawet podłości, jeżeli została popełniona w imię niepodległości, sprawiedliwości dziejowej czy "pamięci".

Problematyka narodu należy - jak wspomniałem - do głównych tematów filozofii społecznej Walickiego. W środowisku marksistów był z tego powodu podejrzewany o skłonności nacjonalistyczne. Teraz o sobie pisze: "Dziwne to może (zważywszy na moje sympatie do idei narodu), ale wspólnym mianownikiem wszystkiego, co odrażające

w III RP, jest dla mnie nacjonalizm". Podkreśla, że ten nacjonalizm kieruje wrogość nie tylko przeciw obcym, lecz praktycznie przede wszystkim przeciw samym Polakom, jeżeli wyłamują się z dzisiejszego konformizmu.

Nie ma więc potrzeby szukać antypolonizmu wśród takich czy innych obcych, bo jest on wystarczająco widoczny w użytku, jaki jest dziś w Polsce czyniony z narzędzi władzy oraz propagandy występującej m.in. pod nazwą polityki historycznej. Słownie nacjonalizm wyraża się najgłośniej i rutynowo w rusofobii, ale im bardziej nacjonalistyczne partie znajdują się u władzy, tym więcej Polaków czuje się zagrożonych, podczas gdy Rosja nie ponosi z tego powodu żadnej szkody. Nacjonalizm nie występuje pod własnym imieniem; opanował sztukę pseudonimów i może nazywać się antykomunizmem. Mało kto interesuje się, czym był rzeczywiście komunizm, "ważne jest tylko to, że to coś obcego - pisze Walicki - w czym my, jako naród, nie rozpoznajemy się. (...) Wymogi konformizmu, presja w tym kierunku, są ewidentnym nacjonalizmem. Wszyscy mają myśleć jednakowo o PRL, o »postkomunistach«, ciągle »prawdziwi lub metrykalni Polacy«, ciągłe straszenie Targowicą, zdradą! Presja zbiorowa nieznośna, brak szacunku dla jednostki typowo nacjonalistyczny. Nacjonalizm bywa dziś w Polsce ideologią arogancko »antypopulistycznych« elit". Jego plebejska odmiana wydaje się dużo mniej groźna.

Wyobraźnia zwrócona na wschód

Jaka w takiej atmosferze umysłowej może być polityka zagraniczna? Nie jest ona rezultatem namysłu lub świadomego wyboru, lecz tylko ujawnieniem, kim Polacy są. Ponieważ są zadufani w sobie, więc będzie to polityka "mocarstwowa". Nie umiejąc zdać sobie sprawy ze swego położenia w środku Europy, będą śnić sen pijanych sarmatów o swojej wielkości na Wschodzie i powtarzać prometeizm, który już za pierwszym razem był trochę komedią. Niezdolni do ułożenia sobie normalnych stosunków z innymi narodami, jedne chcą prowadzić, inne brać pod swoją protekcję, silniejszym wskazywać cele, mądrzejszych uczyć historii. Oto polski mesjanizm, który zawładnął urzędami państwowymi i czyni z tego użytek.

Łatwo się domyślić, że Walicki choćby z racji tego, czego dokonał w nauce, szczególnie interesuje się stosunkami polsko-rosyjskimi. W książce "O inteligencji, liberalizmach i o Rosji" pisze: "Reprezentuję pewną ciągłość myślenia, może większą niż inni, którzy dokonali wolty o 180 stopni. Wyjaśniałem moje zaangażowanie w prace nad myślą rosyjską, tłumaczyłem to tym, że jest potrzebne większe zrozumienie między Polską a Rosją, co wynika z geopolityki. Geopolityka się zmieniła, ale pozostała u mnie sympatia dla Rosji, przekonanie, że jest ona czymś ważnym, że powinien istnieć przyjazny dla Rosji kierunek opinii publicznej, nie tylko »polska partia« powinna istnieć w Rosji, jak pisał Norwid. Nie przyłączyłem się do łatwych tez determinizmu kulturowego, głoszących, że Rosja jest czymś innym kulturowo, a my (...) powinniśmy trzymać się z dala od wschodniej zarazy. Jestem okcydentalistą w ocenie rosyjskiej myśli. Podkreślam zasadnicze podobieństwo rozwoju Rosji, pomimo różnicy chronologii, do rozwoju Europy, nie akcentuję obcości cywilizacyjnej (...), nie kopię przepaści między Europą zachodnią a Rosją, wręcz przeciwnie, staram się je zasypywać".

Walicki odrzuca esencjalistyczną interpretację tego kraju i pogląd, że mentalność rosyjska posiada niezmienne cechy. Na temat dzisiejszej Rosji, jej przemian wewnętrznych, zachowań i poglądów inteligencji, a także tego, jak jest widziana z perspektywy amerykańskiej, wypowiada się rzadziej, niż by się chciało, ale to, co ogłasza, jest kapitalnie trafne (przykład: nr 6/2008 miesięcznika "Dziś").

Jaki liberalizm

W ostatniej książce Walicki poświęca dużo uwagi inteligencji, jej historycznym losom, jej roli w staraniach i walkach o wyzwolenie klas uciskanych, dylematom, jakie się przed nią pojawiają, gdy chce dochować wierności swoim zaangażowaniom politycznym i jednocześnie bronić ponadczasowych wartości, a zwłaszcza prawdy. Czy obowiązki klerka są do pogodzenia z rolą kontestatora lub bojownika o cele narodowe i społeczne?

Przymierzając postawę dominującej części inteligencji III RP do tradycyjnych wzorów, dochodzi do pesymistycznego wniosku, że obie tradycje inteligenckie - klerkowska i społecznikowska - zostały porzucone. Ta grupa przyczyniła się do zredukowania liberalizmu do doktryny ekonomicznej, stanęła po stronie nowobogackich, a warstwy skrzywdzone onieśmielała, kwalifikując ich dążenia jako nieuzasadnione i "populistyczne" roszczenia.

Myślę, że niespodziewana u Walickiego zdecydowana krytyka neoliberalizmu jako teorii i praktyki ekonomicznej tłumaczy się w głównej części rozczarowaniem do inteligencji postsolidarnościowej, która skwapliwie przeszła od sojuszu z robotnikami do apologii kapitalizmu. Dlaczego ta krytyka jest niespodziewana? W latach 70. i 80., gdy ogół inteligencji z opozycją demokratyczną włącznie myślał o gospodarce na sposób socjalistyczny, Walicki opowiadał się za przemianami wolnorynkowymi i przez zwolenników wolnego rynku uważany był słusznie za sojusznika (bywał np. zapraszany na zebrania Krakowskiego Towarzystwa Przemysłowego, założonego przez znanych zwolenników kapitalizmu: Tadeusza Syryjczyka i Mirosława Dzielskiego).

Walicki nie jest socjalistą, zwalcza kolektywizm w każdej postaci, nie może jednak się zgodzić, aby domaganie się przez robotników sprawiedliwszej zapłaty zbywać słowem "roszczenia", a do egoistycznych roszczeń reprywatyzacyjnych dopisywać usprawiedliwienia wzięte z rezerwuaru fałszywej polityki historycznej. Ze swojej strony zgłosiłbym zastrzeżenie, iż w sporach o liberalizm trzeba pamiętać, że dziedziną, w której wolność jest najbardziej twórcza i pożyteczna, a zarazem ciągle zagrożona, jest gospodarka. W reżimie dyktatorskim intelektualiście mniej zaszkodzi cenzura niż przedsiębiorcy konfiskata lub ruina spowodowana środkami fiskalnymi. To zagadnienie należy do innego kontekstu.

***

Można spotkać dwojakiego rodzaju uczonych: jedni piszą książki bogate w treść, a w rozmowie nie mają już nic do dodania i dobrze, jeśli są na poziomie swoich książek. Będą to przeważnie uczeni amerykańscy. Drudzy pisali, a może jeszcze piszą książki drętwe i do tego stopnia puste, że człowiek się pyta, po co zadawali sobie ten trud, ale w rozmowie okazują się niekiedy wielkimi erudytami, znakomitymi dialektykami i analitykami, doskonale znającymi swoją dziedzinę z przyległościami, tak że ta błyskotliwość i ta drętwota występujące pod jednym nazwiskiem wywołują na naszym obliczu zdziwienie. Tacy się trafiali przeważnie wśród uczonych radzieckich.

Andrzej Walicki należy do trzeciego rodzaju, słabo reprezentowanego w przyrodzie: w nim bogactwo wiedzy opublikowanej w książkach oraz żywej, niezapisanej dodają się do siebie. Słuchając go w jego dobrych chwilach - a ma je często, gdy pod wpływem podniet, których natury nie zawsze można się domyślić, porywa go chęć skorygowania poglądów politycznych lub historycznych, albo gdy chce pokazać, co się kryje za sporem teologicznym, albo jak wędrują idee z kraju do kraju, z jednej epoki do drugiej, jak się zmieniają lub przeciwnie: pozostają takie same, jak przywołuje do swego wywodu mnóstwo faktów i zależności między nimi, które same przez się są ciekawe - dowiadujemy się w ciągu godziny więcej, niż dałoby nam tygodniowe siedzenie w bibliotece.

Ma on umysł w pewnym sensie prawniczy: jeśli jakieś stwierdzenie jest prawdziwe, logiczne, to w jego przekonaniu trzeba się do niego życiowo dostosować. Postawa mało słowiańska.

Niewątpliwie Andrzej Walicki jest też w jakiejś głębokiej niezgodzie ze swoją klasą - inteligencją i nawet z jej częścią liberalną. Ona inaczej patrzy na to, co się teraz dzieje, także na Polskę oznakowaną literkami PRL, na polskie sprawy wewnętrzne i zagraniczne. Ale jest druga różnica, która umacnia tę pierwszą: pogląd na sposób wiązania się ze sobą faktów, zdarzeń, dążeń i poglądów. Najogólniej rzecz ujmując, stosuje on kategorie przyczyny i skutku tam, gdzie przeważnie fałszywie domyślamy się działania intencji, demonstracji, pokazu, dawania świadectwa bądź samoistnej mocy wartości lub symboli.

Najnowsza książka prof. Andrzeja Walickiego "O inteligencji, liberalizmach i o Rosji" (wyd. Universitas 2007) może służyć jako skrótowe ujęcie głównych tendencji filozofii społecznej rozwijanej w innych jego pracach. Znany w międzynarodowym świecie akademickim jako historyk idei, specjalista od dziejów myśli rosyjskiej (o jego licznych pracach o filozofii polskiej mniej za granicą wiadomo), jest także, jeśli nie przede wszystkim, filozofem i myślicielem politycznym.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2008